Wybrana
Biały Mag
Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z miasta umarłych
|
|
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY:
MIŁOŚĆ I NIENAWIŚĆ
Dwa dni później Harry i pozostali rezerwowi mogli opuścić już skrzydło szpitalne. Objawy choroby ustąpiły. Ale zanim pani Pomfrey pozwoliła im odejść, dała im do rąk listę, czego NIE MOGĄ jeszcze jeść przez najbliższe kilka dni. Była dość obszerna.
- Fajnie – mruknął ponuro Colin Creevey rozwijając bardzo długi pergamin – W takim razie, co MOŻEMY jeść?
- Sucharki – zapowiedziała stanowczo – popijane wodą.
- Umrę z głodu! – Harry’emu zaburczało w brzuchu, gdy podczas śniadania wpatrywał się w suto zastawiony stół i obżerającego się Rona – A ty mógłbyś się, chociaż raz zlitować i się tak nie opychać na moich oczach!
Ron zarechotał i nałożył sobie na talerz znacznie więcej.
- Przynajmniej wiesz już jak my się czujemy – powiedziała Hermiona pogryzając marchewkę. Zostały już z Lavender same, bo Parvati się złamała i odchudzanie wyrzuciła w kąt. Właśnie ze łzami szczęścia w oczach zabierała się do trzeciego talerza owsianki.
Harry rozejrzał się dookoła.
- Szukasz małego Warrena? – spytała Sara Winters.
- Skąd wiedziałaś?
- Bo my też go szukamy. Już od meczu. O’ Bannon już go nawet dorwał, ale pojawiła się ta jego siostrzyczka.
Harry ze współczuciem pomyślał o Irlandczyku.
- Żyje?
- Tak, bo nawet nie czekał, co ona chce zrobić. Zwiał. Słyszałeś, co zrobiła Ślizgonowi, który uderzył tłuczkiem w małego?
- Domyślam się, że długo jeszcze nie wyjdzie ze skrzydła szpitalnego?
- Raczej ze Św. Munga. A Warrenówna się wreszcie doigrała. Odebrali jej odznakę prefekta, sto punktów, wlepili szlaban i zawiesili na tydzień.
- E, tam. Ja nie wierzę, żeby ona mogła komuś tak dokopać – wzruszył ramionami Ron.
Harry przez chwilę odczuwał wielką chęć, żeby opowiedzieć mu jak jest naprawdę, ale zrezygnował. On sam najlepiej wiedział jak Cecylia potrafi ranić. I nie chodziło o to, że oko miał sine i wzbudzał zainteresowanie kolegów i koleżanek (Niemożliwe , żeby tak wyglądać po zatruciu pokarmowym. I nie gadaj, że spadłeś z łóżka – skomentował Ernie McMilian – Kto cię tak urządził?). Jego prawdziwa rana była głębiej. W duszy. Cecylia dokonała tego kilkoma zdaniami. A kiedy usłyszał, to, co mu wykrzyczała w złości, coś w nim umarło. Noce spędzał bezsennie zadręczając się w poczuciu winy. Próbował tłumaczyć sobie, że wtedy na cmentarzu nie miał szans, Voldemort okazał się zbyt silny, a on zbyt słaby. Ale to nie wystarczało. Słowa „Ilu musi jeszcze zginąć, żebyś ty mógł żyć” dźwięczały echem w jego głowie. Nie mógł się ich pozbyć, bo wracały jak bumerang. I nie sposób było uciec od samego siebie.
Ron i Hermiona widzieli, że coś go gryzie. Oczy Harry’ego miały dziki, zraniony wyraz. Jednak o nic nie pytali, bowiem przyjaciel z rozdrażnieniem reagował na każde takie zapytanie. Ginny Weasley odeszła zła i wściekła po spektakularnej kłótni, podczas której dowiedziała się, że „ma się nie wtrącać w nie swoje sprawy i dużo ją obchodzi co mu jest”.
- Chciałam pomóc – powiedziała chłodno na odchodnym – I powiem ci coś, Harry. Już nigdy więcej nie traktuj mnie jak worka treningowego! Bo ja jestem ci potrzebna tylko po to, żebyś mógł wykrzyczeć swój żal do całego świata. A kiedy coś ci się nie podoba, to ja jestem ta zła. Nie na tym polega prawdziwa przyjaźń.
Harry sam najlepiej o tym wiedział i pożałował gorzkich słów. Na razie jednak nie mógł dać sobie rady z samym sobą. Ale kiedy czujesz obrzydzenie do siebie samego i ze wstydu nie możesz patrzeć na siebie w lustrze, niewiele obchodzą cię odczucia innych.
A Harry na nowo musiał zbudować swój wewnętrzny świat.
- Ej, ludzie! – wpadł Neville – Obrony nie ma! Szagajewa gdzieś wywiało!
- Super! – ucieszył się Dean.
- I po co ja tak wcześnie wstawałem? – jęknął Ron.
- Nie zaszkodziło ci to – powiedziała Hermiona – Przynajmniej masz więcej czasu na naukę.
- Nauka – powiedzieli równocześnie ze wstrętem Harry i Ron.
- Ale przecież musimy!
- Skoro odczuwasz taką potrzebę – Harry wzruszył ramionami – Ja bym poszedł wreszcie do Hagrida. Dawno u niego nie byłem.
- Jest ranek.
- I co z tego? Już dawno prosił, żebym do niego wpadł.
Hermiona odsunęła torbę z książkami.
- No to chodźmy.
Ale w jego domku nie zastali nikogo.
- Hagridzie?! – zawołali rozglądając się po pustej chacie – Gdzie jesteś?!
- Tutaj! – dobiegł ich stłumiony głos – W ogródku! Rozgośćcie się, poczujcie się jak u siebie w domu, a ja tymczasem…Auuuu!
Wyjrzeli niespokojnie przez okno. Za grządkami z dynią miotał się rozpaczliwie Hagrid, szamocząc się z czymś, co głośno wyło, warczało, ryczało i kłapało zębami.
- Stój, ty idioto!! Przecież nie zrobię ci krzywdy!!! Ałłłaaaa! Nie gryź!!!
- Hagridzie, pomóc ci? – spytał Harry.
Krzaki zatrzęsły się jeszcze gwałtowniej.
- Se poradzę - odburknął - Nie zawracajcie mi teraz głowy. Słuchaj, jeśli mnie jeszcze raz spróbujesz użreć, to ja….Ałałałałaaaaa!!!!
Wzruszyli ramionami i zasiedli do stołu. Hermiona uprzątnęła go i nalała im wszystkim po kubku herbaty. Z półki zdjęła puszkę z przysmakami Hagrida, ale po krótkim namyśle odstawiła ją z powrotem. Harry zawadził o coś łokciem. Spojrzał zaciekawiony. Była to gruba, poplamiona i postrzępiona na brzegach książka.
- „Jak ujarzmić mantykorę?” – przeczytał zaskoczony.
Z ogródka dobiegło ich jeszcze jedno przeraźliwe wycie…
- Po co mu ona? – zdziwiła się Hermiona.
- No, nie!!!! – wrzasnął nagle Ron tak głośno, że aż podskoczyli. Wymachiwał białą kartką papieru – To już szczyt!!! Wiecie, co to jest?!!!
Pokręcili głowami.
- Plan lekcji!!! Na następnych zajęciach nasza grupa będzie miała do czynienia z mantykorą!!!
Z ogródka dobiegły ich odgłosy łamania krzaków, szarpania się i wrzasków.
- On mi nie może tego zrobić! – jęczał Ron biały na twarzy przeglądając jednocześnie pełne krwawych szczegółów opisy w książce.
- Może nie będzie tak źle – powiedziała niepewnie Hermiona.
Mantykora zaryczała jeszcze głośniej, usłyszeli też jak kłapie zębami i coś szarpie. Jednocześnie zaczął krzyczeć Hagrid.
- Nie, nie rób tego!!! Ałałała!!!!!!
Harry poklepał Rona współczująco po ramieniu.
- Ej, co to jest? – spytała nagle Hermiona. Wskazywała na okrągłą kamienną misę, w której połyskiwało i wirowało coś srebrnego.
- Myślodsiewna Dumbledore’a!! – zawołał Harry bez zastanowienia.
- A co ona tu robi?
- A bo ja wiem? Może Hagrid ją tu przechowuje na wszelki wypadek?
- Ale po co? – dociekała.
- Nie mam pojęcia.
Podeszli bliżej.
- A gdyby tak… - zaczął nagle Ron, który porzucił już książkę o mantykorach i plan przyszłych zajęć – A gdyby tak…
- Nie! – zaprotestowała ostro pozostała dwójka.
- Ale czemu? Nikt się przecież nie dowie! Hagrid jest zajęty!! Proszę was!! – błagał Ron.
Zawahali się.
- Tylko na chwilę – kusił – Mamy niepowtarzalną okazję, żeby zajrzeć do wspomnień Dumbledore’a!! No, chodźcie!!!
- No, nie wiem – powiedział niepewnie Harry – Mam niezbyt miłe doświadczenia ze wskakiwaniem do cudzych…
Urwał. O tym, dlaczego pewnego dnia Sewerus Snape wyrzucił go z lochów i odmówił lekcji oklumencji, nigdy im nie opowiadał.
Hermiona także nie paliła się do pomysłu Rona.
- Dumbledore’owi może się to nie spodobać – ostrzegła.
- Przecież go tu nie ma! Proszę, zgódźcie się, no!!
Harry wcale nie był przekonany. Bał się tego, co mogliby ujrzeć.Tego, co widział ostatnio, miał nigdy nie zapomnieć. A jeśli teraz zobaczy scenę podobną z myślodsiewni Snape’a? Upokorzenie i pogardę? Jeśli jego ojciec znów… Ale nie! Uczniowie zwykle kryli się ze swoimi sprawkami przed dyrektorem. Więc może…
- Dobrze – Hermiona wreszcie podjęła decyzję – Tylko szybko. Harry, chodź!
Spadali niezbyt długo. Wylądowali na błoniach. To była pierwsza taka podróż Rona i Hermiony, więc nie kryli zaciekawienia. Harry rozejrzał się za Dumbledore’m, ale ku jego konsternacji nie znalazł go. W zamian ujrzał kroczącą ku jezioru wielką postać w futrze z fretkami, dłońmi wielkości pokryw pojemników na śmieci i ogromną kuszą.
- To Hagrid! – wykrzyknął zdumiony.
- To, co to znaczy? – spytał Ron.
- To nie są wspomnienia Dumbledore’a.
- Jeszcze lepiej – ucieszyła się Hermiona – Przynajmniej osłabi to we mnie poczucie winy, że robimy coś nielegalnego.
Zaintrygowani pobiegli za gajowym. Był typowy wrześniowy dzień. Słońce co chwila chowało się za chmury, na błoniach panowała cisza. Widać, trwały jeszcze lekcje. Hagrid zszedł na brzeg jeziora. Siedziała tam mała postać w czarnej szacie studenta Hogwartu.
Szlochała.
- No, no, malutka - odezwał się łagodnie gajowy – Już nie trzeba.
Dziewczynka zesztywniała, otarła twarz rękawem, zerknęła na niego i nagle wrzasnęła głośno zrywając się na równe nogi.
- Nie, nie odchodź!! – zawołał z żalem, gdy skoczyła do ucieczki. Harry poznał po minie Hagrida zawód i rezygnację, kiedy ten opadł ciężko na trawę. Niewidzące spojrzenie utkwił w przeciwległym brzegu jeziora. Widać było, że podobnych reakcji gajowy zdążył już poznać wiele. Spotykał się z tym na co dzień. Ludzie dawali mu odczuć, że jest inny. Mimo to trudno było mu się z tym pogodzić.
Zwiesił smętnie głowę.
Dziewczynka stanęła w pół kroku. Znać było po niej niezdecydowanie. Zerkała z wahaniem to na zamek, to na zgarbioną postać gajowego.
A potem zawróciła.
- Przepraszam? – zaczęła niepewnie podchodząc bliżej – Nie chciałam! To tak z zaskoczenia! Pewnie ci teraz przykro?
Hagrid nie wyrzekł ani słowa. Tylko pociągnął nosem.
- Przepraszam, że tak zareagowałam – Dziewczynka zrobiła coś, czego się Hagrid z pewnością nie spodziewał. Usiadła po turecku tuż obok niego. Odrzuciła do tyłu kasztanowe włosy. W zielonych oczach wciąż można było znać ślady łez – Nie powinnam była. To głupie!
Zerknął na nią zaskoczony.
- Eee… - machnął ręką – Jużem się przyzwyczaił.
- No tak, ale to mnie nie usprawiedliwia – potrząsnęła głową – Jeszcze raz przepraszam. Właśnie wylewałam krokodyle łzy i trochę mnie zaskoczyłeś.
- Widziałem – uśmiechnął się lekko – To ja przepraszam, że cię przestraszyłem. A tak chciałem się zaprzyjaźnić!
- Nadal możemy – wyciągnęła rękę – Jestem Lily Evans z wieży Gryffindoru.
- Rubeus Hagrid, gajowy w zamku Hogwart. Czemu płakałaś?
Uśmiech znikł z twarzy dziewczynki jak zdmuchnięty wiatrem. Pochyliła się, zadrżały jej wargi i objęła się ramionami, jakby jej było zimno. Harry’emu ścisnęło się serce, gdy zobaczył łzy napływające do zielonych oczu. Patrzył na małą dziewczynkę, która była jego matką i zapragnął ją przytulić, jakoś pocieszyć.
Zamiast niego zrobił to Hagrid.
- No już, malutka, już – mruczał uspokajająco – Nie płacz. Chyba się domyślam, o co chodzi. Czy to o tobie mówi ostatnio cała szkoła?
Kiwnęła głową.
- Tak, to ja. Dziewczynka, która uciekła z lekcji latania na miotle, bo ma lęk wysokości – powiedziała z goryczą.
Harry’ego to zaskoczyło. Nigdy by się tego nie spodziewał po swojej mamie. A potem pomyślał o Cathy i zrozumiał, skąd jej się to wzięło.
Pchany jakimś nieokreślonym pragnieniem zbliżył się do Lily. Rozpaczliwie chciał być z nią. Dotknąć jej, chociaż na chwilę, zagadać. Jego ręka jednak musnęła tylko powietrze…
Zrozumiał. Była tylko wspomnieniem.
- Harry, co ty robisz? – zdziwił się Ron patrząc na wyraz głębokiej tęsknoty na jego twarzy. A potem razem z Hermioną spojrzeli na dziewczynkę, potem na Harry’ego, znów na nią i ich olśniło.
- Przecież to twoja mama – bąknął Ron patrząc z ciekawością na małą Lily.
Harry tylko kiwnął głową. Słuchał jak jego mama żali się, że jest w Hogwarcie bardzo samotna wśród przeważającej liczby dzieci z czarodziejskich rodzin. Że nikt jej nie rozumie i wszyscy śmieją się z jej lęków, że dotąd nie wierzyła w magię, długo lekceważyła przychodzące do niej ze szkoły listy. Nie wychodzi jej nawet najprostsze zaklęcie. Została nagle wyrwana ze świata, który znała i wrzucona w całkiem nowy. Nie pojmowała go i czuła się tu obco.
Hagrid słuchał jej cierpliwie i tłumaczył, że to nic, że wszystko z pewnością się ułoży, a na to potrzeba czasu. Harry zdał sobie sprawę, że jest świadkiem narodzin wielkiej przyjaźni. Przyjaźni osieroconego w dzieciństwie półolbrzyma i straszliwie samotnej dziewczynki, która próbowała się odnaleźć w niezrozumiałym dla niej świecie magii i czarów…
- Dobra, to wszystko fajne – odezwał się nagle Ron przerywając czar chwili – Ale ja się spodziewałem czego innego niż mazania twojej mamy!
- Ron!! – syknęła Hermiona.
Zmieszał się.
- To znaczy…, chciałem powiedzieć, że to wszystko jest interesujące, ale czy…no…, czy możemy już wracać? Jak stąd wyjść?
- A żebym to ja wiedział? – mruknął Harry nadal wpatrzony w swoją matkę.
- Nie wiesz? – oboje wyglądali na wstrząśniętych.
- Nie, nigdy sam nie wychodziłem z myślodsiewni. Zawsze ktoś mnie z niej wyciągał.
Wolał nie myśleć o ostatnim razie…
Spojrzeli niepewnie w górę.
- Mamy się drzeć o pomoc? – zasugerowała Hermiona.
- Hop, hop! – spróbował Ron.
Harry, jak przez mgłę przypomniał sobie, że kiedyś wraz z Dumbledore’m odbili się od ziemi i polecieli ku górze. Podskoczył, ale nic się nie wydarzyło. Ron i Hermiona poszli jego ślady i przez jakiś czas podskakiwali bezsensownie. „To musi być coś innego” pomyślał „Ale co?” Spojrzał ku górze, a potem skupił się na jednej myśli. By się stąd wydostać. Wyobraził sobie wnętrze drewnianej chatki Hagrida i wtem poczuł, że leci. Chwycił Rona i Hermionę i niedługo potem stali wszyscy wpatrując się w myślodsiewnię.
- To było niesamowite! – powiedział z zachwytem Ron.
- Dziwne przeżycie – westchnęła Hermiona.
Szczęknęły drzwi i weszli Hagrid i Daniel. Za nimi postępował Stworek.
- Ta bestia przesadza – mruczał gajowy z niezadowoleniem – Zachowuje się jakby zjadła wszystkie rozumy.
- To po co ją w ogóle chwytałeś – zaśmiał się Daniel.
- Przecież nie chciałem jej skrzywdzić!
Urwał w pół słowa, a jego wzrok padł na odsłonięta myślodsiewnię i ich trójkę stojącą tuż obok.
- Zaglądaliście do niej? – spytał z niepokojem.
- A…a nie powinniśmy? – zawahał się Harry.
- No pewnie, że nie!! Co wy sobie myśleliście? – ryknął.
- Sam kazałeś nam poczuć się jak u siebie w domu!! No to się poczuliśmy!!
Hagrid przyjrzał im się podejrzliwie. Wyglądał na spiętego.
- Co widzieliście? – dociekał.
- Jak pocieszasz moją mamę, bo nie umie latać na miotle.
- Ach, to – Hagrid wyraźnie się odprężył – Myślałem, że…Zresztą nieważne.
- Byliście w myślodsiewni?! – zawołał podekscytowany Daniel – I jak było?! Ja też chcę!
- Zwariowałeś? Myślisz, że ja nie mam co robić? Jestem trochę zajęty!
- Bitwą z mantykorą? – spytał zjadliwie Ron.
- Eee…,nie. Mam robotę od Dumbledore’a.
- To sobie ją rób – nie przejął się Daniel – A my sobie pooglądamy co nieco. Chciałbym spotkać tatę!
- Ale ta robota wymaga właśnie myślodsiewni i znalezienia czegoś pośród moich… - urwał i zasłonił ręką usta – Za dużo gadam – wymamrotał potrząsając głową – Stanowczo, za dużo gadam. To tajne, dyrektor mi zaufał, a ja…
- Hagridzie, prosimy!!!- teraz dołączyła się pozostała trójka. Nawet Stworek szarpał nagląco olbrzyma za nogawkę od spodni.
- Ale dyrektor czeka!
- Skoro mógł przeczekać tego potwora w ogródku, to równie dobrze może i to!
Hagrid walczył z sobą jeszcze przez chwilę, a potem machnął ręką.
- Super! – ucieszył się Ron.
Chwilę później cała czwórka wykłócała się kto jakie wspomnienie chciałby obejrzeć. Hagrid słuchał tego z męką wypisaną na twarzy i niecierpliwie popatrując na zegar na ścianie.
- Dosyć tego! – warknął – Nie mam czasu! Wybierajcie pierwsze lepsze!
Sam również wskoczył razem z nimi.
Harry rozejrzał się wokół siebie. Wylądował na twardej ławie przy stole Gruyffindoru w Wielkiej Sali. Właśnie trwał obiad. Tuż obok niego szesnastoletnia roześmiana Lily Evans rozmawiała z ożywieniem z Alicją (Longbottom) i Gabrielą Dancing.
- Myślicie, ze powinnam się zgodzić, jak mnie poprosi? – pytała niespokojnie.
- Ty głupia, ja bym się nie wahała ani chwili! – krzyknęła Alicja.
We trzy zachichotały.
- No, nie wiem – rozmyślała Lily.
- Przecież ci na nim zależy, nie?
Kilka miejsc dalej młody James Potter przyglądał im się zamyślonym wzrokiem. Syriusz – kropka w kropkę – taki sam jak Daniel kiwał się na krześle uśmiechając się do dziewcząt. Lupin pokazywał coś młodszemu Hagridowi, a mały Peter Pettigrew dziabał niemrawo widelcem w swoim talerzu. Panował zwykły gwar. Tymczasem Dumbledore ze swego miejsca przy stole nauczycielskim przemawiał do całej Sali.
A przynajmniej próbował…
- Chciałbym wam powiedzieć, że jedna z waszych koleżanek przyniosła wstyd swojemu domowi i straciła odznakę prefekta.
- To chyba nagminne ostatnio w tej szkole – mruknął pod nosem Harry.
Głos dyrektora zdawał się jednak ginąć w ogólnym hałasie. Harry miał wrażenie, że wszystkich zaprząta coś innego. A potem jego wzrok padł na kalendarz na ścianie. Grubą czerwoną krechą zaznaczono na nim, że za dwa dni jest 14 lutego i wypad do Hogsmeade. Przestał się dziwić, że Dumbledore nie może liczyć na zainteresowanie. „No, cóż. W życiu przychodzi czas autorytetów i czas zabawy”. Dziś autorytet przegrywał z emocjami i uczuciami uczniów. Hermiona przyglądała się temu wszystkiemu z niesmakiem.
- Black! – do młodego Syriusza leniwie rozwalonego na krześle podeszła ładna dziewczyna z emblematem Puchonów na piersi. Daniel spojrzał zaciekawiony – Musimy pogadać! Natychmiast!
Syriusz zerknął na nią ponad głową jakiejś rozbawionej jego kawałami blondynki i natychmiast stracił swoją beztroską pozę.
- Czekaj! – zawołał pospiesznie – Ja ci wszystko wytłumaczę!
- Wytłumaczysz? No jak? – pisnęła głośno. Kilka głów odwróciło się w ich stronę. Dumbledore urwał w pół słowa swoją wypowiedź – Wystawiłeś mnie!!! – wrzasnęła – Czekałam trzy godziny!!!
- Amelia, nie denerwuj mnie! Coś mi wypadło!
- Coś ci wypadło?!!! – wrzasnęła jeszcze głośniej. Teraz słuchała cała szkoła. Profesor McGonnagal zacisnęła usta – Wiem co to było!!! Kto to jest Chimene, Sophie, Juanita,Esmeralda, Anna, Elena, Gabrielle…
- To ja – mruknął dziewczęcy głos od strony grupki koleżanek Lily.
- Hannah, Elizabeth, India, Konstancja, Bianka, Anharid, Averil, Catherine??!!! NO KTO!!!
- Amelia, ja…
- Z nami koniec!!! – dziewczyna wyrżnęła pięścią w stół i rozszlochała się – Słyszysz?!! KONIEC!!!
- Panno Bones – rozległ się lodowaty głos profesor McGonnagal – Czy my przypadkiem pani nie przeszkadzamy? A może mam pani przypomnieć, gdzie się pani obecnie znajduje i poprosić opiekuna Hufflepuffu o wyznaczenie szlabanu?
- Amelia Bones? – powtórzył Ron.
- Rany! Mój tata poderwał samą Minister Magii!! – zdziwił się Daniel.
- Raczej rzucił.
- Pani profesor! – załkała Puchonka – Moje życie właśnie legło w gruzach, a PANI….?!!!
I odeszła szlochając.
- Rany, ale się porobiło – mruknął Syriusz do Jamesa pod obstrzałem spojrzeń całej szkoły.
- Co? – spytał jego przyjaciel niezbyt przytomnym głosem. Wpatrywał się intensywnie w Lily.
- Czy ty mnie słuchasz?!
- Czekaj, czekaj! Evans zaraz dostanie przesyłkę – mruknął śledząc wzrokiem lot wielkiej, brązowej sowy, która właśnie pojawiła się w Wielkiej Sali.
- Co cię obchodzą listy Evans? – chciał wiedzieć Peter Pettigrew.
- No, nie Glizdogonie! – w głosie Jamesa zabrzmiała jawna pogarda, a Harry’emu znów stanęła prze oczami scena z myślodsiewni Snape’a i bezmiar okazywanej tam pogardy. Aż go skręciło w środku na myśl czego może być zaraz świadkiem. Widział już przecież jak jego ojciec potrafi traktować ludzi. Nie chciał powtórki – Z dnia na dzień coraz mniej myślisz! Niedługo w ogóle przestaniesz! Mówiłem ci przecież, że posłałem jej paczkę z…
- Twój tata nie był zbyt taktowny – zauważyła szeptem Hermiona
- A po co miał być? – nie przejęli się Daniel i Ron – Dla tego zdrajcy?
Hagrid chrząknął coś niezrozumiale. A Hermiona otworzyła usta, żeby powiedzieć, że w tym okresie nie mogło być jeszcze mowy o zdradzie i że Peter z pewnością nie zasługiwał na takie traktowanie. W tym momencie jednak jej wzrok padł na minę Harry’ego i nie dokończyła.
- Poczta tak późno dzisiaj? – zdziwiła się Lily – Och! – wykrzyknęła wyjmując czekoladową bombonierkę – Moje ulubione!
- Czym to nasączyłeś? – szepnął do Jamesa Remus – Eliksirem miłości?
Skinął głową, a Harry zaczął się zastanawiać, czego mogą jeszcze po tej myślodsiewni oczekiwać.
- Skąd go wziąłeś?
- Buchnąłem po lekcjach eliksirów – zaśmiał się wpatrując się w Lily – Myślisz, że to stanowiło jakiś problem?
- Uwielbiam je!! – mówiła dziewczyna z zachwytem - Dałabym się za nie pokroić!! Są takie PYSZNE!!! Zjadłabym ich całe wiadro!!! Tylko szkoda… - w jej głosie pojawił się żal - …że od dziś postanowiłam się odchudzać. Berto!!! Chcesz trochę?
- Nie!!! – przeraził się James
- Co? – spytała niewinnie – Czyżbym pokrzyżowała jakieś plany?
Wymamrotał coś pod nosem.
- A zatem zgadłam! Dolałeś tu czegoś, prawda, Potter? – wskazała na czekoladki, do których ze szczęściem w oczach zabierała się właśnie Berta Jorkins. Ojciec Harry’ego spojrzał i wyrwał jej pudełko z rąk – Niedługo chyba stanę się ekspertem od unikania miłosnych wywarów. A skąd masz pewność, że by zadziałało?
- Nie wiem – James wzruszył ramionami – Jeszcze tego nie testowałem. Alojzy dopiero to wynalazł.
Lily zbladła i wzdrygnęła się gwałtownie. A Bercie wnet przeszła ochota na czekoladki.
- Chciałeś użyć na niej najnowszego eksperymentu profesora Smitha? – spytała słabo Alicja - Na który jeszcze nie wynalazł antidotum? O Boże!!!
Żadne z nich nie zauważyło, że Dumbledore przestał mówić, a Minerwa McGonnagal kieruje się w ich stronę z groźną miną.
- Ty chyba zupełnie oszalałeś – powiedziała Lily ze zgrozą – Jeśli chcesz czegoś ode mnie, po prostu mi to powiedz, a nie truj!!!
- Chciałem!! – zaprotestował – Ale ty mnie nigdy nie słuchasz!!! Niedługo Hogsmeade, a…
- A Lily z tobą nie pójdzie – zachichotała jakaś blondynka – Prawdopodobnie wybierze się z Willem, jej nowym chłopakiem!
- Tekla!! – zawołała z pretensją Lily.
- A. ..A to on nic nie wie? – speszona Tekla spojrzała na nagle zmrożoną i pełną furii twarz Jamesa – No, to…,ja… już sobie pójdę?
I uciekła.
- Ale chyba ostrzegę Willa… - zatrzymała się w połowi drogi – Powiem mu, żeby już kopał sobie grób!
Syriusz zarechotał i klepnął przyjaciela w ramię.
- Chyba masz pecha, Rogasiu!
- Ty też, Black – Minerwa Mcgonnagal stanęła obok nich – Cała trójka: Black, Potter i Evans. Macie szlaban! Jutro wieczorem! A teraz, może dacie wreszcie dojść panu dyrektorowi do końca?
- Więc myślę… - przez Wielką Salę przetoczył się głęboki głos Albusa Dumbledore’a - …że panna Silverun jako nowy prefekt Gryffindoru będzie wręcz idealna.
Alicja wypluła sok dyniowy na szatę Gabrielle Dancing. Twarze Jamesa i Syriusza rozświetlił złośliwy uśmieszek.
- CO???!!!!
- Gratulacje! Właśnie została pani wybrana na nowego prefekta Gryfonów!
Reakcja Alicji Silverun całkowicie zaskoczyła Harry’ego, szkołę i gremium nauczycielskie. Dziewczyna opadła na ławkę, uderzyła głową w stół i rozszlochała się.
- Taaaaakiiiii wstyyyyyd!!!! - Zawyła nie gorzej niż syrena okrętowa – Taki wstyd! Moja biedna matka z pewnością by się przewróciła w grobie!!!
- Przecież twoja matka żyje! – rozległ się głos z sali.
- Odczep się, Prewett, psujesz mi dramatyzm chwili!! Och! Moi przodkowie by mnie wyklęli!
- Co ty mówisz? – zdziwił się Hagrid – W twojej rodzinie z dziada pradziada wszyscy byli prefektami Hogwartu!
- Ale ja nie chcę!! – zawyła – Koniec wolności, koniec wymykania się po kryjomu do Hogsmeade, szaleństw! O, ja biednaaaa!!!
James zarechotał.
- Nie martw się, mała – powiedział ze złośliwym błyskiem w oku – Nasza przyjaźń, która zaczęła się od tego, że w piaskownicy wsadziłaś mi łyżkę w oko, a ja ci wiaderko na głowę, przetrwa tę nieszczęsną próbę. Będziemy grzeczni i nie sprawimy ci kłopotów.
Razem z Syriuszem dziko zarżeli śmiechem.
- Dobra, chodźmy – mruknął Daniel – Ja mam dosyć.
Poszybowali w górę. Wylądowali na zakurzonej podłodze drewnianej chatki.
- Co to miało być? – skrzywił się.
- Jak to „co”? – zdziwił się gajowy – Widziałeś swego tatkę! Jeszcze ci mało?
- Ale ja chciałem jakąś akcję!!! A nie siedzenie i smędzenie przy stole!!!
- Zaraz – przerwała mu niecierpliwie Hermiona – Czemu Alicja nie chciała być prefektem?
- Była zbyt szalona na to stanowisko. Za dużo czasu spędzała z Huncwotami. A ta odznaka podcinała jej skrzydła.
- A o co chodziło z tym eliksirem? – zainteresował się Ron.
Harry poczuł lodowaty ucisk w żołądku. Sam nie wiedział, co by zrobił, gdyby padło pytanie „Czy twój tata nie mógł poradzić sobie bez miłosnych wywarów?!”. Nie chciał, by wszyscy nagle zaczęli analizować i rozkładać na czynniki pierwsze stosunki panujące między jego ojcem i matką. Scena nad jeziorem z myślodsiewni Snape’a wciąż stała mu przed oczami jak żywa. I co by Lupin i Syriusz nie mówili na temat pogodzenia się Lily i Jamesa, w jego sercu jakaś zadra wątpliwości pozostała.
- Z eliksirem miłości? – spytał Hagrid – A, bo dzieciarnia się wtedy tak głupio bawiła. Dolewali sobie różne rzeczy, bez przerwy. A Alojzy był na tyle szalony i dziwny, że ich do tego podbechtywał. Strach było pójść na posiłek, bo nigdy nie wiedziałeś co jesz lub pijesz. Jeśli miałeś wroga, to pewne było na bank, że już niedługo będziesz marzył o tym, żeby pochłonęła cię litościwa ziemia. Przyjaciele też potrafili podsunąć taki eliksirek. Syriusz kiedyś o mało nie zlinczował Regulusa, bo się szczeniak za bardzo rozbestwił. Ja sam – nie zliczę już ile razy – naciąłem się na ten dowcip. Pamiętam jak raz McGonnagal szalała z wściekłości przez tydzień, gdy Frank Longbottom za namową Huncwotów jej …
- Hagridzie – przerwał mu Daniel – Zabierz nas gdzie indziej! Chcę zobaczyć coś jeszcze!
- O, nie! – Hagrid potrząsnął głową – Koniec tego dobrego!
- Dlaczego? – dołączył się Ron – To nie potrwa długo!
Harry wcale nie był pewien, czy ma jeszcze na to ochotę. Myślodsiewnia okazała się dla niego zbyt bolesna. Najpierw matka siedząca nad jeziorem i skarżąca się na samotność, potem odrzucająca względy jego ojca. A na to wszystko nakładała się jeszcze tęsknota Harry’ego. Widział swoich rodziców, był blisko nich. A jednocześnie tak daleko. Nie mógł ich dotknąć, przytulić, porozmawiać z nimi.
Dwa wspomnienia okazały się dla niego wstrząsające i bolesne. Pozostawiły uczucie goryczy.
Co przyniesie mu trzecie?
- Prosimy! – błagał Daniel
- Ale Dumbledore…
- Nie ma go! Tylko ten jeden raz i starczy!
Hagrid wzniósł oczy do nieba.
- Mam słabą wolę, cholibka – mruknął niechętnie i wyjrzał za próg, na błonia. Były puste. Rozglądał się czujnie dookoła. Widok musiał go chyba usatysfakcjonować, bo kiwnął głową i zamknął drzwi z powrotem.
- Droga wolna – westchnął.
Żadne z nich nie zauważyło jednak postaci, która właśnie stanęła na progu zamku…
Znaleźli się znów w myślodsiewni. Pierwsze, co zobaczył zaskoczony Harry, był Hagrid! Młodszy o kilkanaście lat. Klęczał na ziemi z rękoma unieruchomionymi z tyłu, pobity i pokonany. Ze skaleczeń na twarzy płynęła krew. Otaczało go mrowie śmierciożerców.
Wśród nich z butą i arogancją wypisaną na twarzy stał młodszy Henry Dancing
- Łajdak! – wysapał z trudem Hagrid – Ty łajdaku!
- Wiem! – zarechotał tamten – Wielu już mi to mówiło!
- To przerost ambicji – powiedział chłodno czarodziej w czarnej szacie z emblematem Avalonu i Wybrańców na piersi. Harry spojrzał na jego twarz i doznał wstrząsu.
To był jego dziadek.
Tuż obok niego stała piękna Joanne Potter. Ubrana w białą szatę i rozpuszczonymi blond włosami wyglądała niczym anioł. W ręku trzymała białą chustę – znak pokoju, rozejmu i chęci do negocjacji.
- Przerost ambicji i chęć sławy – powtórzył dziadek Harry’ego – Nie byłoby nas tu i nie musielibyśmy negocjować uwolnienia Hagrida, gdyby nie twoje usilne starania, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Hagrid z pewnością nie był ci do tego potrzebny.
- Ależ Johnie, stary przyjacielu - odezwał się nagle ktoś – Szczerze mówiąc, Henry zrobił to na moje wyraźne polecenie!
Harry poznał ten głos. Poznałby go nawet na końcu świata. Wysoki i zimny. Należał do Lorda Voldemorta. Czarny Pan, groźny i z drwiącym uśmieszkiem na twarzy znajdował się kilka kroków na prawo od Harry’ego, tuż obok Rona. Ron spojrzał na niego, wytrzeszczył oczy i zawył z przerażenia. Nie bacząc na to, że to tylko wspomnienie. Odskoczył przewracając Hermionę i Stworka.
Daniel miał oczy okrągłe jak spodki.
- Cooooooooooooooooooool…. – wyszeptał z wrażenia.
A Harry wpatrywał się w tę scenę jak urzeczony.
- Nie zrobiłem tego na twoje polecenie! – zaprotestował Dancing – Zrobiłem to, bo chciałem! Mieliśmy działać wspólnie! I przestań się wywyższać, Riddle!
Po twarzy Voldemorta przemknął cień. Śmierciożercy spojrzeli po sobie zdezorientowani.
- Nie pozwalaj sobie…
- Daj spokój – machnął ręką Książę Złodziei – Przecież znamy się od lat. Prawie że z jednej szkolnej ławki. Starzy towarzysze – Harry pomyślał, że stara przyjaźń przyjaźnią, ale drogi stojących tu ludzi dawno się rozeszły – Ja, Joanne, Ty, John…
- I ja – dokończył z urazą Hagrid cały posiniaczony na twarzy.
- …więc nie będę zmieniał starych przyzwyczajeń.
- Dosyć tego – John pociągnął Voldemorta za rękaw. Harry’emu szczęka opadła do ziemi i poczuł podziw. Już wtedy tamten był najgroźniejszym czarnoksiężnikiem swoich czasów. Siał zniszczenie i postrach, wielu bało się wymawiać nawet jego imię. A jego dziadek? Tym jednym prostym gestem dał znak, że lekceważy to wszystko. Jakby myślał, że znajomość z czasów szkolnych daje mu gwarancję bezpieczeństwa – Ja nie przyszedłem tutaj się spierać. Mam misję do wykonania i zamierzam doprowadzić ją do końca.
- To radziłbym ci się pospieszyć – mruknął poobijany Hagrid – Wszystko mi już ścierpło.
- A niby, dlaczego miałbym… - zaczął Voldemort
- mielibyśmy – poprawił go bezczelnie Dancing,
Czarny Pan zgrzytnął zębami.
- miałbym – położył nacisk na tym słowie.
- Niech cię, Riddle! – wrzasnął tamten rozwścieczony. Po twarzy Voldemorta znów przemknął cień zniecierpliwienia i rozdrażnienia. Śmierciożercy poruszyli się niespokojnie czekając na znak, który jednak nie został wydany – Przecież tworzymy duet, nie pamiętasz?!!! Ja i ty!! Ty i ja!!! Władcy tego świata!!! Ile razy mam ci to powtarzać?!!!
„Ciekawe jak długo mu to jeszcze będzie uchodziło na sucho?” przemknęło przez głowę Harry’emu. Obok Daniel krążył wokół spierających się postaci „Z takimi poglądami”.
- Niby dlaczego mielibyśmy się zgodzić na to, żeby wypuścić olbrzyma, Potter? Co proponuje w zamian Dumbledore i Avalon?
- A czego byś chciał? – spytał uprzejmie John.
Voldemort wybuchnął szyderczym śmiechem.
- Przez wzgląd na dawne czasy, John, dam ci dobrą radę. Nie kuś mnie takimi propozycjami. Bo może się okazać, że zapragnąłbym czegoś, czego nie możesz – lub nie chciałbyś – mi dać.
„I zapragnąłeś” pomyślał Harry „Mnie”
- To jestem aż tak cenny? – mruknął Hagrid.
Voldemort wykrzywił pogardliwie wargi.
- Zastanówmy się zatem, czego bym mógł chcieć. Władzę już mam.
- Mamy!
Czarny Pan zignorował Dancinga tak jak się ignoruje brzęczącą muchę.
- Postrach też. Strach i niepewność ludzi. Można by powiedzieć, że nieśmiertelność także. Na tej drodze zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny.
To dziwne, ale Harry’emu Voldemort wydał się prawie ludzki. Czarny Pan był zadowolony, mówił spokojnie, był pewny siebie. Harry przypuszczał, że do jego dobrego humoru przyczyniło się przekonanie, że jest niezwyciężony i nikt mu nie zagrozi. Nawet wielki Auror, który kiedyś być może – gdyby sprawy potoczyły się inaczej i Voldemort obrałby inną drogę – mógłby pozostać jego towarzyszem. Obaj jednakże poszli w swoją stronę. A dziś spotykali się będąc po przeciwnych stronach barykady.
W tych dniach Voldemort stał u szczytu swej potęgi i władzy. Wiedział, że nikt mu nie zagrozi. Był niezwyciężony.
Nie wiedział jednak, że już wkrótce los postawi mu na drodze zwykłego chłopca…
- Zaraz! Ale o tym mi nie mówiłeś! – powiedział z urazą Dancing – Wiesz, zawiodłem się na tobie! No, ale może nie miałeś okazji. W końcu w szeregach śmierciożerców jestem dopiero tydzień.
Od strony milczącej Joanne dobiegło ich pogardliwe prychnięcie.
- No dobra, dwa – burknął.
Tym razem prychnął któryś ze śmierciożerców.
- Niech będzie, że trzy - zgodził się.
Voldemort zaśmiał się pogardliwie.
- Aż cztery? – zdziwił się obłudnie – Patrzcie, jak ten czas szybko mija!
John otworzył usta…
- O, nie!!! Na więcej mnie nie naciągniesz, John! Nawet o tym nie myśl! – warknął złodziej – A zresztą! Co za różnica? Mogłem się pomylić o te kilka tygodni, nie?!
- Lub miesięcy albo i lat - mruknął klęczący na ziemi Hagrid – Nie zapomnieliście o czymś przypadkiem? Na przykład o mnie?
- Cierpliwości, Rubeusie – poprosił cicho Auror - niedługo będzie po wszystkim
- A bierzcie go sobie – machnął Voldemort ugodowo ręką. Zdecydowanie był w dobrym humorze – Przez wzgląd na wspólną naukę w Hogwarcie. Robię to tylko dla ciebie. Ale powiedz Dumbledore’owi , że…
I nagle, w jednej chwili wszystko się zmieniło.
- Panie!!! – zawył ktoś i czarna postać w kapturze głęboko nasuniętym na oczy upadła swemu Mistrzowi do kolan. Harry’emu po krzyżu przeleciał dreszcz złego przeczucia.
- Czego? – spytał Voldemort z rozdrażnieniem. Postać pełzająca u jego stóp dukała coś szeptem nieskładnie, z czego Harry mógł dosłyszeć tylko: „Dumbledore…, wróżka…, przepowiednia…., chłopiec…”
W tym momencie już wiedział.
Ruszył ostro do przodu chcąc zobaczyć tajemniczą twarz. Chciał znać tożsamość zdrajcy proroctwa, człowieka, który zniszczył jego życie. Był wściekły, zraniony do głębi. Sam nie wiedział, co by zrobił, gdyby go dopadł, gdyby nie był on tylko wspomnieniem. Miał ochotę zrobić mu krzywdę. W tym jednym ułamku chwili zrozumiał Cecylię…
I wtedy Hagrid zrobił coś nieoczekiwanego. Wyciągnął rękę, zacisnął ją na ramieniu Harry’ego i osadził na miejscu.
- Puść mnie! – wrzasnął próbując się wyrwać. Ale Hagrid trzymał mocno.
Voldemortowi w miarę słuchania proroctwa, które zachwiać miało jego wiarę w swoją niezwyciężoność, a na drodze postawić dziecko zaledwie, kamieniała twarz, a oczy rozjarzyły mu się wściekłością. Pojawił się w nich także strach. Voldemort się bał! Przez ułamek sekundy Harry mu współczuł. Bo oto stając u szczytu swej potęgi Czarny Pan widział, że rozsypują się jego marzenia i plany. A jego wiara w swą niezwyciężoność mocno się zachwiała, stała się prawie mitem.
Los okrutnie zakpił sobie z nich obydwu. Krzyżując ze sobą drogi potężnego czarodzieja i zwykłego chłopca.
Postronni widzieli, że dzieje się coś tajemniczego, coś, co w jednej chwili zmieniło panującą tu sytuację. John i Joanne wymienili niespokojne spojrzenia. Sytuacja wymykała im się spod kontroli.
- Idziemy – mruknął John i postąpił krok w kierunku Hagrida.
- Gdzie?!!! Olbrzym zostaje tutaj!! – głos Voldemorta ciął jak z bata.
Zagrodził Aurorowi drogę. Stali patrząc na siebie z zimną pogardą w oczach. Jeszcze nie wrogowie, ale już nie dawni sojusznicy i towarzysze szkolnych lat. Żaden nie zamierzał ustąpić. W jednej chwili wszelkie negocjacje przestały się już liczyć. Wybraniec stał spokojnie, ale Harry zauważył, że ręka jego babki wędruje w poszukiwaniu różdżki. Biała chusta – znak rozejmu i pokoju – powoli spłynęła na ziemię.
Wdeptano ją w błoto.
John zmusił się do spokoju.
- Powiedziałeś, że…
- Zostaje!
- Ale…
- Nie słyszałeś?!! – spytał rozdrażniony Dancing – Jest tak, jak powiedział! Zostaje i już!
Napięcie stało się niemal namacalne. Auror i czarnoksiężnik stali wpatrując się w siebie z rosnącą wrogością. W każdej chwili mogło dojść do katastrofy.
Harry wstrzymał oddech…
I wtedy – po raz pierwszy – przemówiła Joanne.
- A ty, Henry? – spytała śpiewnym głosem – Ty pozwolisz Hagridowi tutaj umrzeć?
Dancing spojrzał na jej piękną, białą postać, otworzył usta, zamknął je i uciekł spojrzeniem w bok.
- Nie przekonuj go, Joanne – syknął Voldemort, który zaczął chodzić rozdrażniony. Kopnął posłańca. Śmierciożercy pospiesznie usuwali mu się z drogi – Zawsze był moim wiernym, lojalnym przyjacielem…
- Ty nie masz przyjaciół – powiedziała cicho – Ty masz tylko służących i tak ich traktujesz.
-… i zawsze wykonywał moje rozkazy – dokończył z arogancją – Te kilka twoich bezwartościowych słów niczego tu nie zmieni!
- Nie zmieni? – Joanne spojrzała Dancingowi prosto w oczy – Naprawdę?
Milczał.
- Jeśli do tego dopuścisz… - zaczęła, a jej głos stał się bardziej stanowczy – To wiedz, że już nigdy więcej się do ciebie nie odezwę ani nie uśmiechnę!
Henry drgnął…
- Zawsze byłeś mi przyjacielem – ciągnęła – Wiem, że chciałeś być dla mnie kimś więcej. Ceniłam cię, Henry, mimo tych błędów, które w życiu popełniłeś. Ale jeśli pozwolisz Hagridowi tutaj umrzeć – jej głos nabrał mocy – przestaniesz dla mnie istnieć!
Harry wiedział, i wiedział to też Henry, o co prosi go Joanne. Spełnienie tego oznaczałoby przeciwstawienie się rozkazom Lorda Voldemorta. A tym samym, zerwanie z nim i kręgiem ludzi, wśród których się obracał. Oznaczał powrót do świata czarodziejów, do normalności, do zasad i praw nim rządzących.
Do Azkabanu...
Ale Harry wiedział też, bo mówił mu to Lupin na Grimauld Place, że Dancing miał słabość do pięknej Joanne Potter. Kobiety, którą kochał od zawsze. Podobno była miłością jego życia. Niespełnioną bo wybrała jego przyjaciela. Dla niej – jak mówiono – był w stanie nawet wskoczyć w ogień.
Był gotowy na wszystko.
Dancing wyglądał jakby walczył z czymś niewidzialnym. A potem zaklął, kopnął kamień i splunął na ziemię.
- A niech to szlag! – warknął. Podszedł do Voldemorta i wyciągnął rękę – No to…żegnaj, Tom.
Tamten zatrzymał się w pół kroku. Spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Słucham?!!!
- To, co powiedziałem. Nasze drogi się rozchodzą. Muszę wrócić, pozałatwiać parę spraw. No i mam córkę, której od lat nie widziałem. Zdaje się, że ma na imię Genowefa…, Ginewra…, Georgina…, Gwendolyn…? Jakoś tak.
- Gabrielle! – wyrwało się urażone Danielowi.
Voldemort patrzył na niego z wściekłością.
- Nie możesz! Nie wolno ci!
- E, zaraz tam nie wolno! – wzruszył ramionami. Tymczasem Joanne rozwiązywała Hagrida – I tak nie zamierzałem sterczeć przy tobie cały czas. Wracam zobaczyć jak w ogóle wygląda moja córka i ile ma lat.
- To służba na całe życie! – Czarnoksiężnik gotował się ze złości.
- Serio? Właśnie ją porzucam. No, to pa, Tomuś – klepnął go w ramię – Trzymaj się.
- Tylko spróbuj… w głosie Voldemorta pojawiła się groźba – A nie dożyjesz następnego ranka!
- No cóż… - mruknął Henry – Skoro tak stawiasz sprawę…
Harry nie zdążył mrugnąć nawet okiem, a już to się stało. Dancing odwinął się błyskawicznie i wyrżnął Voldemorta pięścią w twarz. Zakotłowało się. Błysnęły różdżki, zahuczały zaklęcia. Kurz przesłonił walczących.
- Cooooool!!!! – wrzeszczał zachwycony Daniel. Reszta gapiła się oniemiała.
A potem Dancing chwycił protestującą Joanne i wydostał się z kłębowiska. W tyle John Potter i Hagrid, ramię w ramię, walczyli ze Śmierciożercami.
- Myślę, Rubeusie, że na tym dziś skończymy.
Zanim Harry zdążył zrozumieć, o co chodzi, już lecieli w górę i lądowali koło kamiennej misy w chacie.
Naprzeciwko nich z surową miną stał Albus Dumbledore.
- Myślałem, Hagridzie, że jasno wyraziłem swoje życzenie – powiedział chłodno – Ale teraz widzę, że nie DOŚĆ jasno.
- Wybaczy pan, panie psorze – zakłopotał się gajowy. Przestąpił z nogi na nogę – Ale zapomniałem o…
- Widzę – To nie był Dumbledore, jakiego znał Harry – Zastanawia mnie tylko, dlaczego akurat to wspomnienie, mój drogi? Akurat to?!!
- Właśnie fajne!! – wykrzyknął z emfazą Daniel. Sceptyczna mina Stworka świadczyła, że nie podziela zdania swego Pana – Było ekstra, pełen odjazd!! Akcja, porwanie, emocje, bitwa…!!
- proroctwo – dokończył cicho Harry – Hagridzie! – zaczął żarliwie – Kim był ten śmierciożerca, który przyszedł z tym do Voldemorta?! To twoje wspomnienia, musisz wiedzieć!
Przyjaciel otworzył usta, rzucił Dumbledore’owi nerwowe spojrzenie i potrząsnął kudłatą głową.
- No, powiedz coś!! – nalegał.
- Myślę, Harry, że już czas na was – powiedział dyrektor stanowczo.
- Ale ja chcę wiedzieć…
- spóźnicie się na lekcję! – przerwał mu – Chyba nie każesz profesorowi Snape’owi na siebie czekać, prawda? Z całą pewnością nie byłby zadowolony.
- Nie idę na eliksiry!!! – wybuchnął – Najpierw powiedzcie mi…
- Niesubordynacja grozi szlabanem – dyrektor znów mu przerwał – Znasz reguły tej szkoły!
Harry ani przez chwilę nie miał wątpliwości co do prawdziwego znaczenia tych słów. Wiedział, że dyrektor wcale nie ma na myśli ewentualnego gniewu Snape’a. „A co tam” pomyślał wzburzony „Najwyżej będę pierwszym znanym studentem Hogwartu, któremu wlepi szlaban sam Albus Dumbledore, i to za nic!”.
Otworzył usta, żeby się odgryźć, ale dyrektor odwrócił się już do niego plecami
- Czy możesz mi powiedzieć, Rubeusie, co to było to coś, co zaatakowało mnie w twoim ogródku? – wskazał na skaleczenie na nodze i oddarty rąbek szaty.
- Było? – spytał nerwowo.
- Jeszcze jest – uspokoił go.
- E…, to zależy, w którym miejscu mojego ogródka się pan znalazł, psorze – bąknął – Na przykład na lewo od domku pasie się Dziobek, na prawo trzymam trzy pajączki i gryfa. Koło topoli siedzi chimera. A niedaleko bramki mam szczeniaka wilkołaka.
Dumbledore zerknął nerwowo na swoją nogę.
- A…a za dyniami?
- Mantykorę! Przygotowałem ją na następną lekcję!
- Nie ma mowy! – zaprotestował Ron – Wybij to sobie z głowy, Hagridzie!
- Pozbądź się jej – powiedział Dumbledore, który zupełnie nie zwracał uwagi na Harry’ego. Harry stał przy kominku pełen żalu do całego świata, w środku cały aż się gotował i szukał słów, by wykrzyczeć swój gniew – Kolec ogonowy mantykory jest śmiertelnie trujący. Nie nadaje się na lekcje. A jak wiemy, wypadki chodzą po ludziach.
- No dobrze – zgodził się gajowy ze smutną miną.
- A przy herbatce…- stary czarodziej wyczarował różdżką czyste filiżanki – ...porozmawiamy sobie o…
Zmarszczył brwi i spojrzał na czwórkę młodych czarodziejów.
- Wy jeszcze tutaj? Byłbym rad, gdybyście pospieszyli się na swoje zajęcia.
Zaszurały kroki, ruszyli do wyjścia.
- A my Harry… - zawołał Dumbledore – widzimy się jutro o 18 w moim gabinecie.
- Po co?! – niemal warknął.
- Myślę, że przyszedł czas, żebyśmy wreszcie nawiązali dialog, Harry. Chciałbym z tobą szczerze porozmawiać.
- Szczerze? – zaśmiał się z goryczą – O jakiej szczerości pan mówi, panie dyrektorze? Bo tego, co chciałbym usłyszeć – wskazał na myslodsiewnię – pan profesor mi nie powie.
Dumbledore westchnął.
- Przyjdź jutro – powiedział zmęczonym głosem – I nie przyjmuję odmowy.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, niemal wyzywająco.
- Tak, panie dyrektorze – powiedział pustym głosem.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Trzasnęły głośno zamykane drzwi.
|
|