Aravan
Potomek Slytherina
Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 804
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Podmroku
|
|
Rozdział jest nieco inny niż miał byc tak jakos wyszło ale spoko "W Poszukiwaniu Tarczy Mroku" będzie pod numerkiem 5
*************************************************************
Rozdział IV: Przeszłość...
*~* Sarevok *~*
– Mamo! Mamo! Zobacz, co znalazłem… - krzyczał mały chłopczyk o srebrnych włosach.
Był to Kwiat wielkości piłki tenisowej o przeźroczystym jasno błękitnym kielichu, czarnych liściach i złotym pyłku w środku a jego zapach był tak wspaniały, że aż niemożliwością jest go opisanie a nazywany był „Księżycowym Kwiatem”.
– Och… jaki śliczny – zachwyciła się kobieta i powąchała go, – gdzie go znalazłeś?
– Nad brzegiem Czarnego Jeziora. Jeszcze chwila a by zatoną na szczęście ja tam byłem! – powiedział wyraźnie dumny z siebie, że ocalił owy kwiat.
– Taak to jest jedyne miejsce gdzie ten kwiat rośnie tylko pamiętaj synku, że nie wolno ich zrywać…
– Wiem, wiem… trzeba czekać aż sam odpadnie. – Dokończył znudzonym głosem chłopczyk, na co jego matka uśmiechnęła się lekko.
– Mamo?
– Tak Sari?
– Kiedy tatuś wróci do domu? – Spytał się z wyczuwalną tęsknotą w głosie.
– Już niedługo kochanie nie martw się… zresztą wiesz, jaki on jest. Musi mieć pewność, że nic nam nie zagraża.
Chłopiec w chwili, gdy jego matka mówiła wdrapał się jej na kolana i mocno przytulił. Kobieta po chwili zaczęła cicho śpiewać jakąś pieśń a chłopiec po jakimś czasie zasną…
* * *
– Nie mam już siły… To nie ma sensu, Alaundo JA się tego nigdy nie nauczę! – Marudził Sarvok
– Twój ojciec się nauczył to ty też możesz! A teraz skup się i zacznij jeszcze raz! – Odezwał się rosły mężczyzna odziany w szaro srebrną togę.
– Kiedy ja nie potrafię…
– Potrafisz, potrafisz – prychną – potrzebujesz tylko odpowiedniej motywacji – mówiąc to w jego dłoni zmaterializował się bat, po czym uśmiechnął się perfidnie.
– A po co ci ten b… – nie dokończył zdania, ponieważ koniec „poganiacza” zahaczył o jego ramię.
– Auuu… zwariowałeś?! – Oburzył się młodzieniec.
– Wiesz… - Alaundo udał, że intensywnie myśli – tego to nawet mędrcy z całego Podmroku nie potrafią stwierdzić…
– Bo mogli by stracić języki – szepną do siebie chłopak.
– Mówiłeś coś mój młody uczniu?
– Ja? Nie nic – zapewnił Sarevok.
– Tak myślałem – i zamachną się batem celnie trafiając tyle, że w drugie ramię.
– Za co to?!?! – krzykną chłopak.
– Za okłamywanie swojego nauczyciela… a teraz bież się do roboty!
Chcąc nie chcąc młody Sarevok uczył się magii nekromanckiej lub jak to inne rasy mówią (ludzie) Mrocznych Elfów, co oczywiście jest nieprawdą, ponieważ Mroczne Elfy posiadają własną magię, której inne rasy nie są w stanie się nauczyć, a co do nekromanckiej to tylko nieliczni się jej uczą, ponieważ ta magia wymaga silnej woli a słabe umysły są przez nią zdominowane.
* * *
Czterysta lat później.
Wysoka postać w granatowym uniformie biegła krętymi uliczkami mijając, co chwile płonące budynki po kilku minutach dotarł do celu, lecz to, co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach ponad setka dziwnych istot walczyła z wojskami Podmroku chciał dołączyć do walczących, lecz coś mu podpowiadało żeby iść do swojego domu, który znajdował się kawałek za walczącym tłumem, przez który nie sposób było przejść tak, więc wybrał inną możliwość.
Zwinnie wdrapał się na dach najbliższego domu, po czym w pełnym biegu przeskakiwał na następne, gdy ominą walczących zeskoczył szybko na ziemię i pognał w stronę swojego domu, lecz zamiast niego zastał waląca się ruinę.
– Mnie się nie odmawia! Słyszysz NIE ODMAWIA! – Sarevok usłyszał wściekły głos na pewno nie należący do jego ojca.
– A ja właśnie to robię… przenigdy się nie przyłączymy do ciebie! – Teraz był to głos ojca Sarevoka.
– Głupcze! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co razem możemy osiągnąć! – Warczał mężczyzna w czarnej jak noc szacie z kapturem naciągniętym głęboko na twarz.
– Nie dbam o to! – Powiedział spokojnie i wyprostował się dumnie unosząc głowę.
– Daje ci ostatnia szansę. Albo się przyłączysz albo zginiecie wszyscy…
– Prędzej zginę niż się przyłącze do ciebie a to, czego pragniesz nigdy nie będzie twoje.
– To się jeszcze okaże… a teraz na własne z resztą życzenie… - Człowiek w czarnej szacie wycelował ręką w elfa i wypowiedział jakieś słowa a z jego dłoni wystrzelił żółty promień ugadzając ofiarę prosto w serce.
Jego żona w sekundę znalazła się przy ciele męża. Po chwili cały budynek się zawalił Sarevok chciał ruszyć na ratunek, lecz ktoś go powstrzymał a był to jego mentor, Alaundo.
– Nie! Puść mnie słyszysz? PUŚĆ! – krzyczał wyrywający się Sarevok.
– Już za późno, za późno! Cchcesz i ty zginąć?! – Mówił zdenerwowanym i zarazem smutnym głosem Alaundo.
– To nie możliwe… to sen… koszmarny sen! Mamo, Tato…
Ze zniszczonego domu wyciągnięto ciało tylko dwojga osób a nie jak zakładano trzech widocznie zakapturzona postać zdążyła uciec.
Niestety ani Alaundo, ani jego uczeń nie znaleźli odpowiedzi na pytanie, jakie sobie cały czas zadawali. Czemu napastnik chciał, aby się do niego przyłączyli i czego on pragnie?
Sarevok poszedł nad brzeg Czarnego Jeziora i złożył tam przysięgę na własną duszę, że nie spocznie póki nie znajdzie mordercy i nie pomści rodziców.
W końcu nekromanta postanowił ruszyć na poszukiwania, aby wypełnić złożoną przysięgę…
Mieszkańcy kłaniali się mu i rzucali pod stopy Księżycowe Kwiaty. Oba gesty symbolizowały jedność, błogosławieństwo oraz szacunek.
Tak zawsze robiono, gdy ktoś składa taką czy podobną przysięgę i jest ostatnim z rodziny.
Był już przy ogromnych kamiennych wrotach, którymi miał wyjść na powierzchnię (te wrota to swoisty rodzaj portalu), gdy zatrzymała go jedna z kapłanek lub, jak kto woli wyroczni, Rael była najstarszą z kapłanek.
– Rael, coś się stało? – zagadną do niej Sarevok.
– Można to tak nazwać nim odejdziesz pragnę ci coś przekazać...
– Czy to przepowiednia? – Upewnił się.
Ta skinęła twierdząco głowa poczym przemówiła.
- [i]Gdy ląd Wiosną już taje
Lecz Zima panowania nie oddaje
A Oko Smoka przechadza się po niebie nocą
Przekleństwo i błogosławieństwo pojawią się z mocą
Ostatni z Rodu z tych, którzy dla dobra oddali swe życia
Stanie do walki o wszystko w Króla poświacie
Łowca i łup, kto powie
Kto kim, danego dnia się zowie?[i]
Właśnie usłyszał pierwsza i być może ostatnią w swoim życiu przepowiednię skinął w podzięce głową i znikł za wrotami.
* * *
Przez setki lat Sarevok szukał swojego wroga, lecz nie było po nim najmniejszego śladu jakby zapadł się pod ziemię, nic.
Wypytywał każdą napotkaną osobę, podróżował od miasta do miasta a tam był traktowany niczym Ork a nawet gorzej, ale co tu się dziwić w końcu jest Mrocznym Elfem a tacy nigdy nie są mile widziani gdziekolwiek się nie pojawią, choć nie wszystkim przeszkadza ta rasa. Przez następne lata Sarevok chwytał się wielu zajęć a najbardziej przypadło mu do gustu żeglowanie a szczególnie rola pirata nawet miał własny statek i załogę.
Był też łowcą głów sam wybierał sobie te „najbardziej interesujące” zlecenia a było ich nie mało.
Przez te lata spędzone na morzu jak i na lądzie wyrobił sobie całkiem niezłą opinie większość ludzi bała się nawet o nim mówić w obawie, że ich dopadnie, ponieważ pogłoski, jakie chodziły o nim i o jego pochodzeniu i o tym jak kończą jego ofiary ze zleceń są dość mocno podkoloryzowane, co do jego „ofiar” to są całkiem trafne, ale tylko, jeśli tyczą się czarnomagów.
Siedział właśnie w jakiejś gospodzie w Celenhime krainie gdzie jedyne, co może zabić to tylko mróz panujący na zewnątrz i sączył jeden z tutejszych trunków a dokładniej „Kryształ Uthgaru”, gdy ujrzał JĄ wchodzącą właśnie do gospody miała długie białe włosy sięgające pasa i błękitne oczy widać było, że długo podróżowała, ponieważ ledwo mogła ustać na nogach zajęła jeden z wolnych stolików i opadła ciężko na krzesło.
Sarevok kątem oka zobaczył jak kilku młokosów rusza w jej stronę. „Zapowiada się bitka” – pomyślał i ruszył skradając się cicho do stolika dziewczyny.
– Hej maleńka widzę żeś zmęczona… może napijesz się z nami, co? – Zagadną jeden z mężczyzn.
– Wybacz, ale nie mam ochoty – odparła grzecznie.
– Ale my mamy prawda chłopaki?
– Prawda – przytaknęli.
Dziewczyna policzyła ich szybko „pięciu oprychów a ja jestem zbyt wycieńczona, by walczyć z nimi wszystkimi” – pomyślała i postanowiła jakoś ich spławić.
– Nie chcę być niegrzeczna, ale jestem z kimś umówiona, więc bądźcie tak mili i oddalcie się.
– To poczekamy z tobą.
– Ładniutka jesteś wiesz? – dodał ten sam mężczyzna.
Dziewczyna widząc, że nie obejdzie się bez walki poderwała się błyskawicznie chwytając za łuk i w mgnieniu oka zakładając strzałę.
– Spójrzcie, jaka waleczna… - nie dokończył, bo właśnie ktoś przyłożył mu miecz do gardła.
– Ta dama chyba się wyraziła dość jasno, że nie chcę przebywać w waszym towarzystwie – powiedział cichym, zimnym głosem nekromanta.
– A tobie, co do tego lepiej stąd odejdź, bo jeszcze coś ci się stanie! – warkną jeden z nich.
– Wątpię w to – zapewnił ich nekromanta.
– Tylko nie w mojej gospodzie! – Krzykną karczmarz, przez co cały lokal zamilkł.
– A jak się zwiesz? – zapytał się przywódca bandy nie zwracając uwagi na właściciela gospody.
– Powiedziałbym ci, ale byłaby to ostatnia informacja w twoim życiu, jaką byś usłyszał – powiedział powoli a jego oczy zrobiły się białe.
Mroczny Elf uniósł wolną dłoń tak, aby tylko oni mogli ją widzieć po chwili na jego otwartej dłoni pojawiła się kula płonąca czarnym ogniem grupka bandytów z przerażeniem patrzyła na nekromantę. Sarevok nawet nie zdążył słowem się odezwać a opryszków już nie było.
Skiną zdumionej dziewczynie głowa (zlikwidował w między czasie czar) i ruszył do swojego stolika zdążył usiąść a do niego dosiadła się elfka jak zauważył wcześniej, którą „uratował”.
Klienci ponownie wrócili do swoich zajęć widząc, że nic się nie będzie działo.
– Nie zdążyłam ci podziękować za pomoc… dziękuje.
Nekromanta skinął jej tylko głową.
– To może mi zdradzisz swe imię? – Zagadnęła ponownie dziewczyna.
– Sarevok Celavandrell – wstał i ukłonił się z gracją.
– Ja jestem Riatha Eldianne.
Od tamtego dnia Sarevok i Riatha stali się nierozłączni razem wpadali w tarapaty i razem z nich wychodzili i z czasem ich przyjaźń przeobraziła się w głęboką… miłość.
*~*Riatha*~*
– Riatho… Riatho! Chodź już do domu.
– Jeszcze chwila mamo…
– Bo ci jedzenie wystygnie.
– Ech… już idę, już idę – dziewczyna odłożyła łuk oraz kołczan na ziemie i pobiegła do domu.
– Mamo – Zagadnęła Riatha, gdy usiadła przy stole.
– Tak?
– Chcę zostać wojowniczką – powiedziała z zapałem na oko 12 letnia dziewczyna.
– Riatho rozmawialiśmy już na ten temat.
– Wiem, ale…
– Kochanie posłuchaj bycie wojowniczką to wielka odpowiedzialność to nie jest rola dla ciebie.
– Ale ja chcę nią zostać… zawsze chciałam.
– Elfki nie zajmują się walką tylko domem… – zaczęła jej matka, lecz córka jej przerwała.
– Ale przecież elfki też walczą! O na przykład Lorane jest wojowniczką.
– Tak to prawda, ale to nie od niej zależało… My kobiety jesteśmy wybierane do bycia wojowniczką czy nawet kapłanką.
– Chyba rozumiem – powiedziała smętnie Riatha spuszczając głowę.
Alcora (tak miała na imię matka Riathy) spojrzała na swoją córkę, która wyglądała w tej chwili identycznie jako ona w jej wieku.
– Zaczekaj chwilkę – odezwała się po paru minutach Alcora.
Gdy usiadła z powrotem trzymała w ręku długą, prostokątną, drewnianą skrzynkę, którą położyła na stole przed córką.
– Otwórz – poleciła.
Młoda Riatha szybko wykonała polecenie matki i już po chwili jej oczom ukazał się piękny długi łuk. Jego ciemno czerwone ramiona wykonane były jakby z pierścieni z niewielkimi wyrostkami na końcu ramion umieszczone były złote lekko zagięte trzydziesto centymetrowe ostrza ustawione w przeciwną do siebie stronę. Cięciwę miał czerwono bordową, która delikatnie pulsowała tegoż koloru światłem a w miejscach jej umocowania były po trzy srebrne frędzelki.
Miał też imię… Talarash. Takie bronie były rzadko spotykane, robione na specjalne zamówienie, nasycane magią i nadawane były im imiona.
Kobieta spojrzała się na zaskoczoną, niedowierzającą i pełna podziwu minę córki poczym uśmiechnęła się delikatnie przypominając sobie jak ona sama dostała ten łuk.
* * *
Kilka lat starsza już białowłosa elfka strzelała z łuku do oddalonego o jakieś 200m celu za nią stał i przypatrywał się jej poczynaniom wysoki dobrze zbudowany mężczyzna z łukiem na ramieniu.
– Idzie ci coraz lepiej tylko staraj się trzymać łuk bardziej od kątem do góry… no mniej więcej.
Dziewczyna zrobiła jak poradził jej nauczyciel i wypuściła strzałę, która poleciała ze świstem i delikatnie opadając trafiła w cel, co prawda nie w sam środek, ale trafiła słomianego manekina.
– Nie martw się za jakiś czas ręka sama się będzie ustawiała na odpowiedni kąt tylko musisz go teraz znaleźć i zapamiętać – mężczyzna urwał na sekundę i po chwil mówił dalej – na dalsze odległości łuk powinien być pod określonym kontem w zależności od odległości do celu wież mi po jakimś czasie odległość traci znaczenie… gdy jest mniej więcej 80m do celu łuk masz poziomo, ale to też zależy do czego celujesz i w co chcesz trafić.
* * *
– No to utknęłyśmy – westchnęła Riatha.
– Popatrz na to z innej strony moja droga… siedzimy sobie na lodowej półce skalnej zawieszonej jakieś 300m nad ziemią a te futrzaki nie potrafię się wspinać po lodzie – powiedziała niska kobieta spoglądając w duł gdzie grupka czarnych punktów wyła i warczała tuż pod nimi.
– Taak aż w końcu zleci się ich tylu, że zrobią z siebie drabinę by nas dopaść – mruknęła białowłosa.
– Przesadzasz.
– Nie przesadzam po prostu do świtu jeszcze daleka a na szczycie z pewnością czeka na nas komitet powitalny składający się głównie z tych przerośniętych szczurów.
– To, co robimy Riatho?
– A, co możemy, Elirio? Czekamy.
Po prawie ośmiu godzinach czuwania nastał upragniony dzień a powietrze zrobiło się przejrzyste.
– No w końcu możemy ruszać – ucieszyła się Eliria
– Tak maleńka najwyższy czas…
Ponownie założyły na siebie sprzęt do wspinaczki i obwiązały się liną. Na ścianę pierwsza wdrapała się Riatha za nią podążał niziołek.
Do szczytu miały jakieś 200m wiec w niecałe trzy godziny później stały na szczycie.
– Uff… - sapnęła Deliria.
– Byli tu, czekali na nas – powiedziała cicho białowłosa pochylając się nad ledwo widocznymi śladami.
– Gdzie oni mogą teraz być – spytała Eliria.
– Nie wiem, ale musieli się schować przed słońcem w przeciwnym razie zginęliby.
– Lepiej ruszajmy nim zapadnia noc musimy być na miejscu – odezwała się po paru minutach elfka.
Po wielu godzinach brodzenia w głębokim śniegu zmarznięte i przemoczone tuż przed zachodem słońca dotarły do celu… do ogromnej warowni, która była znana jako Lodowa Forteca leżącą głęboko w Górach Srogich została wykuta wieki temu w masywnej górze przez krasnoludy, zamieszkujące tamtymi czasy te okolice.
Na samym szczycie umieszczona była ogromnych rozmiarów kamienna misa. Wyłożona była po brzegi drewnem nasączonym śliną Czerwonego Smoka dzięki temu drewno nie namoknie i nie zamarznie a po rozpaleniu będzie trzy razy dłużej płonęło bardzo wysokim i widocznym na wiele, wiele mil ogniem. Kiedyś była jedną z pasma warowni, choć inne były tylko kamiennymi wieżami, gdy zbliżało się zagrożenie jedna warownia rozpalała na szczycie ogień, by ostrzec pozostałe…
Teraz jest jedyną, która ocalała i zajmują ją Ludy Przymierza Lordów Elfy, krasnoludy, niziołki, plemię barbarzyńców a nawet przeróżne zwierzęta nie koniecznie z okolic gór. Razem jest ich nieco ponad sześćset tworząc praktycznie mór nie do przebicia dla zamieszkujących pobliskie tereny intruzów.
Riatcha miała za zadanie odeskortować Elirie do Lodowej Fortecy i tak też zrobiła elfka zatrzymała się jeszcze w fortecy na kilka tygodni po tym czasie opuściła ją udając się w dalszą podróż.
Często także wracała do Azeroth do rodzinnego domu i rodziców.
* * *
Wiele lat spędziła w Azeroth na uprawie zbóż, nauce grania na harfie i śpiewania a nawet i krawiectwie próbowała się też nauczyć odczytywania run, lecz nie wiele z tego zrozumiała w przeciwieństwie do jej przyjaciółki, ale co tu się dziwić Xavia szkoliła się na kapłankę a poznały się pod koniec szkolenia Riathy na łuczniczkę. Przez lata spędzone w Azeroth zżyły się ze sobą stały się nierozłączne… do czasu.
W końcu i na ziemi elfów zawisła groźba wojny a tą groźbą był Dergolthar… nastały czasy niepokojów, niepewności i obawy przed zbliżającą się wojną.
Xavia dostała rozkaz wyruszenia wraz z oddziałem innych kapłanek wspomóc chroniących północny trakt handlowy wojowników a Riatha wraz z oddziałem elitarnych tropicieli elfickich miała za zadanie patrolować zachodnią granice i zarazem jedyną w miarę bezpieczną przełęcz przez Góry Srogie.
– Jak na razie jest spokojnie… - odezwał się jeden z dwóch tropicieli siedzących pomiędzy paroma drzewami.
– Jakieś wieści od Riathy? – Zadał pytanie drugi mężczyzna.
– Nie jak na razie. A u was, Terinie?
– Napatoczyło się goblinów…
– Gobliny? Tutaj?
– Też mnie to dziwi Arinie.
– Ciekawe, co te małe dranie znowu kombinują? – Mruknął do siebie Arin.
– Ilu ich było? – Dodał już głośniej.
– Około dwudziestu… nie wielu jak na ich możliwości, co minie martwi.
– Sir! – Podszedł do nich inny tropiciel.
Mężczyźni spojrzeli na niego pytającym wzrokiem a nowo przybył zaczął mówić.
– Wataha goblinów zmierza w naszą stronę.
Terin od razu po usłyszeniu wiadomości udał się do swoich ludzi sprawdzić, jaka tam jest sytuacja.
– Jakiś problem? – usłyszeli za sobą kobiecy głos.
– Riatho! Dobrze, że jesteś…, a co do twojego pytania to tak… gobliny idą do nas.
– To mamy kłopot – westchnęła.
– Kolejne gobliny? – Spytał Arin.
– Chciałabym... Orkliny… wielu Orklinów.
– Cholera! – Zaklął.
– To jeszcze nie wszystko – oznajmiła a Arin pojrzał na nią z niemym pytaniem.
– Podzielili się na dwie grupy.
– Pięknie jeszcze tego brakowało.
– Sir! – Kolejny tropiciel przyszedł zapewne złożyć raport dowódcy.
– Co znowu?! – Warkną.
– Gobliny… kolejne dołączyły do tamtych i się podzieliły na dwie grupy.
– Szlag by to trafił!
– Coś mnie ominęło – to był Terin.
– Ta to, o co się martwiłeś nasi mali przyjaciele się podzielili a i Orkliny idą z wizytą i też się podzielili – powiedział z nuta ironii w głosie.
– Okrążają nas – stwierdził Terin.
– Co ty nie powiesz – odparł sarkastycznie dowódca.
– Musimy wymyślić jakiś plan działania… - zaproponowała Riatha.
– Co proponujesz? – Spytał Arin
– Cóż, jeśli tu zostaniemy nie będziemy mieli żadnych szans.
– Tak masz racje…, więc?
– Najlepszą obroną jest atak – rzekła.
– A więc postanowione.
Zebrali wszystkich ludzi i ruszyli w stronę goblinów, ponieważ one szły od strony Azerothu i jeśli się przedrą przez nich będą mieli wolną drogę do domu.
– Sporo ich – zauważyła Riaha.
– Widocznie spostrzegli ze idziemy w ich stronę i się zgrupowali – dodała po chwili.
– Przygotować się! – Krzyknął Arin. – Ognia! – Padł rozkaz.
Grad strzał zasypał przeciwnika a za chwilę kolejny i jeszcze jeden.
– Miecze w dłoń! – Arin wydał rozkaz i w następnej chwili zwarli się z goblinami.
Nie całe trzydzieści minut później gobliny były martwe jak i kilku ludzi arina a wielu było rannych. Czekali teraz na fale, Orklinów…, lecz nie nadchodziła.
– Powinni już się pojawić – powiedział zdenerwowany tym czekaniem Arin.
– Mam złe przeczucia – dodał ciszej.
– Słyszycie? – Do uszu Riathy dotarł głos niesiony przez wiatr rozejrzała się nasłuchując i w końcu to dostrzegła postać odzianą na czarno z kapturem na głowie stał na wysokiej skale kilkaset metrów od nich i szeptał jakieś słowa.
– Kim jesteś?! – Krzyknęła, lecz nie uzyskała odpowiedzi.
Gdy dziwny osobnik przestał szeptać przemówił do nich donośnym głosem:
– Nadchodzi śmiertelność… jesteście na nią przygotowani? – Powiedział i znów zaczął szeptać.
Riatha nagle zbladła.
– Zaklęcie… - szepnęła do siebie – to jest zaklęcie – UCIEKAJCIE! – Wrzasnęła jak tylko najgłośniej mogła, lecz było już za późno przybysz wypowiedział ostatnie słowo zaklęcia i posłał w kierunku elfów wielką płonącą czarnym ogniem kulę energii.
Riatha rzuciła się na Arina powalając go i przykryła siebie i jego ciałami goblinów usłyszała tylko przerażone krzyki towarzyszy i ogłuszający wybuch dalej była już tylko ciemność.
Gdy się ocknęła poczuła swąd spalonego mięsa i ból w prawej nodze wygrzebała się z pod ciał widok, jaki zastała, był straszny wszyscy dookoła byli spaleni, ale tylko ludzie i gobliny trawa był nietknięta spojrzała się na bolącą nogę i aż się skrzywiła materiał był wypalony a skóra na nodze była poparzona pomogła wygrzebać się dowódcy. Arin był przerażony tym, co zostało z jego ludzi. Riatha spojrzała w miejsce gdzie powinien stać sprawca rzezi, bo inaczej tego nie można było nazwać, ale nikogo już tam nie było.
* * *
Riatha przez lata poświęciła się domowi i rodzicom przy żniwach został nawet strażniczką w Azeroth i była nią przez ponad sto lat. Mimo iż przez setki lat chwytała się różnych profesji to nie mogła wyrzucić z pamięci tamtego wydarzenia jak i zakapturzonej postaci.
I znów udała się w podróż…
* * *
Białowłosa kobieta jechała wolno przez mroźną krainę Celenhime mróz był tak dotkliwy, że mógłby nawet zabić owszem lubiła zimę i śnieg, ale bez przesady nie mogła się nadziwić ludziom zamieszkującym te tereny. Wjechała na ośnieżoną ścieżkę, która jak miała nadzieję Riatha prowadzi do jakiejś gospody i nie myliła się, bo po chwili stała pod gospodą „Kryształ Uthgaru”.
Nie wiele myśląc zsiadła z konia i zaprowadziła do niewielkiej stajni obok przywiązała konia i nakryła go grubą derką, aby było mu cieplej i weszła do gospody.
Padała ze zmęczenia zajęła sobie stolik i aż odetchnęła z ulgi jak tylko usiadła. Nawet nie zauważyła, że podeszło do niej paru ludzi.
– Hej maleńka widzę żeś zmęczona… może napijesz się z nami, co? – Zagadną jeden z mężczyzn.
– Wybacz, ale nie mam ochoty – odparła grzecznie.
– Ale my mamy prawda chłopaki?
– Prawda – przytaknęli.
Dziewczyna policzyła ich szybko „pięciu oprychów a ja jestem zbyt wycieńczona, by walczyć z nimi wszystkimi” – pomyślała i postanowiła jakoś ich spławić.
– Nie chcę być niegrzeczna, ale jestem z kimś umówiona, więc bądźcie tak mili i oddalcie się.
– To poczekamy z tobą.
– Ładniutka jesteś wiesz? – dodał ten sam mężczyzna.
Dziewczyna widząc, że nie obejdzie się bez walki poderwała się błyskawicznie chwytając za łuk i w mgnieniu oka zakładając strzałę.
– Spójrzcie, jaka waleczna… - nie dokończył, bo właśnie ktoś przyłożył mu miecz do gardła.
– Ta dama chyba się wyraziła dość jasno, że nie chcę przebywać w waszym towarzystwie – usłyszała cichy, zimnym głos.
– A tobie, co do tego? Lepiej stąd odejdź, bo jeszcze coś ci się stanie! – Warkną jeden z nich.
– Wątpię w to – zapewnił ich.
– Tylko nie w mojej gospodzie! – Krzykną karczmarz, przez co cały lokal zamilkł.
– A jak się zwiesz? – zapytał się przywódca bandy nie zwracając uwagi na właściciela gospody.
– Powiedziałbym ci, ale byłaby to ostatnia informacja w twoim życiu, jaką byś usłyszał – powiedział powoli a jego oczy zrobiły się białe.
Uniósł wolną dłoń tak, aby tylko oni mogli ją widzieć po chwili na jego otwartej dłoni pojawiła się kula płonąca czarnym ogniem grupka bandytów z przerażeniem patrzyła na niego. Nawet nie zdążył słowem się odezwać a opryszków już nie było.
Skiną zdumionej dziewczynie głowa (zlikwidował w między czasie czar) i ruszył do swojego stolika zdążył usiąść a do niego dosiadła się elfka.
Klienci ponownie wrócili do swoich zajęć widząc, że nic się nie będzie działo.
– Nie zdążyłam ci podziękować za pomoc… dziękuje.
Mężczyzna skinął jej tylko głową.
– To może mi zdradzisz swe imię? – Zagadnęła ponownie dziewczyna.
– Sarevok Celavandrell – wstał i ukłonił się z gracją.
– Ja jestem Riatha Eldianne.
– Jesteś Mrocznym Elfem? – Bardziej stwierdziła niż zapytała Riatha.
– Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? – Spytał mężczyzna.
– Nie, skądże…, prawdę mówiąc to pierwszy raz spotykam Mrocznego Elfa.
– Mogę o coś spytać?
Mężczyzna skiną jej głową na znak zgody.
– To w twojej dłoni ta czarna kulka, co to było?
– Zaklęcie spalenia – wyjaśnił – bardzo przydatne.
– Spotkałam się już z tym zaklęciem – powiedziała i przypomniała jak ono działa tyle, że tamto było o wiele potężniejsze.
– Naprawdę? – Zaciekawił się Sarevok.
– Tak było bardzo silne spalił oddział elfów a przeżyły tylko dwie osoby ja i mój dowódca Arin. Ten, kto ją wyczarował ubrany był w czarną szatę z kapturem naciągniętym na głowę. Pamiętam jeszcze jego słowa.
Sarevok drgnął czyżby to był ten, na kogo od lat poluję?
– Nadchodzi śmiertelność… jesteście na nią gotowi? To były jego słowa.
Od tamtego dnia Sarevok i Riatha stali się nierozłączni wszędzie razem podróżowali. Razem wpadali w tarapaty i razem z nich wychodzili i z czasem ich przyjaźń przeobraziła się w głęboką… miłość.
|
|