Wybrana
Biały Mag
Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych
|
|
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY:
"OTO WILK NADCHODZI, W MROKU NOCY BRODZI..."
- POTTER!!!
Na dźwięk znajomego głosu Harry poczuł ucisk w żołądku i zalała go złość. Zacisnął palce na nożu. Hermiona zerknęła na niego niespokojnie znad „Proroka”.
- Lepiej go odłóż – poradziła – Ona nie jest warta twojej kryminalnej przyszłości. A za takie coś wyrzuciliby cię ze szkoły na pewno.
- Może i tak, ale świat by się strasznie ucieszył, gdyby jej zabrakło.
- Potter!
Harry zacisnął zęby.
- Oto nasza kapryśna Panna Hrabianka Jakaś Tam – mruknął pod nosem.
Cecylia Warren stanęła przy stole Gryffindoru. Jej kocie oczy były pełne złości.
- Wreszcie cię znalazłam – powiedziała zimno. Jej młodszy brat siedzący nieopodal spojrzał na nią niespokojnie i zmył się z pola widzenia – Chowałeś się przede mną! Trzy dni! Chyba mamy sobie coś do powiedzenia!
- Tak – warknął – Trzy słowa! IDŹ. SOBIE. STĄD.
- Taki jesteś dowcipny? – prychnęła - Za kogo ty się masz?!
- Już mi to pytanie zadawałaś – wzruszył ramionami – Masz problemy z pamięcią?
- I wtedy mi nie odpowiedziałeś!
- Nudni jesteście – mruknął Ron karmiąc Cynthię kawałkiem kurczaka. Kotka siedziała ma na kolanach – Bez przerwy się żrecie.
Cecylia rzuciła na niego spojrzenie i przeraziła się.
- Co robisz?! – wrzasnęła wyrywając mu kotkę z rąk - Ona jest chora!
- Na głowę? – zainteresował się Harry – Ma to po swojej pani?
- Idź do diabła! – warknęła – Chłopcze, Który Przeżył Niepotrzebnie!
Działała mu na nerwy. Jeszcze mocniej zacisnął palce na nożu.
- Nie mogę! Zajęłaś jedyne wolne miejsce! I chyba długo go jeszcze nie opuścisz – dodał zlośliwie.
- Harry, Cecylia, przestańcie – westchnęła Giny – To naprawdę nie ma sensu. Do niczego nie doprowadzi.
- Nie ma sensu? Ostatnio ten idiota pobił rekord! Starał się zrobić ze mnie głupią przy całej klasie!
- Och, wcale nie musiałem się aż tyle starać! – odciął się.
- Ty… - Cecylia ruszyła w jego stronę, ale Ron i Neville zagrodzili jej drogę. Zaczęła szamotać się z nimi, ale jej nie puszczali.
- Nie interesuje mnie, co chcesz powiedzieć – Harry odwrócił się z powrotem do swojego obiadu. Usiadł do niej plecami. Mały Jack mógłby mu powiedzieć, że jego siostra, różdzka w jej ręku i odsłanianie swoich własnych pleców, to nie najlepsza kombinacja. Był to najgorszy błąd, jaki mozna było popełnic. Na szczęście Ron I Neville trzymali ją mocno – I żegnam, bo na twój widok robią mi się tylko wrzody żołądka.
- Nie próbuj mnie obrażać! Wystarczająco już się popisałeś trzy dni temu. I nie próbuj mi mydlić oczu Eliksirem Błędu!
Harry zazgrzytał zębami i nożem zaczął szczerbić blat stołu. Wyobrażał sobie, że na miejscu tego blatu znajduje się jej twarz. Cecylia uśmiechnęła się drwiąco.
- Nawet nie wiesz co się z tym robi, nieudaczniku –parsknęła.
Teraz przegięła! Harry poczuł, że ma tego kompletnie dość. Nie będzie pokornie znosił jej uwag i obelg. Ma swój honor. Byle dziewczyna nie będzie go obrażała. Podjął decyzję. „No cóż, Cat, pora sprawdzić jak dobrą byłaś nauczycielką” pomyślał przy tym mściwie.
Ostry, lśniący nóż, którym przed chwilą kroił jeszcze ziemniaki śmignął w powietrzu, minął Rona i wbił się po rękojeść w ścianę, centymetr od głowy Cecylii. Dziewczyna zbladła.
- Harry – wykrzyknęła zszokowana Hermiona.
- Co robisz?! – wrzasnęła Ginny.
- Co ty… - zaczął przerażony Neville.
- Cool! – wykrzyknął mały Jack pojawiając się nagle znikąd – Powtórz!
- Oszalałeś? – Cecylia odsunęła się od niego - Mogłeś chybić!
- Przecież chybiłem! – warknął – Nie wyszło mi!
- Ty jesteś nienormalny! – dziewczyna cała dygotała. Nie wiedział czy to ze strachu z furii. Zielone oczy płonęły. Rozejrzał się ukradkiem. Nikt z nauczycieli chyba nie zauważył tego incydentu – Jestem prefektem – mówiła drżącym głosem – I zabieram ci pięćdziesiąt punktów!!
- He he! – zarechotał – Spójrz sobie na Tabelę Domów.
Klepsydra Gryffindoru była pusta.
- Dzięki tobie – wycedziła - No dobrze, załatwimy to inaczej. Chciałeś wojny, to będziesz ją miał! Od dzisiaj strzeż się, bo ci nie daruję! Zniszczę cię!
Zawróciła gwałtownie na pięcie i odeszła odrzucając na plecy swoje długie, kasztanowe włosy. Cynthia zeskoczyła z kolan głaszczącego ją Rona i pobiegła za nią.
- Jakby mi mało było problemów – mruknął.
- Nie poznaję cię! – zawołała wstrząśnięta Ginny – Co się z tobą dzieje?
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Nic! Chyba nie myślałaś, że jej zrobię krzywdę!
- Na to się zanosiło!
- Nie krzywdzę dziewczyn i słabszych ode mnie. W ogóle nikogo nie krzywdzę dla zabawy.– powiedział z niesmakiem – Powinnaś już to o mnie wiedzieć. Chciałem ją tylko nastraszyć.
- Słyszałeś ją. Wypowiedziała wojnę. Ona nie rzuca słów na wiatr. Masz w niej wroga.
- To mój czwarty. Voldemort, Snape, Malfoy i Jaśnie Urażona Księżniczka.
- Wiesz co? – Ginny gwałtownie wstała – Rób sobie wrogów, ale gdzie indziej! Moich przyjaciół nie będziesz obrażał!
- Ja też jestem twoim przyjacielem! – zawołał za nią – I dlaczego jej bronisz?!
- Niesamowite – wymruczała Hermiona przeglądając gazetę – Posłuchajcie tego!
„ Nasz specjalny korespondent, Rita Skeeter donosi, że Ministerstwo Magii zyskało wreszcie kontrolę nad słynnym Henry’m Dancingiem. Stało się to za sprawą młodego urzędnika pracującego w Azkabanie, Samuela Marwicka. Jego ambicją jest nie dopuścić, by Dancing uciekł. Jak dotychczas udaremnił pięć prób jego ucieczki. Twierdzi, że wczuł się w zachowania starego złodzieja i potrafi już przewidzieć każdy jego ruch. Społeczność czarodziejska cieszy się, gdyż oznacza to, że długo jeszcze nie zobaczymy Henry’ego pośród nas”
- Nie zapowiada się różowo, nie? – zauważył Ron.
- Czyżby miał spędzić w Azkabanie te dwadzieścia pięć lat? – zaciekawił się Harry.
- Nie on – pokręciła głową Hermiona – Ucieknie prędzej czy później. A wtedy marny los Daniela.
W tym momencie do Wielkiej Sali wpadł ciężko wystraszony sam zainteresowany z równie ciężko wystraszonym Stworkiem.
- Harry, ja umrę! – wykrzyknął od progu tragicznym głosem, a Stworek zawył głośno – Za tydzień! Harry, ja nie chcę umierać! Jestem za młody! Zrób coś!
- Eeee, nie! Może nie będzie tak źle.
- Ale ja to wiem! Moje dni są policzone!
- Nie przesadzaj.
- Naprawdę! Mogę już sobie kopać grób na cmentarzu!
- Twój dziadek nie ucieknie tak szybko z więzienia. A nawet gdyby, to wytłumaczysz mu się jakoś i ci wybaczy.
- Co? – spytał zdezorientowany Daniel – O czym ty mówisz?
- O twoim dziadku – powiedział zdziwiony Harry.
- Ach, o nim! – chłopiec machnął ręką – On mi niestraszny! Ale ja umrę już za tydzień! Utopię się! Za miesiąc wypadnę z okna, za dwa spadnie na mnie drzewo, a za trzy zgniję w Azkabanie!!
Hermiona zerknęła na niego znad „Proroka”
- Niech zgadnę! Byłeś na wróżbiarstwie?
- Tak! – ukrył twarz w dłoniach. Stworek pociągnął nosem.
Harry parsknął.
- Nie słuchaj Trelawney. Ona zmyśla! Przepowiadała mi śmierć tyle razy, że pewnie już sama straciła rachubę.
- Ale ona mówiła tak…,tak…przekonująco!
- To znaczy jak?
- co jak? – jęknął.
Harry wzniósł oczy do nieba. Z Danielem nie szło się dogadać.
- No, czy przemawiała chrapliwym głosem, czy takim marzycielskim i wpadała na sprzęty?
Daniel rzucił mu pełne wyrzutu spojrzenie.
- Nie wiem – jęknął – Byłem zajęty robieniem rachunku sumienia i wymyślaniem testamentu! Nie zwracałem uwagi! A czy to ważne? Ja umrę! Harry, ja nie chcę umierać!!!
- HEJ LUDZIE!!! – wydarł się Ron pod adresem czwartoklasistów – JAKIM GŁOSEM PRZEMAWIAŁA DZIŚ TRELAWNEY?!!!
- CHRAPLIWYM!!! – odryknęli.
Harry i Ron spojrzeli po sobie.
- oj, niedobrze – zmartwiła się Hermiona.
- Z PRZEPICIA!!! – dodała jakaś dziewczyna – WYPIŁA ZA DUŻO SHERRY!!!
- To jeszcze gorzej – Daniel uderzył głową w stół – Przepowiedziała mi śmierć w pijanym zwidzie!
- Przestań histeryzować. Nic ci nie będzie. A po co wybierałeś wróżbiarstwo?
- Kazali mi!
- Jak to: kazali?!
- Powiedzieli, że mam wybrać sobie dodatkowe przedmioty!
- To po co polazłeś akurat do Trelawney?
- Nie wiem – powiedział żałośnie. Stworek wycierał oczy obrusem.
- Wypisz się – poradziła Hermiona – I wybierz coś innego.
- Pan nie może uciekać przed problemami – mruknął ponuro Stworek – One zawsze go dogonią.
- To niech znajdzie sobie inne – wzruszył ramionami Ron.
- A co może być ważniejszego od własnej śmierci?! – zajęczał Daniel rozdzierająco.
- Wizyta u psychiatry – mruknął przysłuchujący się Dean.
- Olej wróżbiarstwo i idź na coś innego.
- Byłem – westchnął ciężko próbując wziąć się w garść– Na mugoloznastwie spałem tak smacznie jak jeszcze nigdy. Już Historia Magii wydała mi się ciekawsza.
- Co może być interesującego w Historii Magii? – zdziwił się Harry.
- Bunty goblinów w XVII wieku! Rozległo się zbiorowe ziewanie.
- Nie, naprawdę! - ożywił się Daniel. Łzy mu już obeschły - Czy wiecie, co gobliny o imieniu Smrodek – Na – Kilometr i Matołek Chamowaty zrobiły z ówczesnym Ministrem Magii?
- Co takiego? – zainteresowała się Hermiona. Tuż obok Harry i Ron teatralnie chrapali.
- W XVII wieku sytuacja goblinów była niewesoła. Traktowano je wręcz niewolniczo. A zatem postanowiły odmienić swój los. Na XXI Konferencji Czarodziejów w 1675 roku przedstawili swoje postulaty, ale Minister Salomon Stupid…
- UAAAA…..- ziewnął Harry
-…wykopał ich za drzwi. No i Matołek Chamowaty podjął decyzję o wszczęciu powstania goblinów…
- chrrr…,chrrrr – Ron udawał, że śpi snem sprawiedliwego.
- Bardzo śmieszne – mruknął Daniel – Dopadli Salomona w jego zamku i wyrzucili przez okno ósmego piętra. Złamał tylko nogę.
- Twardziel – przysiedli się do nich Jack i Stan.
- Próbował uciekać, ale nie był w stanie szybko się poruszać. Strzelali do niego z łuków, naszpikowali strzałami, ale wciąż jeszcze żył. Potem wyrwali mu język, żeby nie krzyczał i wyłupili oczy…
Hermiona straciła apetyt i odstawiła talerz z niedojedzoną marchewką. Harry i Ron przestali ziewać i teraz już słuchali z zainteresowaniem
-…A on żył. Ciężko rannego wzięli na biczowanie i krew sikała na wszystkie strony…
- Super! – zachwycił się Jack.
- Czy wyście powariowali?!! Czego wy uczycie mojego brata?!!!
Znów pojawiła się przy nich Cecylia. Spiorunowała Daniela wzrokiem, uśmiechnęła się szyderczo do Harry’ego, schwyciła protestującego i zapierającego się Jacka za kołnierz i wywlokła z Wielkiej Sali.
Stan westchnął i powlókł się za przyjacielem.
- Nie zostawię go przecież samego z tą smoczycą – wyjaśnił – Potrzebne mu będzie psychiczne wsparcie.
- Kiedy skończyli z Salomonem, żył jeszcze i poszczuli go psami. No, a potem wystrzelili go z armaty na wschód w kierunku Ministerstwa.
- I nadal żył? – spytał podejrzliwie Harry
- Ach, nie! Przypuszczam, że armaty miał prawo nie przetrzymać. I wy się dziwicie, że podoba mi się Historia Magii. Jest taka fascynująca.
- Dobrze, że takich metod w dzisiejszym świecie już nie stosują – mruknęła Hermiona trochę blada na twarzy – No dobra, mugoloznastwa nie chciałeś. A co jeszcze sprawdzałeś?
- Runy. Chyba jestem na nie za głupi, w numerologii też nie zajarzyłem, o co chodzi, ale zapowiada się ciekawie. Postanowiłem się sprawdzić i nauczyć jej wbrew wszystkiemu.
Harry i Ron spojrzeli na siebie i pokręcili głowami. Ich podejście do przedmiotów było zupełnie inne.
- Na opiece nad magicznymi zwierzętami u Hagrida udziabała mnie sklątka tylnowybuchowa, ale powiedzieli mi, że to normalne na jego lekcjach i żebym się nie przejmował. Ze Snape’m mam przegrane na korkach. Próbował się nade mną wyżywać. Chciałem go zastraszyć tatą i klątwą, ale wysłał mnie do Dumbledore’a i na szlaban. Chyba powinienem zacząć wobec niego stosować te same metody co Cat. Przynajmniej boi się jej cała szkoła.
- Słucham? – spytał szybko Harry – Mówiłeś, że trochę się już uspokoiła.
Daniel się zmieszał.
- Tak mówiłem? – zdziwił się – To mogłem aż tak kłamać? No, nie, nie…Zachowuje się…eee...- chłopiec szukał z wysiłkiem właściwego słowa -…wręcz wzorowo?
Harry wpatrywał się w niego podejrzliwie, Daniel poczerwieniał, a Stworek prychnął.
- Gdyby z nieba mogły padać gromy, Pan już dawno leżałby martwy pod stołem za te łgarstwa – wymamrotał pod nosem.
- Stworek idź do kuchni i sprawdź czy cię tam nie ma! – zdenerwował się młody Black.
- Stworek sam najlepiej wie, że go tam nie ma – mruknął skrzat – Ale pójdzie, żeby Pan mógł pleść bzdury bez przeszkód.
I zniknął.
Nagle usłyszeli łopot skrzydeł, Hedwiga musnęła piórem policzek Harry’ego i na stół spadła czerwona koperta. Z jednego jej rogu mocno dymiło.
Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Wyjec – bąknął – To do mnie?
- Najwyraźniej komuś podpadłeś – zachichotał Ron.
- Ciekawe od kogo? – zainteresowała się Hermiona.
- ‘ARRY POTTER!!! – rozwścieczony głos Fleur Delaceur rozbrzmiał echem w Wielkiej Sali. Harry skulił się na krześle. Wiele głów odwracało się w ich stronę, uczniowie wychylali się, żeby zobaczyć, kto jest ganiony w ten sposób. Ślizgoni, gdy dotarło do nich, że wyjca dostał właśnie Harry, wybuchnęli złośliwym rechotem.
- Jakieś problemy? – usłyszał drwiące Malfoy’a.
– TY COŚ ZROBIĆ I POWSTRZYMAĆ CAT!!! I TO NATYCHMIAST!!! BO JAK NIE, TO MY TO ZAŁATWIĆ!!!! WE WŁASNYM ZAKRESIE!!! CHOĆBYŚMY MIELI POTEM ZGNIĆ W WIĘZIENIU!!!
Koperta wybuchła i spaliła się.
- Chyba nieźle działa w tej Francji – zauważył ktoś.
Harry podskoczył na ławie.
- Zabiję ją! Co ona tam wyprawia?! - zdenerwował się -Napiszę do niej! Gdzie Hedwiga?!
- Niewiele możesz zrobić – zauważyła Hermiona, gdy Harry wysypał wszystko ze swojej torby na stół w poszukiwaniu pióra i pergaminu. Neville spokojnie zdjął tom obrony przed czarną magią ze swojego talerza i wytarł książkę z sosu koperkowego.
- „Natychmiast do kominka! Musimy pogadać!” – napisał Harry.
- Wątpię, żeby posłuchała – wzruszył ramionami Daniel.
- Posłucha! – mówił z zawziętością – Bo będzie miała ze mną do czynienia.
Odpowiedź Catherine była tyle krótka co bezczelna.
- Jak to nie ma czasu? – szalał Harry kilka godzin później – Co mnie obchodzi to, że jest zajęta handlem broni z arabską mafią?!
Znów rzucił się do pisania listu. Zawierał on jedno słowo: „JUŻ!!!!!”
„O co chodzi?” przyszła sowa od Catherine „Nie wiem czy dam radę”
Z następnym listem poleciała już Świstoświnka. Bo Hedwiga zbuntowała sie u uciekła.
„O PÓŁNOCY WIDZIMY SIĘ W KOMINKU!!! ALBO PRZYJADĘ DO CIEBIE OSOBIŚCIE!!!”
„Dobra, już dobra” przyszło niechętne.
A zatem Harry w nocy czekał. Siedział w pokoju wspólnym przed kominkiem i rozmyślał. Daniel nie wrócił jeszcze ze szlabanu u Snape’a, a Ron i Hermiona nagle przepadli gdzieś bez słowa. W oczekiwaniu na siostrę przyniósł ze sobą szkolną torbę. Wyjął drugą już listę Szagajewa, jeszcze dłuższą od poprzedniej, przyjrzał się jej, westchnął i odłożył. Książkę do eliksirów odrzucił w kąt krzywiąc się niemiłosiernie. Z trudem powstrzymał się od naplucia na nią. Nad tekstem z transmutacji liczącym sobie kilkanaście stron jęknął i zaczął czytać. Na jutro miał napisać wypracowanie. Jednak w ogóle mu nie szło. Nie mógł się skupić. Litery skakały mu przed oczami i rozmazywały się, studiował piąty raz to samo zdanie. Powieki zaczęły mu się kleić i zamrugał, żeby odgonić sen. Pojawiły się czarne plamy i zaczął mrugać jeszcze bardziej. Aż nagle jedna z plam zaczęła rosnąć i formować się w jakiś kształt. Stawał się coraz większy i większy...
A potem serce podeszło mu do gardła. Zobaczył kogo ma przed sobą, przełknął ślinę i rzucił się gwałtownie w tył.
- Myślałeś, że uciekniesz? – zaśmiał się Lord Voldemort szyderczo – Przede mną nie da się uciec, Potter.
Harry zrobił krok do tyłu i potknął się o fotel. Oddychał ciężko. „To niemożliwe” przelatywało mu przez głowę „Nie może być! On w Hogwarcie?! To się nie mogło stać!!”
Czarny Pan, w czarnej pelerynie, z twarzą bielszą od nagiej czaszki i oczami czerwonymi jak krew posunął się ku niemu.
- Słyszałeś przepowiednię, prawda? – spytał cicho bawiąc się różdżką. Harry nie będą w stanie odwrócić od niego przerażonego spojrzenia, sięgnął na oślep. I nie znalazł za paskiem spodni swojej różdżki. Nie miał czym się bronić. – Ja nie. Ale i tak wiem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Którąkolwiek drogą pójdziesz, Harry, ja zawsze będę czekał u jej końca, wytropię cię zawsze i wszędzie.
Znów się cofnął. Poczuł za sobą ścianę. Nie miał, dokąd uciec…
A potem przypomniał sobie słowa Igora nad jeziorem. „Jeśli nie masz, o co walczyć, to walczysz o godniejszą śmierć. To jest bunt i niezgoda na to, żeby przeciwnik widział cię pokonanym i przegranym”
Wyprostował się i uniósł głowę. Nie zegnie karku!
- Jak zwykle, co? – Voldemort wyciągnął do niego rękę – Bez szans, bez nadziei, nie mając broni. A jednak wciąż jeszcze próbujesz kąsać. I po co, Potter?
- Żebyś sobie nie myślał, że ci tak łatwo ze mną pójdzie – odgryzł się.
Coś zamigotało w oczach Voldemorta.
- Taki młody, a tak szybko musi umierać! No, no. Masz charakter, jakiego wielu moich zwolenników nigdy nie miało. Nigdy nie sądziłem, że znajdę godnego siebie przeciwnika w osobie takiego szczeniaka jak ty. Chociaż… jak czasami powiadają, „Jeśli nie możesz pokonać swego wroga, spróbuj się z nim sprzymierzyć”
- Nigdy! – wybuchnął Harry – Nie po tym co zrobiłeś! Nigdy!
- Nigdy? – Voldemort przypatrywał mu się z zimnym zainteresowaniem – To bardzo długi okres, Harry. Może się zdarzyć, że jeszcze zmienisz zdanie.
- Nie zmienię – wycedził przez zęby.
- A zatem walka? Co możesz mi zrobić bezbronny, nie mając przy sobie różdżki?
- Moja siostra też nie miała różdżki, a jaką piękną pamiątkę po niej nosisz – warknął wskazując na bliznę na policzku – To nas do siebie przybliża, nie sądzisz? Teraz ty też nosisz znak. Ale nie swój. Potterów.
Wyraz oczu Voldemorta zmienił się. Teraz zabłysła w niech wściekłość i furia.
- Z nią też się policzę! – warknął.
- Życzę powodzenia – powiedział ironicznie Harry. Wierzył, że Czarny Pan w tym względzie napotka szalone trudności. Jego siostra nie należała do osób, które dałyby się zapędzić w kozi róg. Jednocześnie patrząc w płonące oczy Voldemorta zaczął się zastanawiać jak to się stało, że ten znalazł się w Hogwarcie. Dumbledore nigdy by na to nie pozwolił. Przy wszystkich przewidzianych systemach bezpieczeństwa, było to niemożliwe! Zaraz, ale…!! Tak! TO BYŁO NIEMOŻLIWE!!
I wtedy już wiedział. To była kolejna wizja w jego głowie.
- Zginie w torturach. Tak samo ja ty – mówił Czarny Pan
- Ja? Możliwe - uśmiechnął się bezczelnie i z satysfakcją – Ale nie dziś. Jeszcze trochę musisz grzecznie poczekać, Riddle – powiedział z rozmysłem
Twarz Voldemorta zrobiła się mroczna, ale Harry nie zwracał już na to uwagi. Wiedział, że to tylko iluzja i dał się jej omamić. Ale dość z tym. Zaczął walczyć o odzyskanie kontroli nad własnym umysłem. Skupił myśli na zamku Hogwart, wspomniał Rona, Hermionę, Ginny i Neville’a. Oraz innych swoich kolegów i koleżanki, którzy tej nocy spali spokojnie w swoich dormitoriach. Nie bojąc się żadnego niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwa, którego przecież nie mogło być!
A potem otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Było pusto. Pokój wyglądał tak samo jak przed chwilą, ogień spokojnie huczał w kominku. Udało się! Pokonał własną słabość. A zatem lekcje oklumencji, o których dawno już zdążył zapomnieć, na coś się przydały!
Podskoczył z radości. A potem poczuł, że musi to komuś opowiedzieć! Spojrzał na zegar. Było wpół do dwunastej. Za wcześnie na spotkanie z Catherine. Nie mógł tak długo czekać! Chciał opowiedzieć o tym komuś już tu i teraz, nie czekać! Zresztą, dlaczego miałby czekać?! Powstrzymał się od gwałtownego budzenia Neville’a czy Deana.
I w końcu na myśl przyszła mu osoba, którą mogłoby to zainteresować. Dumbledore! Powinien mu to powiedzieć. Dumbledore się ucieszy. Będzie radował się wraz z nim! W końcu mu się udało! Oklumencja się opłaciła! Zapanował nad swoim umysłem!
Wyfrunął z pokoju wspólnego jak na skrzydłach wiatru.
- Gdzie lecisz? – wrzasnęła za nim Gruba Dama, ale nie zwracał na nią uwagi. Gnał po schodach i szukał dyrektora. Wiedział, że tamten go wysłucha, ufał mu i wierzył, że dla dyrektora wiadomość ta okaże się równie ważna jak dla niego! Próbował znaleźć go w jego gabinecie. Ale gdy stanął przed drzwiami uświadomił sobie, że nie zna hasła. Kamienne chimery stały nieporuszone i obojętne.
- Nie ma go tam – usłyszał głos dochodzący z góry. Pod sufitem szybował Bezgłowy Nick - Znajdziesz go gdzieś na zamku.
- Dzięki, Nick!
Miotał się po korytarzach w poszukiwaniu swego mentora i przyjaciela, uciekł Filchowi i schował się przed Snape’m. I w końcu go znalazł. Na korytarzu piątego piętra.
Dumbledore odwrócił się i spojrzał na niego ze zdziwieniem. Wystarczył jeden rzut oka na wzburzoną twarz Harry’ego, by wiedział, że musiało zdarzyć się coś ważnego. Zdał sobie sprawę, że Harry przybiegł z tym problemem prosto do niego. W jego oczach zabłysły radość i nadzieja. I wtedy chłopaka jak obuchem uderzyła świadomość tego, gdzie jest, co robi i przed kim stoi.
Emocje opadły.
- Dobry wieczór – powitał go Dumbledore- Co robisz o tak późnej porze na korytarzu, Harry? Szukasz kogoś?
- Dobry wieczór – bąknął myśląc o tym jak by tu się wykręcić z sytuacji. Nie chciał dać tej satysfakcji profesorowi. I wtedy zobaczył stojącą koło niego Ginny – Ginny! Szukałem cię wszędzie! Chodź na chwilę!
Nadzieja w oczach Dumbledore’a zgasła jak zdmuchnięta wiatrem. Siostra Rona zerknęła na nich niespokojnie.
- No tak, ale my rozmawiamy, Harry!
- Nie, nie, panno Weasley – powiedział cicho dyrektor – Możemy dokończyć kiedy indziej.
- Dobrze – westchnęła – Wobec tego, dobranoc panie profesorze.
- Dobranoc, moi drodzy.
- Chodź – pociągnął ją Harry – Muszę ci coś powiedzieć!
- Co? – spytała cierpko szeptem, gdy szli w stronę wieży Gryffindoru. Dumbledore postępował za nimi, jako że jego gabinet był po drodze – Możesz mi wyjaśnić co było warte tego przedstawienia, które właśnie tu odegrałeś?
- Nic nie odegrałem – mruknął. Zerknął do tyłu. Wcale nie był pewien czy Dumbledore nic nie słyszy. Na wszelki wypadek ściszył głos – Po prostu nie chciałem tego rozgłaszać.
- Jasne – sarknęła – Nie można tak traktować ludzi. Najpierw Cecylia, teraz…
- Odczep się już od niej!
- No tak, ale Dum…
Urwała. Jednocześnie obejrzeli się na dyrektora. Nadal szedł za nimi wpatrując się z zainteresowaniem we własne buty i udając, że nie interesuje go to, co mówią.
- On też uważa, że ta Krukonka jest wspaniała dziewczyną – zniżyła głos – A jego osądy zwykle są trafione.
- Widocznie ten jeden raz się pomylił – wyszeptał Harry – Nikt nie jest nieomylny.
Dumbledore odchrząknął i oboje podskoczyli.
- Poza tym nie szukałem ciebie przez pół zamku, żeby gadać o Pannie Naburmuszonej Hrabiance.
- Zacznijmy od tego, że to nie ja jestem osobą, której szukałeś przez pół zamku – zaznaczyła.
Pominął tę kwestię głębokim milczeniem.
- Znowu miałem wizję. O Voldemorcie.
To ją zainteresowało.
- Taką samą jak wtedy na Grimauld Place? – spytała żywo.
- Podobną. Voldemort znowu groził mi śmiercią.
- A czy on kiedykolwiek chciał ci powiedzieć coś innego? – westchnęła – Bo nie przypominam sobie.
Znowu zerknęli w tył. Harry widział, że idący za nimi Dumbledore wytęża słuch i chwycił Ginny za rękę. Zatrzymali się gwałtownie i dyrektor zmuszony był ich minąć.
- Ja też sobie nie przypominam. Ale, wiesz co? Ja w tym śnie, czy wizji, sam nie wiem co to było, miałem świadomość, że to nie jest realne! No, na początku się bałem i myślałem, że jak to możliwe, że on się dostał do Hogwartu?! Przecież Dum…
Urwał. Spojrzenia obojga zatrzymały się na dyrektorze, który stał niedaleko i z wielką uwagą wpatrywał się w każdą rysę i pękniecie na ścianach zamku. Udawał, że wielce interesuje go architektura murów szkolnych. Ale Harry wiedział, że ten stara się wyłowić, chociaż najmniejsze słowo. Machnął ręką na tajemnice i zdecydował, że dość odprawiania cyrku. Wrócił do normalnej tonacji głosu.
- Przecież zabezpieczenia tego zamku zostały pomyślane w taki sposób, żeby sytuacja taka jak ta nigdy nie miała miejsca.
- No, wiem, wiem – westchnęła Ginny – A kto cię obudził?
- Nikt! Sam zacząłem walczyć o odzyskanie kontroli nad własnym umysłem, skupiłem się na zamku, na Ronie, na tobie, na Dum…, na wszystkich i Voldemort jakoś przestał mieć znaczenie! Udało mi się, Ginny! Udało! Opanowałem oklumencję!
- Och, Harry! – Ginny rzuciła mu się na szyję i pocałowała go w policzek – To cudownie!
Dumbledore odchrząknął i oboje odskoczyli od siebie.
- Ale to jeszcze nie znaczy, że masz spocząć na laurach – mówiła, gdy ruszyli dalej. Dyrektor porzucił studiowanie rys i pęknięć na murach i szedł powoli za nimi – Żeby ostatecznie osiągnąć sukces i do konca opanować oklumencję, musisz wiele jeszcze pracować.
- Będę! Skoro widziałem rezultaty!
-Ale zdajesz sobie sprawę, że bezpośredni kontakt, oko w oko, jest znacznie trudniejszy – zmarszczyła brwi – Przeciwnik ma wtedy na ciebie większy wpływ.
- Mówisz o legilimencji? – domyślił się – Rzeczywiście, z tym może być nieco gorzej. Ale zawsze znajdzie się na to rada.
- Niby jaka? – spytała podejrzliwie. - Trzeba tylko znaleźć mistrza legilimencji w pobliżu i poprosić go o pomoc.
- Tak, ale jedynym mistrzem legilimencji w pobliżu jest…
- Snape – kiwnął głową – To pójdę do niego.
Ginny zatrzymała się jak wryta. Dumbledore zakrztusił się.
- Ty??!! Do Snape’a??? – dyrektor zapomniał, że ma udawać, że nie podsłuchuje.
- A czy to stanowi jakiś problem? – spytał uprzejmie Harry.
- Oprócz tego, że walczycie ze sobą zażarcie, to nie – wyjąkała słabo Ginny – Powiedz, że nie masz takiego zamiaru!
- Dobra, żartowałem. Nie mam ochoty spotykać się z nim więcej niż to koniecznie. Zawsze mogę poprosić o pomoc Szagajewa.
- Ciekawe kiedy? – skrzywiła się – Przecież on rzadko bywa popołudniami w szkole.
- Wybiera się do Avalonu?
- Nie, nie tam. Ma za daleko. To nie wiedziałeś, że w Hogsmeade jest obóz wojskowy Aurorów? Pilnują wioski i zamku przed niebezpieczeństwem. Dlatego przenieśli tu swoją bazę wypadową. Stąd ruszają na akcje, bo mają bliżej
- W Hogsmeade? – zdziwił się – Może odwiedzimy go podczas jednego z wypadów do wioski.
- Tak, ale jest jeden mały problem. Nikt obcy tam nie może wchodzić. Jakby cię straże dorwały, byłoby z tobą niewesoło. Oni najpierw walczą a potem pytają, kto jesteś. A do tego czasu może wiele z ciebie nie zostać. Nawet Minister Magii, żeby zobaczyć się z Alhatellem musi sterczeć pod bramą.
-Igor ci to opowiadał? – domyślił się – No trudno, skoro nikt mi nie może pomóc, będę ćwiczył sam.
- Jest jeszcze jedna opcja - powiedział z naciskiem Dumbledore, ale Harry udał, ze nie zrozumiał, co ten ma na myśli.
Dyrektor westchnął i zatrzymał się przy drzwiach swego gabinetu. - Słodka lukrecja – drzwi się otworzyły i ukazały się schody.
- Harry?
Chłopak zatrzymał się i spojrzał na niego.
- Czy moglibyśmy porozmawiać? – spytał Dumbledore – Wiem, ze jest późno, ale skoro wszyscy jesteśmy na nogach, pomyślałem, ze moglibyśmy obgadać parę spraw.
Harry zawahał się. Przez to zaproszenie nauczyciel wyciągał do niego rękę. Na zgodę. Aby obaj zapomnieli i wybaczyli sobie niedawne urazy. Aby zbudowali z powrotem to, co ich przedtem łączyło a tak szybko się rozpadło. Patrzył w szczere, błękitne oczy Dumbledore’a i nie wiedział jak postąpić. Z jednej strony chciał móc znowu mu zaufać, zwierzyć się z problemów, odnowić przyjaźń. Ale z drugiej strony…
Przyjęcie oferowanej mu zgody oznaczałoby, że akceptuje kontrowersyjną decyzję o poświęceniu przyjaciela, skazaniu Lupina na śmierć…
Opuścił wzrok i cofnął się o dwa kroki. W duchu bardzo żałował, ze musi to zrobić.
- Przykro mi, panie dyrektorze – powiedział cicho – Ale Cathy czeka na mnie w kominku. Nie widzieliśmy się od dawna i… Może innym razem, proszę pana.
Dumbledore wpatrywał się w niego długą chwilę. Obaj wiedzieli, że enigmatyczne „innym razem” Harry’ego może się jeszcze długo nie zdarzyć.
- Będę czekał – powiedział Dumbledore i zniknął na schodach prowadzących do gabinetu.
- To nie było mądre – usłyszał głos Ginny – Sprawiłeś mu przykrość.
- Nie praw mi kazań – mruknął – I tak mam wyrzuty sumienia.
- Dobrze, że chociaż to – skwitowała.
Kiedy weszli przez dziurę do pokoju wspólnego, spotkali tam Rona i Hermionę. Oboje stali naprzeciwko siebie przypatrując się sobie spode łba. Byli też wściekli.
- No więc, skoro nie zamierzasz brać odpowiedzialności, za to co robisz, to nigdy więcej się na to nie waż! – wysyczała Hermiona.
To był przypadek! – zdenerwował się Ron – I nie próbuj mnie obwiniać!
- Przypadek?! – poczerwieniała ze złości – A więc teraz tak się to nazywa?! Dziękuję, że mnie uświadomiłeś!
- Ale to naprawdę nie było takie ważne!
- Świetnie – parskała złością – Super!
- Co się stało? – spytał zdezorientowany Harry.
Obrócili się w jego stronę.
- Nic – machnęła ręka Hermiona – Nic ważnego.
Unikała jego wzroku, ale Ron wręcz przeciwnie.
- Harry! A co ty robiłeś z moją siostrą w środku nocy poza dormitorium?!
Harry i Ginny spojrzeli po sobie nerwowo.
- Nic! – zarzekali się.
- Już ja znam to wasze ”nic”!
- Ale my naprawdę…
- Oj, dobra, dobra, nie tłumaczcie się. Macie moje gratulacje.
- Kiedy my wcale nie…
- Ile mam jeszcze tak czekać aż ktoś wreszcie zwróci na mnie uwagę – usłyszeli niezadowolone – Niedługo korzonki zapuszczę w tym kominku. Kolana mnie bolą!
- Cathy – wykrzyknęli Hermiona, Ron i Ginny na widok głowy Catherine w płomieniach.
- TY WARIATKO!!! – powitał ja kochający starszy brat – CO TY WYPRAWIASZ?!
- Tak myślałam, że coś się za tym nagłym wezwaniem kryje – westchnęła cierpiętniczo – O co chodzi?
- O co chodzi?!!! Ja ci zaraz powiem, o co…
- Spokojnie, Harry – poradziła Ginny – Policz do dziesięciu. Zaraz ci przejdzie.
Spiorunował ją wzrokiem.
- Raz, dwa,…ALE DOSTAŁEM WYJCA OD FLEUR I…
- Licz.
- Trzy, cztery, pięć,…TAK TO JEST JAK SIĘ CIEBIE O COŚ PROSI!!!
- Licz, Harry – uspokajała go Ginny.
- Sześć, siedem, osiem,….ALE TY…!!
- Licz, to wtedy ci przejdzie.
- Dziewięć, dziesięć…
- I jak? – zainteresował się Ron.
- A TYLE RAZY CIĘ PROSIŁEM!!! A TY MI OBIECAŁAŚ!!!
- Nie przeszło mu – Cat spojrzała na Ginny, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
- CZY TY WIESZ, CO TO ZNACZY…
- Przymknij się – przerwała mu – Nie po to cierpną mi nogi na zimnej podłodze i nie po to zwiałam ze szlabanu u Madmoiselle Marceau, żebyś miał się tak na mnie wydzierać. Nie traćmy czasu.
Harry zmusił się do spokoju.
- Dobrze – powiedział sucho - Co znaczył ten wyjec od Fleur Delaceur?
- Że jej brat daje mi haracze.
- Szargasz moje nazwisko! – znów się zdenerwował - Oszalałaś?! Nie możesz poprosić mnie o forsę?!
- Mogę – przyznała – Ale dzięki temu zdobywam sobie posłuch wśród tej bandy smarkaczy.
- Nie trzeba uciekać się do przemocy, żeby zdobyć sobie u ludzi szacunek – mruknął.
Catherine przyjrzała mu się z uwagą.
- Ty wiesz, że mądrze gadasz? – zdziwiła się – A jednak uczą was czegoś w tej szkole! Ale niby jak inaczej ja mam na nich wpłynąć?
- A bo ja wiem?! - wzruszył niecierpliwie ramionami - Spróbuj być dla nich po prostu autorytetem!
Catherine zakrztusiła się i łyknęła garść popiołu.
- Ja?! Autorytetem?! Powtórz to przy Maxime a umrze ze śmiechu! Ja sama tego nie przeżyję! Ja i autorytet! A to się chłopaki uśmieją!
- Słyszałem o tobie i o chłopakach – wciąż patrzył na nią surowo - Której mafii podpadłaś?
- Obecnie żadnej, bo Turków deportowali z Francji, więc mam spokój. A! No i właściciel baru „Pod Zwracającym Smokiem” może mieć do mnie pretensje. Przyrzekam jednak, że to nie była moja wina, że poszedł z dymem! To przypadek! Sophie bawiła się zapałkami!
- A kto był na tyle mądry, żeby dać dziecku zapałki?!
- Eee… - Catherine wpatrywała się ściankę kominka. Nagle się zdenerwowała- Oj, nie mów, że ty nigdy nie popełniałeś błędów!
- Oj, popełniał, popełniał – zachichotała Ginny – Opowiedzieć ci o Eliksirze Błędu?
- Nie!! – przeraził się Harry – Ani się waż!
Ale Hermiona i Ginny nie darowały mu. Nie zostawiły na nim suchej nitki. Catherine dusiła się ze śmiechu.
- To ciekawie tam macie!
- A słyszałaś o Szagajewie, Malfoyu i Gwardii?
- Ron – westchnął rozdzierająco Harry próbując zatkać mu usta– Zlitujcie się!
- Fuj! – Ron się odsunął z obrzydzeniem – Czym próbowałeś mnie zakneblować?
- Skarpetką Neville’a.
- Chyba stuletnią skarpetką Neville'a!
- To Igor u was uczy? – Catherine spytała zazdrośnie wysłuchawszy opowieści – O szczęściary! – rzuciła pod adresem dwóch dziewcząt – A ja się muszę męczyć z profesorem Quasimodo! Zazdroszczę wam!
- Nie ma czego zazdrościć – Harry pokręcił głową – On wziął straszne tempo! Ostatnio przegiął nad jeziorem. Zabrał wszystkim różdżki, rzucał Avadą Kedavrą i dziwił się czemu wszyscy uciekli. Próbowałem z nim walczyć, ale on był strasznie szybki! Poruszał się jak duch. Raz jest w tym miejscu, raz w innym! Nie sposób było za nim nadążyć! Jak rzuciłem w niego Protego, to nie trafiłem! Dopiero Neville przywalił mu kamieniem. Ale, to jak Igor już trochę przystopował. Wtedy już się dało. Wszystko mnie boli po tej lekcji.
- A wyrzuty sumienia nie dokuczają? – spytała Ginny – Wiesz jak on potraktował dzisiaj dziewczynę?
I oburzona zaczęła opowiadać scysję z Cecylią przy śniadaniu. Harry nie chcąc wyjść na potwora przedstawiał opowieść z własnego punktu widzenia. Catherine słuchała w milczeniu.
- Lubię ją – powiedziała nagle – Wydaje się fajna.
- CO TAKIEGO?!!!
- Nie rozumiem o co się pieklisz. To chyba dobrze skoro znalazł się wreszcie ktoś, kto cię trochę przygnie do ziemi. Za mocno zacząłeś podskakiwać.
- Ale…
- Dziewczyna wie co robi. Słuchaj jej.
- Ale to wariatka! – wybuchnął – Jest nienormalna.
- E, tam. Nie większa niż ja. Wydaje mi się, że mamy podobne charaktery i podobne zagrywki. Chciałabym ją poznać.
- Nie, ja nie wytrzymam – załamał się Harry – I ty Cathy przeciwko mnie?!
- Na twoim miejscu pogadałabym z nią, braciszku. Bo jeśli wyraźnie cię nie trawi od pierwszego spojrzenia, to musi mieć jakiś powód. Coś się za tym kryje.
- Nie będę z nią gadał!
- Harry się boi – zaśpiewała pod nosem Ginny.
- Nie, nie boję! Tylko nie chcę, żeby się darła na mnie przy całej szkole!
- Trochę deprymujące, nie? – zaśmiała się Catherine – Ale czasami trzeba schować dumę do kieszeni, braciszku.
- Ta kieszeń za ciasna.
- Oj, myślę, że znalazłoby się w niej jeszcze trochę miejsca.
- To samo mógłbym powiedzieć tobie – mruknął – O twoim wyłudzaniu haraczy.
- Dobrze, już nie będę. Obiecuję.
- Mam nadzieję – mruknął.
Nagle Cat spojrzała niespokojnie do tyłu.
- A niech to szlag – westchnęła – Mademoiselle Marceau mnie szuka. Muszę iść.
- Czekaj! – zawołał Harry – A wpadniesz do kominka jeszcze kiedyś?
- Na pewno! – mówiła odwracając się - I przyjadę na święta!
- Gdzie?!
- Gdziekolwiek będziesz, braciszku….
*
Stary, posiwiały czarodziej o błękitnych oczach siedział sam w zaciszu gabinetu. Portrety za nim już dawno spały. Tak samo czerwony ptak siedzący na żerdce. Mijała północ. Zegar tykał miarowo. Zwykle ten dźwięk uspokajał go. Ale nie dziś. Coś było w atmosferze czarnej nocy. Coś, co go niepokoiło…
Wstał i zaczął chodzić rozmyślając. Na biurku leżały stosy papierów i dokumentów. Obok stał kubek z niedopitą herbatą. Starzec nie mógł się uspokoić. Na horyzoncie błysnęło. To nadchodziła burza. Ale burza toczyła się także w jego sercu. „Sytuacja jest niewesoła” rozmyślał „ Nic nie idzie po mojej myśli”.
Znów zaczął chodzić, z rękoma założonymi do tyłu. Nurtowały go problemy. I nie mógł się nimi podzielić. Nie rozumieli go, bagatelizowali jego niepokój. A on wiedział, że ma przecież słuszność.
I wtedy to usłyszał. Kroki. Nie jednej osoby. Wielu. Wyglądało na to, że szli po niego. W pierwszej chwili rozejrzał się za wyjściem. A potem skrzywił się z niesmakiem. Nie będzie uciekał przed czymś, co i tak było nieuniknione.
- Wiesz, że to nie musi tak być – usłyszał głos jednego z portretów.
- A co ja mogę zrobić? – mruknął – On będzie mnie szukał, Phineasie.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Powiał wiatr i zgasło kilka świec. Ale półmrok i tak nie zakrył twarzy człowieka, który stanął w progu. Miał długie, srebrno czarne włosy, opadające na ramiona i żółte, drapieżne oczy. Na ramieniu widniał wilczy herb. Za nim znajdowali się jego towarzysze. Czarny wilk przywarował warcząc u jego boku.
- To ty – wyszeptał cicho starzec.
- To ja – odpowiedział tamten. Wilk zaskomlił postępując krok do przodu – Furia, do nogi!
Wilczyca posłuchała niechętnie.
- Można wiedzieć, co cię do mnie sprowadza? – odezwał się gospodarz.
Przybysz uniósł ironicznie brew.
- A co mnie może sprowadzić tutaj w środku nocy? Pomyśl.
- Wiem, co to jest – posiwiały czarodziej wyprostował dumnie ramiona – Spodziewałem się, że przyjdziesz.
- To świetnie. To jedyne, co umiesz przewidzieć – zaśmiał się szyderczo.
- Mnie się to zupełnie nie podoba – zaskrzeczał portret. Obudziły się też pozostałe.
- Zamknij się, Nigellus!
Wilczyca słysząc podniesiony głos swego pana, poderwała się warcząc dziko i tocząc dookoła wściekłym spojrzeniem. Ale delikatny dotyk ręki na jej karku sprawił, ze opadła z powrotem na brzuch. Jednak jej futro wciąż było zjeżone.
- To koniec, starcze – zniecierpliwił się czarodziej z herbem wilka – Idziesz z nami. Brać go!
- Sam pójdę – powiedział sztywno tamten. Ptak zakwilił żałośnie.
- O to właśnie chodzi, że nie pozwolę ci poruszać się bez trudu. Jeszcze mógłbyś sprawić nam niespodziankę. A tego nie chcemy, prawda? – Żółte oczy świdrowały gospodarza – Na pewno tego nie chcemy.
Poczuł ból u podstawy czaszki. Świat zawirował i pociemniało mu w oczach…
Kiedy się obudził, odkrył, że siedzi w ciasnym, małym pomieszczeniu. Ściany były obślizgłe i brudne. Zewsząd skapywała woda. Tu i ówdzie przemknął szczur. Rotrzaskane okulary-połowki leżały obok niego.
- Słuchaj, Mawerrick! – dobiegło go rozeźlone – Ja rozumiem, że muszę tu siedzieć? Ale on?! Dlaczego nie wsadzili go do innej celi?! Tylko do mnie?! To jest zamach na moją wolność! Ogranicza się moją swobodę ruchów! Teraz będziemy mieli wspólne wszy! Zabierzcie go!
- Zamknij się, Dancing.
Stary czarodziej jęknął. Natychmiast ujrzał nad sobą twarz słynnego złodzieja.
- To co, Szefuniu? – zarechotał tamten – Siedzimy tu razem?
- Na to wygląda – stęknął rozglądając się dookoła. Azkaban. A więc, stało się to, co Albus Dumbledore już dawno przewidywał.
Wilk uderzył...
|
|