erissan
Potomek Slytherina
Dołączył: 07 Maj 2006
Posty: 843
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zadupia
|
|
Rozdział 15
„ Pozory mylą”
- Ron ? – pytanie.
– Ron ! – zawołanie.
– Ron !!! – krzyk.
– RON !!! – ryk. Po serii prób przywołania Weasleya do rzeczywistości, Ron gwałtownie podniósł wzrok na Harrego, który potrząsał jego ramieniem.
– Hę ? – jęknął rudzielec.
– Od co najmniej ośmiu minut gapisz się przestrzeń a twój widelec bezwładnie zwisa w powietrzu - poinformował go pretensjonalnym tonem.
– Hermiona ? – zwrócił się do dziewczyny, która mierzwiła swoją owsiankę, bezcelowo kręcąc łyżką. Brak reakcji. – HERMIONA !
– Co ?! – obudziła się Granger.
– Nie śpij. – powiedział Silvar jakby tłumaczył małemu dziecku coś bardzo skomplikowanego.
– Jest z nimi coraz gorzej. Wczoraj po kolacji powitalnej znikli. Nie wiem o której Ron wrócił do pokoju Gryffindoru. – rzekł Harry do Lindy.
– O ile w ogóle wrócił. – wtrącił Oscar. – Może wczorajsza akcja wyprowadziła go z równowagi ?
- Uważam że zachowuje się jak dziecko. Wszyscy faceci są tacy sami. – mruknęła Travensy.
– Twoje skłonności feministyczne nasiliły się w ostatnim czasie. – zauważył Potter.
– Można wiedzieć dlaczego ? Czy fakt że należę do tzw. podgatunku* mnie nie kwalifikuje do posiadania tej że wiedzy ? – zapytał ironicznie.
– Odpowiedź jest prosta : Cho Chong. Hermiona słusznie zapamiętała że jestem z Ravenclow w końcu...
-...należałaś do grona fanek Chong. – mruknął Harry.
– To wcale nie jest klub jej fanek ! Ona chce być gwiazdą. Od piątej klasy traktuje swoje „przyjaciółki” jak służbę. Żeby żadna nie ośmieliła się przyćmić jej księżniczkowatości ! Ja się wyłamałam – rzekła dumnie. – A ponieważ Cho robi z siebie ladacznicę, ja mogę obrać własną drogę, na której nie ma miejsca dla mężczyzn.
– Czyli prościej mówiąc, działasz na przekór Chong ? – zauważył Silvar. Linda rzuciła mu mordercze spojrzenie.
– Nie przeczę. - powiedziała powolu.- A wracając do Weasleya i Granger, to przejdzie im. Harry, ty się zmieniłeś nie do poznania. Odrzuciłeś dawne wartości, zmieniłeś priorytety. Oni muszą się przyzwyczaić. – zakończyła i odeszła, by więcej uczniów że robiło sensacji z faktu że zna Harryego Potterea i „tego nowego”.
Korytarze Howgartu nie mogły się równać z Zamkiem Merlina, gdzie zewsząd promieniała historia, magia, dostojność, szlachetność i doniosłość. Szkoła była tylko szkołą gdzie uczniowie urządzają na korytarzach wyścigi a ogólny gwar przyprawia o migrenę. Wojownikom trochę brakowało tej zachowanej powagi i powściągliwości, do której się przyzwyczaili. Jednak należało się wtopić w tłum i udawać że przecież „tak niedawno”, bo zaledwie dwa miesiące temu opuścili szkolną wrzawę.
– Harry ! – zatrzymał ich głos Terryego Boota. Za nim kroczyło ze trzydzieści może czterdzieści osób.
– Nareszcie cię znaleźliśmy. – Terry... co to ma znaczyć ? – zapytał Potter. W jego głosie nie można było wyczuć chłodu, ale jednak pewien dystans.
- Mamy do ciebie interes – uśmiechnął się Justin. – Chcielibyśmy kontynuować działalność GD.
– GD ? Cóż, nie myślałem nad tym. – rzekł Harry. – Prawdę mówiąc wszystko zależy od Margaret Dritic.
– Mimo wszystko...- zaczął Dean.
– Jeśli okaże się kimś ala Lockchart czy Umbrydge, trzeba będzie ją stępić. Nie możemy pozwolić, żeby powtórzyła się historia z tamtego roku. – przerwał mu Potter.
– Czy ktoś miał już obronę przed czarną magią? – spytał Silvar. Wszyscy pokręcili głowami.
– Spotkajmy się równo za tydzień o 16.00. Powiedzmy... po drugiej stronie jeziora, przy tej wielkiej skale. Omówimy sprawy dotyczące ewentualnej reaktywacji Gwardii. Czy wszyscy się zgadzają ? – spytał. Rozległ się pomruk wyrażający zadowolenie.
– Jednakże – dorzucił tytanowym głosem. Zgromadzonych przeszła fala niewyjaśnionej troski i niepokoju, zdawało się że zieleń w oczach Harrego zaiskrzyła złowieszczo. – Stawiam warunek. Ultimatum. Gwardia nie będzie więcej nosiła imienia Dumbledora. – wygłosiwszy te słowa splunął na ziemię z pogardą.
– Przynajmniej dopóki ja ją prowadzę.
Sama zainteresowana stała w cieniu posągu marszcząc czoło. Margaret Dritic uważała że dla nauczyciela najważniejszą rzeczą jest silny autorytet. Zawsze sadziła że najwięcej do powiedzenia ma Albus Dumbledore. Stereotypy bywają mylne. To nie dyrektor ma w tej szkole największy autorytet. Teraz zrozumiała od czyjej opinii będzie zależała jej przyszłość w szkole.
Spocone ręce, lekko przyspieszony oddech i nerwowe gesty. Tak wyglądała nauczycielka obrony przed czarną magią przed pierwszą lekcją z szóstym rokiem Gryffindoru i Ravenclow. Te kilkadziesiąt minut zrobi z jej życia piekło, lub uczyni rajem. Zupełnie nie wiedziała czego spodziewać się po Potterze. Czy będzie ją prowokował ? Albo umyślnie przeszkadzał w prowadzeniu zajęć ? Czy usłyszy aroganckie docinki ? Czy zdoła z każdej opresji wybrnąć zachowując twarz ? Czego Harry się spodziewa ? Co według niego znaczy „dobry nauczyciel” ? Ten, co pozwala na wszystko ? Czy zwolennik twardej dyscypliny ? Co jeszcze naopowiadał swoim znajomym ?
Potter miał swój autorytet. Autorytet o jakim wielu Ministrów Magii a tym bardziej nauczycieli mogłoby tylko pomarzyć. Uczniowie zobaczyli w nim moc. Zawsze słabsi lgnęli do silniejszych, szukając ochrony. Może by samemu posmakować władzy ? Harry nie był zadowolony z roli przywódcy, jednostki wokół której zbierają się ludzie. Ale to oni chcą jego, jako tego przy którym będą bezpieczni w tych niespokojnych czasach. Któż nie słyszał o przepowiedni, która -ponoć- wskazywała Pottera, jako Wybrańca ? Zatem, jeżeli Harry coś powie to studenci jak jeden mąż będą go słuchać. Nie wszyscy, ale bardzo wielu.
Przygładziła ostatnie kosmyki niesfornych włosów w chwili gdy zabrzmiał dzwonek. Gong ogłaszający rozpoczęcie ostatecznego testu. Tak właśnie się czuła. Jak uczennica, którą ktoś ma ocenić. Wystawić odpowiedni stopień, od którego będzie zależało wszystko. Potter to silna osobowość o twardym charakterze i darze perswazji. W takiej grze zawsze odpadają Ci, którzy okażą słabość.
Silni od zarania dziejów eliminowalii i nadal eliminują tych, którzy nie spełniają oczekiwań. Współczucie to strata czasu a słabi stają się ciężarem, którego silni nie lubią dźwigać. Silni zawsze trzymają się razem lub przeciwko sobie walczą. Słabi tworzą tło, a ci którzy nie dadzą rady, przegrywają w grze zwanej życiem. Harry musi więc cenić mocny charakter, ludzi którzy nie dadzą sobą pomiatać, bo tacy są spychani na margines społeczeństwa i wdeptywani w ziemię. Na pewno będzie chciał się przekonać czy Margaret jest wystarczająco silna. Ale ona nie będzie się przed nim płaszczyć czy podlizywać. Właśnie taka uległość może skończyć się katastrofą ! Musi pokazać że jest silna, zachowując granicę, za którą wylądowali ci, którzy podpadli Harremu Potterowi. Czyli w piekle.
Otwarła drzwi do klasy przybierając groźną minę oznaczającą że nie ma zamiaru się patyczkować. Szorstko przywitała się z klasą i stanęła za katedrą, mierząc uczniów krytycznym spojrzeniem.
– Jak wiecie jestem Margaret Dritic i przez najbliższe dziesięć miesięcy postaram się wam przekazać, choć zalążek wiedzy o sposobach walki z ciemną stroną. Jednak regularnie powtarzany błąd, to brak uświadomienia czym jest ciemna strona. Granica między dobrem a złem jest wbrew pozorem bardzo cienka a dla wielu wręcz niedostrzegalna. Bywa że, ludzie dążąc do czynienia dobra, nieświadomie stają się szarzy a zbiegiem czasu czarni. Źli pozostają złymi. Łatwiej jest przeciągnąć dobrego człowieka na złą stronę, niż złego na dobrą. To jak narkotyk, do którego droga jest prosta, ale żeby wyjść z nałogu, niekiedy trzeba poruszyć niebo i ziemię. Ja pokażę wam, gdzie musicie dążyć by osiągnąć cel. Czy chcecie walczyć w imię dobra czy zła, to wasza decyzja. Moim zadaniem jest uświadomienie was jakie mogą być tego konsekwencje. – zakończyła przemówienie z miną wyrażała zaciętość i pewność siebie. Gryfoni i Krukoni przyglądali się jej z zaciekawieniem, lecz nie mogła się pozbyć ważenia że zerkają na Pottera. Oprócz klubu nieodłącznych fanek Cho Chong, o którym wiele słyszała od profesor Sinistry.
On sam siedział w ławce opierając łokcie o stół, splótł palce. Spodziewała się aroganckiego bossa, który uważa się za władcę całego świata. Spodziewała się kpiny i drwiny, złośliwości i wrednych komentarzy do kolegów z ławki, które miały ją sprawdzić. Spodziewała się że z jego twarzy wyczyta wypowiedzenie wojny, ale nie. Kamienna twarz nie wyrażała nic, prócz głębokiej uwagi. Oczy nie były puste a skrzętnie skrywające uczucia słuchacza. Przyglądał się nauczycielce prawdopodobnie analizując jej wypowiedź, sposób bycia, gesty, miny składając na obraz, o którym tylko on wiedział. Ile Margaret by dała, by móc zobaczyć ten że obraz.
Harry Potter, ostoja spokoju i opanowania lub dzieło świetnej maski. Co się za nią kryło ? Czuła jego obecność, czuła że ten młodzieniec... nie, ten mężczyzna jest zupełnie inny, czuła powagę i siłę, która od niego biła. Czuła że jego wzrok, przeszywa ją na wskroś. Laser którego nie da się powstrzymać. Strzał, na który nie ma tarczy. Sprawdziła listę obecności i prowadziła dalej lekcję. Czy Potter oczekiwał że będzie szczególnie wyróżniony ? Nie wiedziała. Traktowała go jak każdego ucznia. Jednak uważała na każde słowo, każde spojrzenie, każdy gest. Harry siedział nieruchomo jak posąg jedynie zielone źrenice wędrowały wraz z Margaret wzdłuż klasy. Czuła że ją obserwuje. Nie przerywał jej, nie docinał, nie rozmawiał, nie przeszkadzał, nie odzywał się, milczał. Po prostu milczał i nie odrywał czujnego wzroku. To było bardziej przytłaczające. Za nim siedział ten nowy uczeń, Oscar Silvar. Raz wychylił się do przodu i szepnął Harremu kilka słów. Jednak twarz miał poważną i raczej trudno tu doszukiwać się fałszu czy złośliwości. Potter nie odrywając wzroku pokręcił głową.
Dzwonek obwieścił koniec lekcji, która wydawała się trwać przez nieskończoność. Kiedy Margaret została sama, w kąt rzuciła maskę twardej i szorstkiej nauczycielki. Usiadła za biurkiem i ukryła zmęczoną twarz w dłoniach. Czy się jej udało zjednać przychylność Harrego ? Czy osiągnęła swój cel ? Czy spełniła jego oczekiwania jako wykładowca ? Co powie swoim przyjaciołom, kiedy zapytają „a ta Dritic ? co o niej sądzisz” ? Pragnęła wiedzieć, ale bała się odpowiedzi. Nie chciała spędzić całego roku szkolnego na użeraniu się z bandą młodocianych rewolucjonistów o skłonnościach anarchistycznych. W walce zawsze należy docenić przeciwnika. Wielu wojaków, polityków przegrało, bo nie uznali siły wroga. A uczniowie, mając na czele Pottera wbrew pozorom mogą zdziałać dużo. Przetarła zmęczone oczy i podnosiła wzrok. Wtedy zrozumiała że nie jest sama w klasie. Stał tuż przed biurkiem. Harry Potter przypatrywał się jej z uwagą. On nie wyszedł z klasy. On zobaczył jej słabość. Jej nadmierne wysiłki poszły na marne.
– Co się stało, Panie Potter ? – zapytała starając się by zabrzmiało to twardo i nieprzychylne, ale wytrącona z równowagi nie zdołała wyeliminować drżącego tonu. Odniosła wrażenie że uciekło z niej całe powietrze.
– Chciałem zapytać o wypracowanie. – odparł spokojnie. Wymienili kilka banalnych zdań ze zbitą z tropu profesorką na temat... zadania domowego.
Co za ironia ! Pozostaje tylko walić głową w mur.
Odchodząc dodał: - Nie musi pani grać. – równie dystyngowanym głosem. To nie był impertynent.
– Słucham ? – wykrzyknęła desperacko.
– Niech Pani przestanie grać i zacznie być sobą. Dlaczego wstydzi się Pani wrażliwości, otwarcia do ludzi, sympatii ? Czy to źle, że w rzeczywistości nie jest Pani zatwardziałym batem na uczniów ? Nie wolno zatracać w sobie samego siebie. Dlaczego wstydzi się Pani swoich słabości ? Przecież to one budują charakter człowieka. Braki nad którymi pracujemy, mówią nam jakimi ludźmi jesteśmy. Ja szanuję tych, którzy są dumni ze swoich słabości. Potrafią przyznać że są niedoskonali. Nie udają, że są idealni.
– Z skąd wiesz że ja... ?
- Pani teatr był naprawdę świetny i przekonujący ale to było nieszczere. Kłamstwem gardzę ponad wszystko. Proszę nie udawać kogoś kim pani nie jest. – i wyszedł pozostawiając Dritic w kompletnym oszołomieniu. Jak w ogóle mogła przypuszczać że on uważa się za władcę świata ? Jak mogła myśleć o nim, jako o parszywym uczniu, który tylko czeka na okazję, by wytykać błędy ? On nienawidził tego, że inni chcą zrobić z niego wodza stada. Nie był arogancki i bezczelny. On był tak szczery jak nikt dotąd. Nie uznawał podziału na silnych i słabych. Jak w ogóle mogła przytoczyć takie stwierdzenie ? Co ona sobie myślała ? Nie wstydził się tego, że ma wady i braki, tak jak każdy.
Voldemot trzyma przy sobie ludzi o twardych charakterach. Dumbledore wspiera słabych psychicznie. Takich, eliminował Czarny Pan. A Potter ? On w ogóle nie chciał, żeby ktokolwiek się go trzymał. Pozory mylą. Harry Potter był jednak silniejszy niż sądziła, nie tylko osobowością, charakterem i magią. Ten hipnotyzujący wzrok. Słowa płynące niczym miód na skołatane nerwy, głębokie, szczere, prawdziwe, życiowe.
– Jak lekcja obrony ? – rzuciła na powitanie Sandra, ignorując podejrzliwe spojrzenia przechodniów.
– Pierwsza nauczycielka, która nie traktuje mnie jak ostatniego przedstawiciela gatunku na wymarciu – stwierdził z satysfakcją, ostentacyjnie zatrzymując się przy Cooted.
– A propos zagrożonych gatunków, czy Weasley i Granger zorientowali się że jestem podłą ślizgonką ? – zapytała przechylając głowę.
– Skąd ! Są czymś tak zafascynowani, że nie zwracają uwagi co się wokół dzieje. Właściwie, Co Ron może Ci zrobić ?
- Dać prztyczka w nos. – powiedziała Sandra.
– Niech tylko spróbuje – rzekł obnażając zęby.
– Na pewno zorientuje się na eliksirach, musiałby być kompletnym kretynem, żeby mnie nie zauważyć.
– Wierz mi, że on jest do tego zdolny. – rzekł Harry.
- A co ich tak zajmuje ? – Sandra zmarszczyła brwi.
- Z Oscarem próbujemy to z nich wyciągnąć, a oni nic.
- Nie łatwiej użyć leligmencji ? - zaproponowała.
Potter spochmurniał.
- Nie. Tak czy inaczej są moimi przyjaciółmi i nie mam zamiaru pogwałcić ich prywatności. To zbyt wysoka cena. Wiem co to znaczy, gdy ktoś bezprawnie wdziera się do twojego umysłu, bezczelnie przegląda wspomnienia. Niekiedy takie, których byś nie chciał nikomu pokazywać. I nic nie możesz na to poradzić. Mam pewne zasady. Nie posunę się do penetracji ich umysłów.
- Twoja szlachetność obróci się przeciwko tobie, Harry. – mruknęła cicho Cooted. A głośno powiedziała – Może masz rację. Pocałowała go w policzek i ruszyła w swoją stronę. Potter zapominając o chwili złego humoru, rzucił się w przeciwległe schody a potem puścił się biegiem przez korytarz, co raz wpadając na kogoś. Wyrobił się na kolejnym zakręcie i przeskoczył jeszcze kilka stopni. Wybiegł zza skrętu i dumnie stałą przed Sandrą. Cooted obejrzała się do tyłu, tam gdzie go zostawiał kilkanaście sekund temu.
– To wszystko ? – zapytał z niewinnym uśmiechem. Weszli do jakiejś pustej klasy. Harry przytulił Sandrę a ich usta połączyły się w pocałunku namiętnych kochanków.
Hermiona nie słyszała słów profesora Snapea. Nigdy, od kiedy sięgała pamięcią nie zdarzyło się jej się nie uważać na tak ważnej lekcji, jaką są eliksiry. Po prostu w kompletnym osłupieniu gapiła się na Cooted.
– Granger, co ty wyprawiasz ?! – warknął Mistrz Eliksirów. Nie dało to żadnych efektów, a wyżej wspominana Granger dalej wlepiała rozszerzone źrenice w dziewczynę. Jak to możliwe, że Harry... tak po prostu... wzruszył ramionami. Nie przejął się że osoba z którą rozmawia należy do Slytherinu. To do niego nie podobne ! Ron doznał wstrząsu i Hermiona wysłała go do Skrzydła Szpitalnego po lek na uspokojenie. Z skąd prawdopodobnie porozumieją się z profesorem Dumbledorem. Do licha !
– Garnger, Gryffindor traci dziesięć punktów, a jeżeli zaraz nie zajmiesz się lekcją odeślę Cię z kwitkiem.
– Przepraszam Panie profesorze – odparła Hermiona rzucając Harremu znaczące spojrzenie. Nie wierzyła że on to powiedział. „Harry ! Ona jest ślizgonką !” „To nie ma znaczenia, nie oceniaj po pozorach, Hermiono”.
dla Pottera i Silvara, lekcja ze Snapem była po prostu kolejną nudną godziną spędzoną wśród oparów królestwa Naczelnego Wrośniętego Nietoperza Hogwartu. Harry bawił się piórem rysując skomplikowany wzór. Nagle poczuł impuls. Zmarszczył brwi. Coś się działo. Spojrzał na Oscara, ten też miał dziwny wyraz twarzy, jakby się nad czym intensywnie zastanawiał. Rzucił Potterowi porozumiewawcze spojrzenie. Razem zerknęli na Sandrę, ona już wiedziała. Tylko kiwnęła głową na znak że rozumie. Odpowiedź jest tylko jedna. Eris. Potter musiał uzbroić się w cierpliwość i odczekać do końca lekcji, co wcale nie było takie proste. Zostało jeszcze dwadzieścia minut zajęć. Martwił się. Martwił się o czas który nieubłaganie przelatywał miedzy palcami a jednocześnie stał w miejscu. Musiał jak najszybciej skontaktować się z Eris. Dlaczego ta lekcja tak się przeciąga ?! Z drugiej strony, każda sekunda przewagi nad wrogiem jest na wagę złota... a nawet bezcenna. Siedzieli jak na rozjarzonych węglach. Było jasne, że Eris miały bardzo ważne informacje, które niezwłocznie należy przekazać. Nie bez powodu wysłały im ostrzeżenie ! Co planował Voldemort ? Czyżby koleiny atak ? Dowiedział się czegoś o Wojownikach ?
- Dywersja ? – zaproponował Oscar. Harry skinął głową.
– Chyba nie mamy wyboru. – mruknął Potter. Harry wrócił do rysowania wzoru, a Oscar oparł się o ławkę z wpatrując się w blat tępym wzrokiem znudzonego ucznia. Działanie pozostawił Harremu, już on wie co trzeba robić. Przy okazji jest niezrównany w magii bezróżdżkowej.
Severus obserwował Pottera od dłuższego czasu doszukując się jakichś dziwnych symptomów, ale bez efektów. Od spotkania na Garmuld Place 12, Snape nie rozmawiał z Potteram, nie zwracał uwagi, po prostu ignorował. Nie wymyślił innego rozwiązania problemu. Chłopak nie był zbytnio zainteresowany lekcją i pisał na pergaminie coś, co z pewnością nie warte było uwagi Mistrza Eliksirów.
Tłumaczył zastosowanie mridolusisustru w veritaserum, gdy rozległ się donośny huk. Wielka zielono-czarna tablica spadła na ziemię, roztrzaskując się na tysiące drobnych kawałeczków. Kilka uczennic zawyło w niebogłosy. Odłamki uderzyły w najbliższy regał, który niebezpiecznie się zachwiał a potem runą na ziemię. Jak na zwolnionym filmie, Snape widział kruszące się butelki z wielobarwnymi płynami. Wszystkie zlały się w jedną wielka kałuże. Przez ułamek sekundy przez myśl przewinęły mu się wykresy o ingrediencjach.W panice zrozumiał jakie będą skutki. Za późno. Mieszanina zasyczała i zanim Snape zdążył cokolwiek zrobić, nastąpiła eksplozja. Klasę wypełniły pokłady gęstego, karmazynowego dymu. Uczniowie w ogarniającym przerażeniu rzucili się do ucieczki przewracając krzesła i stoliki. Wszystkie kociołki z wywarami wylądowały na ziemi. Zgromadzeni biegali, zderzali się ze sobą, wpadli na siebie oślepieni kurtyną oparów.
– Cisza ! – ryknął Severus – Spokój ! – ale nikt go nie chciał słuchać, studenci krztusili się wypełniającym płuca, gryzącym dymem. Wyciągną różdżkę z nadzieją że nie chybi. Kolejna nudna lekcja przerodziła się w chaos, panikę i histerię. Ledwo widział otwierające się z rozmachem drzwi i opary uciekające z klasy, wraz z spanikowanymi studentami. Gdzieś za plecami rozległ grzmot, lecz zupełnie inny niż uprzedni wybuch. Ujście dymu przez drzwi poprawiło nieco widoczność. Wielkie głazy spadały na posadzkę. Podłoga drżała jak przy trzęsieniu ziemi. Najpierw nad miejscem wybuchu preparatów. później efektem domina, ciągiem przyczynowo skutkowym, obszar odrywania się fragmentów sufitu gwałtownie rozszerzał się na całą klasę. Wszędzie unosił się kurz i pył zmieszany z oparami, kolejne partie stropu upadały na ziemię.
– DO DRZWI ! UCIEKAĆ ! SUFIT SPADA ! – usłyszał donośny krzyk gdzieś z prawego skrzydła sali. Snape zrozumiał że jego podopieczni są w niebezpieczeństwie. Ruszył do wyjścia zagarniając ze sobą jeszcze kilka rozpiszczanych nastolatek. W duchu modląc się, żeby były ostatnie.
– Czy wszyscy już wyszli ? – wynurzył się z chmury spoglądając na uczniów zgromadzonych w korytarzu. Wyglądali jak po przejażdżce tornadem : mokrzy, spoceni, przerażeni, zadyszani. Niektórzy mieli zadrapania i niewielkie rozcięcia. Szaty oraz włosy przykryła warstwa kurzu i pyłu.
- Chyba nikt nie został w środku. – odpowiedział jakiś ślizgon w momencie gdy resztki sufitu runęły na ziemię, a potem nastała cisza.
Całe grono pedagogiczne z niezawodną profesor Mc Gonagall na czele zjawiło się w miejscu pobojowiska w rekordowym czasie.
– Severus ! – krzyknęła łapiąc się za serce. – Na Boga ! Co się stało ?!
– Eliksiry....nastąpił wybuch... runął sufit. Nauczyciele wpadli do klasy, gdzie niegdyś odbywały się lekcje eliksirów. Jedyne co z niej zostało to zmiażdżone ławki, pozostałości z biurka, regałów, sterty gruzów przykryte pyłem i rzednące z każdą chwilą karmazynowe opary. Unosiły się one pod dziurą, którą kiedyś nazywano sufitem.
Oczywiście roznoszące się po całej szkole huki uaktywnionego buldożera zwabiły uczniów do lochów, tuż za nauczycielami. Wicedyrektorka z pobielałymi wargami wykrzyknęła kilka poleceń z czego można doszukiwać się : „Wszystkie lekcje odwołane! ” „ Ranni do szpitala !” „ Rozejść się !”. Zapanowała ogólna ekstaza spowodowana wydarzeniem, które złamało nudną szkolną rutynę. W zgiełku podnieconych uczniów, nikt nie zauważył pięciu osób, nie uczestniczących w ogólnej radości. Ze zaniepokojonymi minami oddaliły się od innych nie zwracając na siebie uwagi. Odeszli pod osłoną milczenia.
Drzwi Kwatery Wojowników Zniszczenia otworzyły się na oścież i pojawiła się w nich groźna twarz Harrego Pottera. Za nim wkroczyli równie poważni towarzysze. Eris już czekały na nich w pełnej gotowości.
– Biały Wojowniku – wystąpiła Alfa. – Lord Voldemort oszalał. Jego ludzie nie odnaleźli niczego zadowalającego o Wojownikach Zniszczenia. Dostał furii i wysłał oddział śmierciożerców do Sidmary na południe od Liverpoolu.
– Dostali jakieś konkretne wskazówki ? – zapytał Richard.
– Zobaczmy to w Sali Myślodosiewni, szybko ! – zarządził Potter. Przeszli do sąsiadującego pomieszczenia. Na wielką myślodosiewnię Eris Alfa wylała srebrno białą ciecz, w której pojawił się dokładny obraz.
– Idioci ! – ryczał Riddle tocząc pianę z ust –On rzucił mi rękawicę, a ja ją podniosłem ! I zwyciężę ten pojedynek !
- Ależ Panie... ostatnio Wojownicy nas rozgromili, nie jesteśmy przygotowani ! – odezwał się śmierciożerca.
– W mojej służbie zawsze musisz być gotowy, Rexroy – wycedził Czarny Pan. – Nie obchodzi mnie to ! Macie ich pokonać ! Zebieraj oddział ! Zaatakujecie Sidmary !
- Kiedy, mój Panie ? – zrezygnował Rexroy. Z Lordem Voldemort nie należy dyskutować ani stawiać mu oporu. Chyba, że życie Ci nie miłe.
– Już ! Przyniesiesz mi głowę Białego Wojownika na srebrnej tacy, albo ja zajmę się twoją głową. Wybór należy do Ciebie.
– Nie ma to jak motywacja – mruknęła Linda.
– Co ma znaczyć „już” ? – oprzytomniała Sandra. – Ile mamy czasu ?
- Tyle, co trwa zebranie pokaźniejszego oddziału. – powiedział Harry. – Kiedy odbyła się ta rozmowa ?
- Dwadzieścia minut temu – powiedziała Alfa.
– Musimy szybko działać. – oznajmił Potter – Dziś są nieprzygotowani i nie mają strategii. Idą na żywca, bez planu, bez ładu, bez metody. To nasza przewaga.
- Mam pewien pomysł – wtrącił Richard z dziwnym błyskiem w oku.
Czarny Pan nie miał szczególnych powodów by wybrać akurat Sidmary. Miasto jak każde inne, które znalazło się na liście Voldemorta, jako obiekt do zlikwidowania. Roxrey z oddziałem śmierciożerców deportował się na rynek główny Sidmary. Właściwie Lord Voldemort postawił na Roxreyu znak „X”. Tylko jeden sługa Czarnego Pana wrócił z konfrontacji z Wojownikami Zniszczenia i tylko dlatego, że był im potrzebny. Tak czy owak, zginął. Roxrey dostał wyrok śmierci. Jednak otzymał wybór, kto go zabije. Czy będzie to Lord Voldemort, władca ciemnej strony, czy Biały Wojownik, przywódca jasnej strony.
Główny plac miasta, powinien tętnić życiem, o tej porze dnia. Bardzo dobre miejsce na przeprowadzenie akcji. Jednak nie było tam nikogo. Gdzie się podziali ludzie, których mieli zabić ? Jak rynek długi i szeroki nie było nikogo. Jedynie kamienne płyty chodnikowe, otaczające plac budynki i pustka. Zupełnie zbici z tropu śmierciożercy opuścili różdżki szepcząc coś między sobą.
– Co do... ? Gdzie oni są ?! – zirytował się Cripson rozglądając się nerwowo.
– Tam siedzi nasza odpowiedź – Bayoth wskazał odrapaną ławeczkę gdzieś na uboczu. Siedziała na niej postać, szczelnie otulona czarną peleryną i długim kapturem nasuniętym na twarz. Trzymała kij, którym pewnie podpierała się chodząc.
– Jakiś starzec – mruknął Cripson. – Ale ostatni żywy w okolicy.
– Trzeba go przycisnąć – oznajmił Roxrey. – Musimy działać, zanim dowiedzą się Wojownicy Zniszczenia. – dodał. O ile już nie wiedzą.
Choć mała armia otoczyła nieznajomego szczelnym okręgiem, on zdawał się zwracać na nich uwagi. Siedział spokojnie, lekko przygarbiony podpierając się kijem. Roxrey zbliżył się do niego celując różdżką.
– Mów, gdzie są mieszkańcy ! – warknął Roxrey tonem bezwzględnego kata. Nie otrzymał odpowiedzi przerażonego staruszka, ale cichą, spokojną i eteryczną, ale stanowczą naganę.
– Teraz, gdy jego nie ma jesteś taki odważny – odparł. Po pierwszych tonach łatwo było rozpoznać, że nie jest staruszkiem. Pozory mylą. Willy Roxrey skamieniał z oszołomienia. Rozumiał kto kryje się pod słowem „JEGO”. Cofnął się o krok a różdżka zadrżała w mocno zaciśniętych placach. Ile nieznajomy mógł wiedzieć ? Co najważniejsze: skąd ? Ciężko przełknął ślinę czując znaczny nacisk na jabłko Adama.
- Kim ty jesteś, do cholery ! – zadławił się własnym zdaniem.
- To ze mną przybyłeś się spotkać – odparła postać w czarnej pelerynie. – Nie zwlekajmy, więc. O mieszkańców miasta się nie martw. Nikt nie będzie nam przeszkadzał. Nikt. – wyszeptał. Przeraźliwym sykliwym szeptem, który potoczył się echem po okolicy. Ciało Roxreya i pozostałych śmierciożerców przeszył lodowy, niewyjaśniony chłód. Nieznajomy bez trudu wstał, nawet nie podpierając się drewnianą laską. Wyglądał wręcz monstrualnie i majestatycznie, górując nad oniemiałymi śmierciożercami. Mimo, że przed momentem wydawał się słabym starcem. Pozory mylą.
Jego peleryna zatrzepotała jaśniejąc. Czerń ustępowała miejsca bieli, gdzieniegdzie złotu. Kij rozszerzał się w płaszczyźnie zmieniając w lśniące srebro. Twarz zasłoniła maska, ręce rękawiczki. Płaszcz zmienił się w prostą szatę i obszerną białą pelerynę z czarnym mieczem, skierowanym ostrzem w dół.
- Biały Wojownik Zniszczenia – szepnął śmierciożerca. Rexroy nie kontrolował drgania brwi, różdżki wypadającej z dłoni i instynktu samozachowawczego, który wziął górę nad dumą. Puścił się pędem wraz ze swoimi towarzyszami, gdy trasę zagrodził mu Niebieski Wojownik. Willy wyhamował gwałtownie, ale nie zdołał utrzymać pionu i runął na ziemię.
- Wybierasz się gdzieś ? – napłynął twardy, damski głos. Rexroy osłaniał się ręką czołgając po ziemi. Miał ponieść śmierć z rąk zawodowych pogromców zła. Nie było odwrotu. Nie było żadnego ratunku. Nikt nie mógł przezwyciężyć potęgi Wojowników Zniszczenia. Rozglądnął się rozpaczliwie wokoło dopatrując się jakiejkolwiek szansy. Ale jej nie znalazł. Zobaczył Cripsona, który próbował uciec przed Czerwonym Wojownikiem. Smierciożercy zostali otoczeni. Nie mieli odwagi podjąć walki. Zostali spisani na straty. Słońce raziło w oczy, a oni wiedzieli że to ostatnie promienie, jakie przyjdzie im oglądać. Roxrey poczuł jak jego ciało niewidzialna siła unosi w powietrze. Spojrzał na Białego Wojownika. Teraz on był katem.
- Żegnaj, Klaro.- mruknął sam do siebie. Jego ciało naprężyło się gwałtownie i rozległ się chlupot rozrywanych mięśni, targanych nerwów i organów wewnętrznych, łamanych i kruszonych kości. Chciał krzyknąć, ale nie zdążył. Jego głos uwiązł gdzieś w okolicy jabłka Adama i nigdy więcej nie ujrzał dnia.[/u]
|
|