Ali Ali
Prefekt Naczelny
Dołączył: 09 Maj 2006
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła
|
|
Betowała - Medea. Dzięki jej wielkie.
Rozdział drugi
Sissy spacerowała po jedynym z korytarzy Ministerstwa Magii. Było już dobrze po północy, ale jej obecność nie była niczym niezwykłym – wielu aurorów niemal mieszkało w swoich biurach. Działo się tak nie tylko z powodu nawału pracy, jaki mieli nawet oni – nowi, ale również dlatego, że starsi pracownicy, ci, którzy walczyli ze śmierciożercami w pierwszej i drugiej wojnie, byli pracoholikami. Nie wszyscy, naturalnie, ale większość.
Ona została dłużej z powodu papierkowej roboty, którą na nią zwalono. Jej przełożony – Harry Porter – był bardzo dobrym czarodziejem, co udowodnił podczas wczorajszej, ich pierwszej wspólnej akcji, ale nienawidził biurokracji, której tutaj było co nie miara.
Praca aurora okazała się nieco inna, niż ją sobie wyobrażała. Myślała, że co chwila ktoś będzie potrzebował ich pomocy w sprawach życia i śmierci, a tymczasem tak naprawdę większość wezwań dotyczyła błahostek. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jako początkująca nie mogła liczyć na naprawdę poważne akcje, ale to nie zmieniało faktu, że czuła się rozczarowana. Wiedziała jednak, że jeśli okaże się dobra w tym, co robi, to może za jakiś rok czy dwa dadzą jej coś poważniejszego niż grupka dzieciaków poprzebierana za śmierciożerców.
Do jej uszu dobiegł jakiś szelest. Natychmiast obróciła się za siebie, ale niczego nie zauważyła. Echo sprawiało, że hałas wydawał się bardzo bliski, jednak szybko zorientowała się, że równie dobrze może dochodzić z drugiej strony korytarza.
Już w szkole wielu ludzi wypominało jej ciekawość. Według niej ta cecha charakteru niekoniecznie była czymś złym. Oczywiście wiele razy wpędziła ją w kłopoty, ale kogo to właściwie obchodziło?
– O co ci właściwie chodzi? – usłyszała, kiedy zbliżyła się do drugiego końca korytarza. Głos bezsprzecznie należał do jej przełożonego, ale wyglądało na to, że nie jest sam.
– Po prostu wkurza mnie, że cały czas spędzasz z Malfoyem, a mnie kompletnie ignorujesz! Już ci to mówiłem! – odwarknęła osoba, której Sissy nie mogła dostrzec.
– A ja ci odpowiedziałem, że gadasz bzdury. To, że przyjaźnię się z Dragonem, wcale nie znaczy, że mi już na tobie nie zależy!
– Wiesz, ta dyskusja nie ma sensu. Czy ty naprawdę nie widzisz, że to ten sam Malfoy co w szkole?!
Dziewczyna przypatrywała się uważnie sylwetkom. Harry wyglądał na zmęczonego i zirytowanego, a jego przyjaciel był bardzo zgrabiony.
– Ron… Ja… Masz rację, ta rozmowa nie ma sensu! – I odszedł szybkim krokiem w stronę windy. Po chwili to samo zrobił drugi mężczyzna i Sissy została sama.
* * *
Harry Potter leżał na łóżku, pijąc Ognistą Whisky. Miał koszmarny humor. Męczyły go kłótnie z przyjacielem, które zdarzały się coraz częściej. Ron bez przerwy miał o coś pretensje. Tym razem poszło o Dracona, ostatnio o to, że Harry nie mógł pojawić się na obiedzie w jego domu, ponieważ musiał iść na nagłą akcję. Na początku myślał, że to z powodu przepracowania Rona, który nie wiadomo kiedy stał się niemalże drugim Percy’ym, ale szybko zorientował się, że nie o to chodziło. Problem tkwił w czym innym, a on nie miał pojęcia w czym. I bolało go to. Podejrzewał, że zrobił coś, co bardzo uraziło Rona, tylko że dalej niewiele mu to dawało. Jakby nie miał już dość problemów na głowie!
Choćby taka Hermiona. Wraca do kraju i pisze w listach, że się cieszy, co jest oczywistym kłamstwem, bo Harry doskonale wiedział, że nie ma najmniejszej ochoty na powrót. Zresztą doskonale ją rozumiał. Jego też dręczyły bolesne wspomnienia. Miedzy nimi była jednak pewna różnica: on nie uciekł za granicę. Kiedyś miał o to żal do przyjaciółki, który jednak szybko minął, gdy zdał sobie sprawę z pewnych okoliczności, na które wcześniej nie zwracał uwagi. On nigdy nie miał rodziców, tymczasem jego przyjaciółka posiadała ich przed całe szesnaście lat i mimo, że widywała się z nimi tylko w czasie wakacji, to nadal bardzo ich kochała.
Z drugiej jednak strony on też miał Syriusza…
Nigdy nie twierdził, że to, co zrobiła, było złe. Po prostu zabolało go, kiedy wyjechała i to wtedy, gdy dogadywał się z nią o wiele lepiej niż z Ronem, który po śmierci Ginny przez ponad rok chodził przybity. Nie żeby Harry tego nie rozumiał, ale nie spodziewał się, że Ronowi tak trudno będzie pogodzić się z jej śmiercią… Wojna pochłonęła wiele ofiar, a ona była jedną z nich.
Ginny. Kolejny jego problem, nawet po śmierci. To nie była jego wina, że nie zdążył na czas; że tak brutalnie ją torturowano. Ale i tak się obwiniał. Podobnie jak o śmierć wielu ofiar tej wojny. Przecież gdyby wcześniej zabił Voldemorta, oni by nie zgnięli!
Zabił Voldemorta… Cała społeczność twierdziła, że Harry go zabił, podczas gdy on się jedynie bronił. Jak zwykle.
* * *
Edmund Parse był dokładnie takim człowiekiem, jakim go sobie wyobrażała. Surowy i dokładny. Perfekcjonista w każdym calu.
Było dla niej zaskoczeniem, kiedy okazało się, że będzie odbywać staż w jego domu. Potem dowiedziała się, że tam właśnie pracował. Bardzo ją to zdziwiło, ale kiedy przyjechała pod podany adres, zrozumiała, dlaczego właśnie w domu miał swoją pracownię.
Spora willa otoczona była dwumetrowym murem obrośniętym bluszczem, tak samo zresztą jak zbudowany z szarego kamienia budynek, który bardzo kojarzył się Hermionie z hogwarckimi lochami.
Drzwi otworzył jej zgrzybiały staruszek, jak się okazało – lokaj. Był prawie łysy i bez wątpienia głuchy, ponieważ kiedy się przedstawiła, popatrzył na nią dziwnie i dalej czekał na wyjaśnienia. Dopiero, gdy napisała mu to na kartce, zrozumiał.
Właściciel domu przywitał ją raczej chłodno i każąc jej przygotować dwa eliksiry, wyszedł z pomieszczenia. Hermiona była bardzo zaskoczona i zdenerwowana. Spodziewała się raczej jakiejś mowy powitalno–instruktażowej albo czegoś w tym stylu.
Mikstury, które miała uwarzyć, były jej zupełnie nieznane. Dziękowała Morganie, że Parse zostawił jej instrukcje.
– Mam nadzieje, że eliksiry są gotowe – powiedział, wkraczając do pokoju dwie godziny później. Zastał tam jeden kociołek pełny, a drugi pusty, którego zawartość znalazła się na ścianie i samej Hermionie. Totalny chaos nie zaskoczył go wcale. Specjalnie podał dziewczynie złe instrukcje. Zdziwił się jednak, że jedna z mikstur wyglądała całkiem poprawnie.
Hermiona natomiast była załamana. Nigdy podczas swojej nauki w Akademii nie rozlała ani nie wysadziła eliksiru, a przydarzyło jej się to już pierwszego dnia.
Pewnie mnie wywali – pomyślała. Jednak ku jej zaskoczeniu Edmund Parse uśmiechał się po raz pierwszy, od kiedy go zobaczyła. Nie był to bynajmniej uśmiech mściwej satysfakcji. Wyglądał raczej na rozbawionego tragicznym stanem jej ubrania.
– Jak się pani udało uwarzyć pierwszy eliksir? – zapytał zainteresowaniem.
Zaskoczona Hermiona nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku. Dopiero po paru sekundach uświadomiła sobie, co się stało. Parse dał jej mylne instrukcje…
– Zamiast piołunu dodałam proszku z kory brzozy.
– Och, bardzo sprytne… – Patrzył na nią inaczej niż na początku. Wydawał się być bardzo zadowolony i do tego cały czas się uśmiechał.
– Mam na imię Edmund. Mów mi po imieniu – powiedział łagodnie.
– Oczywiście, panie Parse – odpowiedziała natychmiast Hermiona, po czym oboje wybuchli śmiechem.
– Hermiona – przedstawiła się i podała mu rękę.
Czuła, że jednak nie będzie tak strasznie, jak jej się na początku wydawało.
* * *
Blaise Zabini nie należał do ludzi cierpliwych. Nic więc dziwnego, że kiedy Hermiona Granger spóźniała się na umówione spotkanie już całe dziesięć minut, każąc mu tym samym czekać na środku jakiegoś mugolskiego parku, nie był człowiekiem zadowolonym. Tym bardziej, że jak na tę porę roku było zdecydowanie zbyt chłodno, a do tego kropił deszcz. Z drugiej jednak strony Blaise wiedział z doświadczenia, że kobiety często się spóźniają, więc tłumaczył sobie, że Hermiona pewnie siedzi przed lustrem i robi sobie makijaż. Tyle, że przez siedem lat Hogwartu Hermionę Granger widział umalowaną raptem pięć czy sześć razy. Kiedy stwierdził, że jeszcze chwila, a sobie stąd pójdzie, na końcu alejki dostrzegł burzę brązowych loków, a chwilę potem ich właścicielkę, która biegła w jego stronę.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Hermiona, stając przed nim zdyszana i z rumieńcami na twarzy. – Nie mogłam… wyjść wcześniej… od Edmunda.
– Nic nie szkodzi, Granger, naprawdę. Co z tego, że marzłem na zimnym wietrze i deszczu albo z tego, że jesteśmy spóźnieni do restauracji, hm? – zapytał sarkastycznie.
– Przecież przeprosiłam. Naprawdę wcześniej nie mogłam – odrzekła spokojnie Hermiona. – A gdzie my tak właściwie idziemy?
– Tam – rzucił, po czym skinął na nią głową i ruszyli w kierunku ulicy.
Był na nią zły za to spóźnienie. Po co on się w ogóle z nią umawiał? Co za ironia losu, że ze wszystkich jego szkolnych znajomych, z którymi był w neutralnych, przyjacielskich lub mało wrogich stosunkach, tylko ona i Draco mieszkali w okolicach Londynu. Oczywiście był jeszcze Harry, ale on cały czas spędzał w pracy i za nic nie dało się go z stamtąd wyciągnąć.
Właściwie za Hermioną Granger nigdy nie przepadał. W szkole wciąż tylko się uczyła, a on tylko się wygłupiał. Potem oboje wyjechali na studia do dwóch różnych krajów. Przez sześć lat wydawała mu się kujonowatą szlamą, a później kujonowatą dziewuchą.
Przestał wierzyć w idee rodziców już w piątej klasie. Szlamy i inne równie bzdurne teorie w ogóle go nie interesowały. Ale nigdy, aż do upadku Czarnego Pana, nikomu o tym nie powiedział. Dopiero wtedy zaczął obnosić się z tym, co naprawdę myśli. Kiedy parę dni wcześniej spotkał Hermionę w samolocie, stwierdził od razu, że warto by było bliżej ją poznać. Nie tylko z powodu jej wyglądu, który, jak uważał, od końca siódmej klasy uległ diametralnym zmianom, ale także dlatego, że jej osoba bardzo go interesowała. Zastanawiał się, czemu dopiero teraz wróciła do Anglii. On sam zrobił sobie roczny odpoczynek po studiach i trwonił pieniądze ojca, jeżdżąc po całej Europie, o czym zresztą ani Augustus Zabini, ani jego żona nie mogli wiedzieć, ponieważ od kilku lat wąchali kwiatki od spodu. Oboje zostali zabici przez aurorów na krótko przed upadkiem Voldemorta.
Blaise miał nadzieję, że ten wieczór nie okaże się kompletną klapą, co było bardzo prawdopodobne w przypadku spotkania Gryfonki ze Ślizgonem.
– Już jesteśmy – powiedział, gdy doszli do jednej z restauracji.
W środku panowała cisza, tylko od czasu do czasu przerywana cichymi rozmowami.
– Stolik numer sześć – powiedział kelner, gdy Zabini pojawił się w jego polu widzenia. Był tutaj częstym gościem.
Usiedli i po paru minutach kelner przyniósł im jedzenie.
– Hermiono – zaczął, a na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. Postanowił, że skoro to ma być miły wieczór, będzie mówił jej po imieniu. – Proponuję, żebyśmy zwracali się do siebie jak starzy, dobrzy znajomi. Gdybyś nie wiedziała, mam na imię Blaise – zażartował, a ona uśmiechnęła się.
– Czemu właściwie wróciłaś do Anglii? Słyszałem, że mieszkasz na stałe w Paryżu – zapytał, kiedy stwierdził, że atmosfera sprzyja takim tematom. Bardzo go to ciekawiło.
– Jestem na stażu u Edmunda Parse – odparła. – Jeżeli chcę dostać pracę jako Mistrzyni Eliksirów, muszę odbyć jakąś praktykę w zawodzie. A co z tobą?
– Po studiach zrobiłem sobie rok przerwy. Wiesz, Zaklęć uczy się dłużej, chociaż są o wiele prostszą dziedziną magii. Jeździłem po całej Europie i nudziłem się niemiłosiernie.
Po jego słowach nastała krótkotrwała cisza, ponieważ kelner przyniósł im wino.
– Chyba cieszysz się, że wróciłaś, co? Złota Trójca i tak dalej, no nie? – mruknął rozbawiony, kiedy pracownik restauracji odszedł. Uniósł komicznie jedną brew. Hermiona uśmiechnęła się lekko.
– Tak sobie. Nie tęskniłam za tym, a do tego mam złe wspomnienia w związku z Wielką Brytanią.
Blaise podejrzewał, że chodziło jej o rodziców, których zamordowali śmierciożercy, kiedy Granger była na szóstym roku, zaledwie parę miesięcy przed pokonaniem Voldemorta.
– Daj spokój, na pewno się trochę cieszysz – stwierdził. – A tak w ogóle to podobno Snape rzuca szkołę. Co prawda nie teraz, ale w przyszłym roku, więc może się załapiesz, co?
– Nie wiem, czy zostanę w kraju. Planowałam wyrwać się stąd jak najszybciej. Zresztą, sama jeszcze nie wiem – powiedziała niepewnie, a potem zapytała: – A ty? Co będziesz robił?
– Zostanę w domu moich „świętej pamięci” rodziców i będę wydawał ich majątek, w międzyczasie grając na mugolskiej giełdzie i odrabiając straty.
– Właśnie, apropos mugoli. Powiedz mi, co ty właściwie robiłeś w ich latającym wynalazku? – spytała z ciekawością Hermiona.
– W Ameryce integracja z mugolami jest bardzo popularna. Wiesz, tam czarodzieje poznają świat mugoli, a nawet obracają się w ich towarzystwie.
– I ja mam uwierzyć, że TY też?
Pytanie było poważne i tak też Blaise postanowił jej odpowiedzieć.
– Hermiono, ja naprawdę nie wierzę w te wyssane z palca bajki o złych szlamach i dobrych czystokrwistych. Nigdy w nie wierzyłem. Po prostu byłem na tyle sprytny, że nie mówiłem o tym ojcu, żeby mnie nie wydziedziczył. A potem moi rodzice umarli i było po kłopocie. Nie żebym był nieczuły, ale sama przyznasz, że nie wydawali się szczególnie miłymi ludźmi, prawda?
Hermiona milczała. Blaise myślał, że jego towarzyszka przetrawia informacje. Po chwili jednak odezwała się niemalże lodowato.
– Nie jestem zachwycona tym, że musze tutaj z tobą siedzieć, wiesz?
Blaise nie wiedział, że była aż tak niezadowolona, żeby go o tym informować. Czyżby był aż tak nieuprzejmy, kiedy mówił, że jeżeli nie przyjdzie, będzie miała u niego dług wdzięczności?
– Przecież nigdy się nawet nie lubiliśmy. Po co mnie tutaj w ogóle zaprosiłeś? Nie mogłeś wziąć zamiast mnie jakiegoś swojego kolegi?
Czy ona uważa go za geja?!
– Hermiono, zaprosiłem Cię tutaj, ponieważ miałem ochotę miło spędzić wieczór. Nie przyszedłem z Draconem, bo wyjechał na urlop. Nikt inny nie mieszka w okolicy. Poza tym nie rozumiem, dlaczego miałbym nie zaprosić na kolację ciebie.
– Bo nigdy za sobą nie przepadaliśmy, Zabini – warknęła niemal wrogo. – Bo to jestem przecież szlamą. Kiedy byliśmy w szkole to ci jednak przeszkadzało.
Doskonale pamiętał, ile razy wyzywał ją z powodu jej pochodzenia, ale nie sądził, że po latach to wciąż ma znaczenie.
– Mówiłem ci przecież... – zaczął, ale Hermiona mu przerwała.
– Tylko, widzisz, ja ci wcale nie wierzę. Przez tyle lat byliśmy wrogami. Ja Gryfonka, ty Ślizgon, ja szlama, ty czystej krwi – z każdą chwilą podnosiła głos. Kilka osób zaczęło im się przyglądać. – Nie wiem, czemu kazałeś mi tu przyjść i czego w ogóle chcesz, ale ja wychodzę! – wykrzyknęła. Wszyscy patrzyli, jak szybkim krokiem wychodzi z restauracji, trzaskając drzwiami.
Blaise był wściekły. Czemu mu nie uwierzyła?! W końcu mówił prawdę! I to niby Ślizgoni są pamiętliwi… Też coś!
O nie, tego jej nie podaruje. Jak ona w ogóle śmie go oskarżać o kłamstwo?! Przecież nic o nim nie wie!
* * *
Harry siedział właśnie na swoim nowym, niewygodnym fotelu, popijając kupiony parę minut wcześniej napój. Oczy same mu się zamykały, a głowa niemiłosiernie bolała. Przy całym swoim doświadczeniu ciągle zapominał o jednej rzeczy – sen mimo wszystko jest bardzo potrzebny.
Ktoś zapukał do drzwi, które chwilę potem otworzyły się na oścież. Stała w nich Sissy.
Sissy była niesamowicie energiczną i ciekawską osobą. Jak na dwudziestoletnią dziewczynę była również świetną czarownicą. Jednak na tym jej zalety się kończyły, chyba że dodać cierpliwość do wypełniania papierów. Oprócz tego, że bez przerwy przychodziła do jego spokojnego dotychczas biura, to ciągle pytała, czy nie mają jakiejś akcji. Co prawda Harry spodziewał się tego, ale nie był przygotowany na taką częstotliwość! Czasem to było nie do wytrzymania, a nie minął nawet tydzień.
– Szefie, co się dzieje? Jakoś dziwnie wyglądasz, kawy?
Harry popatrzył na nią jak na anioła, który zstąpił z nieba i skinął szybko głową, modląc się, żeby dziewczyna nie rozmyśliła się po drodze do automatu na górze.
Kiedy po paru minutach poczuł dobrze sobie znany zapach kofeiny, a do pokoju po raz kolejny weszła Sissy, niosąc gorącą kawę, poważnie zastanawiał się, czy by jej nie uściskać.
– Proszę – powiedziała, stawiając plastikowy kubek i pudełeczko ze śmietanką na biurku.
– Dzięki – odparł i niewiele myśląc, rzucił się łapczywie na kawę. Nawet nie zauważył, że Sissy wciąż była w pokoju.
– No, szefie, to musiałeś wczoraj zabalować – stwierdziła po paru minutach, a jego miłość do niej wyparowała w oka mgnieniu. – To może chociaż powiedz z kim i gdzie.
– Z Ognistą w moim mieszkaniu – rzucił sarkastycznie Harry.
– Aha – podsumowała Sissy. – Szefuniu, zjesz ze mną obiad? Bo mam sprawę do obgadania.
Harry popatrzył na nią, na wpół wściekły za "szefunia", a na wpół zaskoczony.
Za "szefunia" był zły podwójnie. Od kiedy zaczęła tak do niego mówić, pół biura się na to przerzuciło. Zrobiło się nieprzyjemnie, kiedy do Kingsleya zaczęli się zwracać per "Bossie". I to Harry’emu się za to dostało.
– Jasne – odpowiedział na jej pytane, ciekawy, o czym chce pomówić.
* * *
Hermiona była na siebie wściekła. Jak mogła zachować się tak szczeniacko? Jak?
Co za wstyd – myślała.
Ale nie mogła zrobić inaczej. Oczywiście wiedziała, że Zabini mówił prawdę, ale to nie miało znaczenia. Była na niego zła za lata wyzywania ją od "szlam", a do tego dołączył jeszcze podły szantaż, który Blaise na niej zastosował. Takich rzeczy się nie wybacza! Chociaż z drugiej strony szkoda jej go było. Był totalnie zaskoczony jej wybuchem, a potem musiał zostać w tej restauracji z ludźmi, którzy na pewno bezwstydnie się na niego gapili. Ale jak on mógł w ogóle myśleć, że jeśli zaprosi ją do jakiegoś lokalu, powie parę miłych słówek, to ona po prostu przejdzie nad tym wszystkim do porządku dziennego? Może myślał, że nie ma o to wszystko do niego pretensji? Znając Ślizgonów, było to bardzo możliwe. Ale ona też nie powinna się tak zachowywać. Cóż, wina leży po obu stronach. Pewne jest tylko jedno: Zabini wreszcie da jej spokój i nie będzie jej niepokoić.
* * *
Harry siedział przy stoliku w knajpie "Pod Jednorożcem", a naprzeciwko niego usadowiła się Sissy. W środku znajdowało się pełno ludzi i panował straszny harmider. Głównie dlatego, że była to jedna z nielicznych magicznych knajp w pobliżu ministerstwa. Harry jednak rzadko tu przychodził, ponieważ obiady jadał w swoim gabinecie w towarzystwie portretu jakiegoś bardzo starego, ale też bardzo rozmownego czarodzieja.
– Szefie, zamawiamy coś? – odezwała się Sissy, starając się przekrzyczeć tłum.
– Jak chcesz – mruknął cicho.
– CO?!
– JAK CHCESZ!
Wstała od stolika i po paru minutach wróciła z gorącymi frytkami, sałatką i kotletami.
– To o czym chciałaś pogadać? – zapytał, kiedy już zjedli.
– Szefie… – zaczęła niepewnie i już wiedział, że będzie owijała w bawełnę. – Chciałam zapytać, czy nie mógłbyś załatwić nam jakiś większych akcji, bo strasznie nudno tak siedzieć w ministerstwie.
– I po to mnie tutaj ciągnęłaś?! – warknął ze złością. Jego towarzyszka milczała chwilę, po czym znów się odezwała.
– Nie. Tak naprawdę to był pretekst. Ja i Mark stwierdziliśmy, że jeszcze trochę, a zakisisz się w biurze i od dzisiaj będziemy cię na zmianę stamtąd wyciągać – powiedziała lekko głosem, który przypominał mu Tonks, kiedy próbowała go przekonać, żeby przeniósł się do Doliny Gordyka.
– Oszaleliście – stwierdził i podniósł się z krzesła.
– Szefie, czekaj!
Sissy przypominała mu w tej chwili wyjątkowo natrętną muchę, którą z chęcią rozgniótłby gazetą.
– O co chodzi? – zapytał, kiedy z powrotem usiadł na miejscu.
– Ale nie będziesz się gniewać, wrzeszczeć i miotać zaklęciami?
– Nie – odparł krótko. Był już porządnie wkurzony. Wyciągnęła go tutaj, uknuła kulawy spisek razem z Markiem, a teraz zachowuje się jak pięcioletnie dziecko. I to ma być aurorka? Ministerstwo schodzi na psy!
– Widziałam wczoraj wieczorem... – zaczęła, a Harry spojrzał na nią i już wiedział, o co chodzi. Od początku był pewien, że ktoś przysłuchiwał się jego kłótni z Ronem. Skinął na nią ręką i oboje nachylili się nad stolikiem, żeby móc się dobrze słyszeć, nie krzycząc za bardzo. Harry pomyślał, że lepiej jej to wytłumaczyć, niż żeby pytała ludzi, rozsiewając w ten sposób plotki.
– Posłuchaj, nie powinnaś wtedy podsłuchiwać, ale wyjaśnię ci to w miarę moich możliwości.
Sissy patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które były teraz bardzo blisko jego oczu.
– Moja przyjaźń z Ronem przeżywa... kryzys. On jest zapracowany, a do tego dochodzą jeszcze różne wspomnienia ze szkoły i to powoduje, że coraz częściej się sprzeczamy. Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś zachowała to dla siebie. To wszystko jest strasznie skompilowane i zawiłe, nie mam ochoty, żeby pisały o tym wszystkie gazety. Jasne?
– Jasne, ja po prostu byłam ciekawa, szefie. Obiecuję, że nie będę cię już podsłuchiwać – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. Lekko się zarumieniła, ale zauważył to tylko dlatego, że był tak blisko jej twarzy.
– Mnie może i nie będziesz już przesłuchiwała, ale nie chciałbym być w skórze reszty – stwierdził, a na jej ustach pojawił się chytry uśmieszek. – Wracajmy.
I JAK????
|
|