erissan
Potomek Slytherina
Dołączył: 07 Maj 2006
Posty: 843
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z zadupia
|
|
Rozdział 12
"Brutus"
Pokonany ? On ?! Nie ! Nigdy ! Nie mogło się stać ! A jednak... ktoś przechytrzył Lorda Voldemorta. Samego Lorda Voldemotra. Tego przed którym wszyscy drżeli i padali na twarz ! Ten, który bawił się ludzkim żywotem jak zabawką ! Spojrzał na Glizdogona, którego w furii wywołanej przyniesioną wiadomością, zabił tym przeklętym sztyletem. Ciało dawnego sługi zbrudziło podłogę kałużą krwi. Sam Voldemort miotał się po pomieszczeniu nie mogąc zrozumieć jak JEGO ŚMIERCIOŻERCY mogli zostać pokonani przez PIĘCIU LUDZI. Wojownicy Zniszczenia, jak głosił wygrawerowany na sztylecie napis wybili praktycznie połowę drugiego kręgu. To miała być tylko rutynowa akcja, więc wysłał mniej znaczących śmierciożerców, całe szczęście. Co teraz ? Nie może atakować, trzeba wszystko starannie przemyśleć, bo jego misterny plan zaczyna się sypać. „To dopiero początek”. Prychnął z pogardą. Chyba nie wiedzą z kim mają do czynienia ! Zadarli z przyszłym panem całego świata, a to nie ujdzie nikomu na sucho! Kim oni są ? Dumbledore na pewno coś o nich wie. Czas wezwać Severusa.
Mistrz Eliksirów wkroczył do komnaty. Ledwo zdążył wyjść ze spotkania w Garmuld Place 12, tuż po pamiętnej masakrze, a już wypalona na ramieniu czaszka dała o sobie znać.
– Jestem na twe wezwanie, Panie. – rzekł składając pokorny ukłon. Obojętnie spojrzał na martwego Glizdogona skopanego we własnej krwi.
– Zapewne wiesz już Severusie, o niedawnych zdarzeniach. – powiedział Riddle poważnym głosem. Snape poczuł ucisk w żołądku. Czarny Pan był najwyżej rozgniewany, więc będzie musiał bardzo uważać by nie podpaść. Wystarczy spojrzeć na Pettigrew, by się przekonać do czego może doprowadzić szaleństwo. Szczurowaty zginą tylko dlatego że przyniósł wiadomość o miażdżącej przegranej swojego Pana. Snape niepokoił się, że może skończyć tak samo, jako że sam Albus niewiele wiedział o tajemniczych wojownikach.
Wyrecytował Czarnemu Panu starannie dobrane informacje.
– Odejdź – rzekł gniewnie. Spodziewał się po Dumbledore czegoś więcej. Nie zwlekając Severus opuścił pokój. Voldemort wyciągną zakrwawiony sztylet z brzucha Glizdogona. Przypatrzył mu się uważnie.
– Więc wypowiedziałeś mi wojnę, Biały Wojowniku. Przyjmuję Twoje wyzwanie. Może wygrałeś jedną bitwę, ale wojna będzie należeć do mnie. Jeszcze nie wiesz na co mnie stać.
Już po raz trzeci przybyli tej nocy w Zamku Merlina. Pierwszy, po informacjach od Eris w Tajnej Wierzy, gdzie przy pomocy map mogli opracować strategię działania. Po walce, kiedy rozmawiali z mistrzem i teraz, by dowiedzieć się ile Zakon Feniksa wie, lub ile podejrzewa o Wojownikach Zniszczenia. Najlepszym do tego miejscem jest Sala Myślodosiewni. Był tam, coś jakby stół, tyle że wyrzeźbiony niezliczonymi znakami runów i zamkniętą przegródką na krawędziach. Eris wylała na jego powierzchnię wspomnienie a w gigantycznej myślodosiewni pojawił się obraz jak w telewizorze. Wojownicy zgromadzili się dookoła. Ukazał się salon Blacków na Garmuld Place 12, było tam pełno okaleczonych członków Zakonu, którzy powrócili z walki.
– Co się w końcu stało ? – z myślodosiewni rozległ się zirytowany głos Snapea. Dokładnie widzieli ich twarze i słyszeli dialogi. Po kilku minutach wizja się skończyła a obraz zawirował ukazując od początku. Sandar wytrzeszczyła jeszcze spuchnięte od płaczu oczy.
– Anioły ?
- Duchy ? – wykrztusił Oscar.
– Bogowie ! – jęknęła Linda. Podbiegła do lustra. – Hmm.... zawsze fascynowała mnie Afrodyta. Myślicie że się nadaję ?
- To nie jest śmieszne. – rzekł Rich. – Więc uważają że nie jesteśmy ludźmi ?
– Stary, naiwny dyrektorek. – rzekła Sandra.
– Pełne zaufanie... też coś... chyba śnisz Dumbledore... – wysyczał jadowicie Potter.
– Co teraz ? – spytała Linda.
– To że uważają wojowników z jakieś stwory daje nam wolną rękę. Unikniemy ewentualnych powiązań. – odparł Harry. – Za jakieś trzy godziny wstaje słońce, a z nim będę musiał powitać na Privet Drive, Zakon Feniksa.
Przeanalizowali po kródce rozmowę na Garmuld Place. Wychodziło z niej że Dumbledore, Zakon Feniksa i co za tym idzie najprawdopodobniej Voldemort są w kropce. Bajeczka o przybyszach z zaświatów była po prostu żałosna a fakt że Dumbledore po części wierzy tą teorię, mogłaby przyprawić o atak śmiechu... mogłaby. W normalnych warunkach, ale nie teraz kiedy już wiedzą jak ma wyglądać ich działalność. Mają siać śmierć i zniszczenie. Wojownicy Zniszczenia... nazwa mówi sama za siebie... Potter się za to znienawidził. Nie chciał, ale musiał. Chciał się odwrócić od tego wszystkiego, zapomnieć, ale nie mógł. Pozostało tylko rażące przygnębienie.
Dzień zawitał na Surry ale Potter nie wstał. Niby jak, skoro nawet nie położył się spać. Sen ? Po tym jak musiał zabić tylu ludzi, jak dowiedział się że nie może inaczej, że musi mordować i przelewać hektolitry kiwi ? Szarpnął zasłony w pokoju, nie chciał oglądać wesołych promyczków, działały mu na nerwy. Nie zszedł na żadne śniadanie, nie był w stanie niczego przełknąć. Miał gdzieś co, kto o nim pomyśli. Najważniejsze, że on sam nie umie spojrzeć w lustro i powiedzieć z przekonaniem „ postąpiłem słusznie”. Wyciągną z kufra gruby plik pergaminów. Już kończył pracę nad eliksirem dla Lupina. To było ostanie stadium tworzenia, sięgną po pióro i zaczął skrobać znaki, zupełnie niezrozumiałe dla niewtajemniczonych. Oczekiwał na przybycie przedstawicieli Zakonu, o których wizycie potencjalnie nic nie wiedział. Około dziewiętnastej, do drzwi do sypialni otworzyły się i stanął w nich Sturgius Podmore. Zeszłoroczny pobyt w Azkabanie odcisnął na nim swoje piętno.
– Dzień dobry ! – wykrzykną na powitanie. Potter obdarzył go chłodnym spojrzeniem i uniósł brew dając do zrozumienia że nie ma pojęcia co znaczy to nagłe wtargnięcie. Szeroki uśmiech Sturgiusa zelżał gdy zobaczył twarz Pottera. Choć malowała się maska zupełnej obojętności było w niej coś dziwnego... rozpacz ? Po Blacku ? Nie... to nie wszystko...coś jeszcze.... ale co ? Chyba będzie musiał się zdać na zaufanie chłopaka do Dumbledore. Gdzieś za plecami wywiązała się szamotanina i Harry usłyszał jak jego kuzyn krzyczy z przerażenia.
– Harry...- zaczął Sturgius ale nie mógł wydusić słowa pod ciężarem tego wzroku, zupełnie go dezorientował. Dlaczego? Z pomocą przyśpieszył Alstor, który bezceremonialnie przepchnął Podmora i wkroczył do sypialni. Stracił pewność siebie gdy spojrzenie Pottera zaległo na nim.
– Zbieraj się, Potter. Zabieramy Cię do Kwatery. – i wyszli z nietęgimi minami. Harry sprawnie uwinął się z pakowaniem jako że nie wyciągał zbyt wielu rzeczy od powrotu z Zamku Merlina. Pojawił się Lupin.
– Witaj Ha...rry – wykrztusił. Ciężko przełkną ślinę. – Jeśli jesteś gotowy to...
Potter nie dał mu dokończyć tylko wstał z nieprzeniknioną miną i wyszedł, a za nim Lupin lewitując kufer. Nie mógł zdawać sobie sprawy że spotyka go już po raz drugi w ciągu ostatniej doby, nawet zawdzięcza życie, nie mógł wiedzieć...
– Cz- cześć – rzekła Tonks niepewnie, dobrze pamiętała ich ostaną rozmowę ale kiedy zobaczyła Pottera doszła do wniosku że wtedy było z nim naprawdę dobrze, porównując jego obecny stan. Skiną głową, twarz bez wyrazu, stalowe zielone oczy a w nich tylko bezdenny ból. Dlaczego ? Czy śmierć Syriusza całkowicie zniszczyła jego osobowość ? W nim tkwiło coś jeszcze... coś wielkiego, z czym nie mógł sobie poradzić... coś strasznego.
– Zastosujemy deportację łączną. – oznajmił Moody starając się zachować spokój, zupełnie nie rozumiał co go zachwiało... nie! on wiedział.... to przez Pottera.
– Wytłumaczę Ci podstawowe zasady, bo widzisz w teleportacji... – zaczęła Tonks ale Harry uciszył ją gestem dłoni. Nie miał zamiaru wysłuchiwać kazania na temat deportacji, skoro doskonale ją znał. Dzięki Mistrzowi.
– Garmuld Place – powiedział jakby starając się potwierdzić dokąd się udają.
– Ty umiesz ... znasz ? – wytrzeszczyła oczy.
– Chodźcie, nie będziemy tu sterczeć cały dzień. – i obrócił się znikając z trzaskiem. Podmore pokręcił głową. Działo się coś niedobrego. Deportowali się przed Kwaterę, gdzie czekał już chłopak. Przyglądali mu się przez chwilę. Remus z odrętwiałą miną otworzył drzwi i członkowie zakonu weszli do środka. Potter przed progiem przymkną powieki. Fala wspomnień po Syriuszu nagle go napełniło. Otrząsną się i wszedł do domu. Na schodach siedział Ron i Hermiona z przygaszonymi minami. Odbyli dziś rozmowę z Profesorem Dumbledorem oraz Lupinem i nie byli zadowoleni ich decyzji. Kiedy wszedł Potter poderwali się z miejsc.
– Harry! Nare.... – urwała Granger. Czy to był jej przyjaciel ? -...szcie.
Ron niepewnie do niego podszedł. Od kiedy Harry ubiera się na czarno ?
- Dobrze Cię wiedzieć stary.- Harry uśmiechną się ciepło. Ciepło... po raz pierwszy na jego twarzy odbiło się ciepło.
– Kolacja. – zawołała dobiegł głos Pani Weasley. Chórem weszli do kuchni. Byli tam już Bill, Pan Weasley , Ginny, Mc Gonagall, Mundungus Fletcher i... Snape.
- Dzień dobry, Potter –przywitała się Mc Gonagall dławiącym tonem. Luźna atmosfera zmieniła się nie do poznania. Od Harrego emanowała dziwna energia, przed którą zadrżeli. Zła energia. Zasiedli w do jedzenia w milczeniu.
Severus przyglądał mu się uważnie. Dlaczego chłód przenikną go do szpiku kości, gdy ten arogancki szczeniak wszedł. Dlaczego ? To Snapea zawsze się bano, a teraz... nie ! To tylko jakiś impuls, chwilowa refleksja.... musi z tym skończyć. Co się dzieje z Potterm ? W duchu zaśmiał się okrutnie. Przed nim nie może mieć tajemnic... Intensywnie skupił wzrok na chłopaku, musi to zrobić tak żeby Potter się nie zorientował.
To była dziecinada. Bez problemu przeniknął do umysłu Harrego. Widział ciemność a w oddali obrazy, myśli, wspomnienia. Zaraz się wszystkiego dowie. Czekał aż się wyostrzą... czekał i czekał i.... co się dzieje ? Dlaczego wciąż są tak odległe ? Chciał się do nich zbliżyć, więc zagłębił się w świadomość Pottera.
– Dokąd się wybierasz, Snape ? – usłyszał mrożący krew w żyłach głos.... głos Harrego Pottera. Zamarł. Majaczące w oddali myśli rozpłynęły się całkowicie. Oszołomiony Snape chciał się wycofać, ale... nie mógł. Wdarł się do umysłu Pottera, a ten zablokował drogę powrotną. Wciągną Severusa w pułapkę.
– Potter ! Co to ma znaczyć ! – warkną w czarną przestrzeń.
– A pan ? Wybrał się na zwiedzanie mojej podświadomości ? – znów z nieokreślonego kierunku usłyszał głos, złowieszczy głos Pottera. – Ładnie to tak ? Co by było, gdybym ja przespacerował się miedzy twoimi wspomnieniami ?
- Masz mnie wypuścić ! – krzyknął, ale już nie taki pewny siebie.
– Niby dlaczego ? To nie Hogwart i nie masz nade mną żadnej władzy. Wtargnąłeś na mój prywatny teren. To był błąd. A za błędy, jak zapewne twój mroczny władca zdążył Cię nauczyć, ponosi się konsekwencje.
To stwierdzenie odebrało resztki odwagi. Ten bezczelny gówniarz go zamknął i co do swojej oczywistej przewagi miał zupełną rację.
– Ostrzegam Cię, Snape ! Jeszcze jedna taka eskapada, a nigdy więcej nie sięgniesz po żaden ze swoich parszywych eliksirów.
Tonks katem oka zobaczyła jak Severus intensywnie skupia uwagę na Harrym. Sama była ciekawa jakież to myśli skrywa ta maską obojętności. Potter najwyraźniej nie zdawał sobie z niczego sprawy, bo spokojnie jadł kolacje. Wzrok Snapea stał się odległy i nierzeczywisty, po chwili otrząsną się jakby odpędzał natrętne muchy a w jego oczach wymalowało się przerażenie. Po raz pierwszy w życiu Nimfadora zobaczyła na kamiennej twarzy jakiekolwiek uczucie.
– Severusie, czy dobrze się czujesz ? – spytała Pani Weasley. Ten nerwowo odwrócił się przybierając znów nieprzenikliwą twarz.
– Oczywiście. – odpowiedział bezbarwnie. „Oczywiście”, to on skłamał ! Wiedział jedno, Potter z przed wakacji i ten tutaj, czyli Potter „A” i Potter „B”, to całkowicie różne osoby. Jak to możliwe, do cholery jasnej, że chłopak znał tak wysoce zaawansowaną Magię Umysłu ? Co miał powiedzieć Weasleyowej ?! Że dał się pokonać jakiemuś małolatowi ?! W dodatku synowi jego największego wroga ?! Nigdy ! Szybko dokończył jedzenie i udał się do drzwi, musiał jeszcze siedzieć w tej zapyziałej norze do przyjścia Dumbledore. Ukradkiem zerkną na Harrego ten... jak gdyby nigdy nic... ta sama twarz co wcześniej. Ich oczy skrzyżowały się na chwilkę, a usta Pottera wygięły się w lekkim szyderczym uśmiechu a białe zęby niebezpiecznie błysnęły.
Wtedy Snape zrozumiał, że co miedzy nimi zaszło, było prawdą.
Ta sama twarz. Ta sama przerażająca twarz.
Wyszedł.
Niewiele mówili, nie wiele rozmawiali a czas mijał. Rozległ się dzwonek i po chwili do kuchni wszedł nie kto inny jak Albus Dumbledore. Wylewnie przywitany przez wszystkich zgromadzonych prócz jedne osoby.
– Dzień dobry, Harry.- rzekł pogodnie Albus. Potter podniósł głowę.
Zielony strumień świtała uderzający w męszczyznę. Andrew Grindelwald upadł i już nie żył.
Wizja dawnego pojedynku przemknęła przez myśl Dumbledore, gdy zobaczył Harrego. Był biały jak zimowy śnieg i czarny jak smoła, pusty jak studnia i pełny kipiącej nienawiści jak wnuk, który nigdy nie mógł poznać swojego pradziadka. Zabitego, choć niewinnego.
– Co się stało ? – spytał nieco zbity z tropu. Zobaczył jak tętno w chłopcu pulsuje a oczy płoną żywym ogniem. Zbliżył rękę, ale Potter gwałtownie odsuną ramię tak, że ręka Albusa spoczęła w powietrzu.
– Harry, co ty wyprawiasz ? – wykrzykną Remus. – Dlaczego tak się zachowujesz ?!
– Już pan dyrektor wie o co chodzi. – wysyczał tak przeraźliwie jadowicie, że niegdyś sam nie mógłby rozpoznać swojego głosu, ale nie dziś. Dziś już był innym człowiekiem. Dumbledore zamrugał powiekami. O czym on mówi ? Przecież nic nie wie... nic Harremu nie powiedział.... on nie mógł wiedzieć....nie...
- Załatwcie wreszcie sprawę testamentu i wynośmy się stąd. – warknął Snape stając w drzwiach. Wszyscy przeszli do salonu.
– Mamy testament Syriusza – rozpoczął Dumbledore stając na środku miękkiego dywanu, gdy wszyscy usiedli. Czuł przeszywające mrowienie i dziwne dreszcze. Wskazał gruby pergamin, ale jego dłonie drżały. Otworzył kopertę i przeczytał.
„ Ja, Syriusz Orion Black, oświadczam niniejszym że :
-mój dom na Garmuld Place i jego zawartość pozostawiam mojemu chrześniakowi, Harremu Potterowi, synowi Lilyanne Potter z domu Evans i Jeamsa Pottera.
– połowę fortuny Blacków, znajdującą się w Banku Gringotta zapisuję Remusowi Lupinowi, synowi Narine Lupin z domu Sthrow i Aląza Lupina a drugą połowę Harremu Potterowi.
- prawowitą opiekę nad Harrym Potterem, powierzoną mi przez Jeamsa Pottera i Lilyanne Potter, przekazuję Remusowi Lupinowi.”
- Więc ostatnią wolą Syriusza było abym zaopiekował się Harrym ? – spytał Remus udając zdziwienie. Ukradkiem zerkną na chłopca. Dobrze wiedział o tajemnicy ostatniego punku.
– Tak, ty i Harry musicie się podpisać się pod tym, jako że akceptujecie testament.- podał Remusowi pergamin. Lupin z zadowoleniem złożył swój autograf pod tekstem. Lecz kiedy dyrektor podsunął dokument i podał pióro Potterowi, unikając stalowego spojrzenia, doznał kolejnego wstrząsu.
Harry wziął kartę i zaczął się jej uważnie przyglądać. Przeczytał tekst kilkakrotnie, opuszkami placów przetarł powierzchnię w końcu odłożył testament z mieszaniną kpiny i rozbawienia.
– Nie podpiszę tego. – rzekł twardym tonem. Mc Gonagall stała spięta w koncie. Ten człowiek nie przypominał dawnego wesołego chłopca, który kochał i szanował dyrektora. Z jakichś powodów okazywał jawną niechęć, co więcej jawną nienawiść.
– Przecież to jest....- zaczął pan Weasley.
– Właśnie ! Zacznijmy od tego, co to jest ?! – warknął wskazując na dokument.
– Testament Syriusza, Twojego Ojca Chrzestnego.- rzekł łagodnie Albus. Harry wybuchną zimnym śmiechem.
– Czy Pan nie potrafi inaczej ? – zapytał z kpiną. – To nie jest testament Syriusza i wy wszyscy dobrze o tym wiecie.
– Jak to ? – zapytał Remus. Na żołądek upadł wielki głaz, nie ulegało wątpliwości że Harry już wiedział o ich spisku, ale jak ?
- Syriusz spisał testament prawdopodobnie długo przed swoją śmiercią na pergaminie, który w tym momencie powinien być pożółkły i nieco wystrzępiony. Ten tutaj - machną ręką – ma najwyżej tydzień Jest spisany świeżym atramentem, nie więcej niż kilkanaście godzin. Znam charakter pisma Syriusza z listów, jego pismo jest zupełnie pionowe a litery okrągłe, w tym tekście czcionka jest pochyła a litery wydłużone. Syriusz zawsze pisał szybko i niechlujnie, a nie staranne i estetyczne. Ten, jak wy to nazywacie „testament” został sfabrykowany. – zakończył monolog. Spojrzał na Lupina
– Nie wiem kto i dlaczego to zrobił.- wykrzywił twarz na Dumbledore starannie akcentując każde słowo, przesycone sarkazmem - Ani na CZYJE POLECENIE.
Gniew wrzał. Ogień w kminku gwałtownie wzrósł.
– Czy nie ma Pan nic do powiedzenia w ten sprawie ? – wysyczał. Dumbledore zbladł zbombardowany krwiożerczym spojrzeniem Harrego. Widział w nich odbicie śmierci, może mu się tylko tak wydawało ? Nienawiść była wręcz namacalna i ciążyła nieubłaganie w powietrzu. Snape drgnął, miał pewność że groźby Pottera były prawdziwe. Chłopak nienawidził Dumbledore, nie krył się z tym. Nikt nie ośmielił się zabrać głosu, zebrani z przerażeniem wpatrywali się w Harrego, jakiego jeszcze nie znali. Bo oto w budziła się w nim ciemna strona natury. Potter nieświadomie odnalazł w sobie geny Andrewa Grindelwalda, które po latach dały o sobie znać. Aura, magiczności i nieskończoności, potęgi i władzy budowała się wokół niego. Nie był świadomy tego, iż wstał.
– Słabiutko, jak na tak doświadczonego kłamcę. – stwierdził mocnym głosem podchodząc bliżej. Albus nie mógł już tego znieść. Nigdy się nie bał, nawet Lorda Voldemorta, mimo szkarłatnych szparek zamiast oczu i czynów jakich dokonał. Pierwszy raz w życiu się zląkł ... Harrego Pottera. Widział furię i nienawiść, złość i rządzę mordu.
– O czym ty pleciesz Potter ! – Mc Gonagall chciał krzyknąć i przyprowadzić ucznia do porządku, nie mogła. Wyczuwała emanującą magię niezmierzoną i wszechobecną. – Co Dyrektor Ci takiego zrobił ?!
- Czy to żart, pani profesor ?! Zbezcześcił imię Syriusza ! Wykorzystał do własnych celów wiedząc, że dla Syriusza gotów jestem zrobić wszystko ! A te wszystkie kłamstwa ?! Ukrywanie prawdy ? Jest zakłamanym oszustem, który nam wszystkim mydli oczy !
- Z skąd w tobie tyle goryczy ? – wykrzyknął Lupin. Widział przerażoną twarz Albusa Dumbledore... to niemożliwe ! Albus Dumbledore niczego się nie boi ! Nigdy... a jednak. Dlaczego Harry tak bardzo go znienawidził ? Co on mu zrobił ? Gdzie dawna przyjaźń ?
- Nic pan nie rozumie ? Dumbledore wykorzystuje nas wszystkich do własnych celów ! – za oknem, choć nie było chmur rozległ się ogłuszający grzmot, jakby piorun uderzył w dom. Okna gwałtownie się otwarły i wtoczył się silny, lodowaty wiatr gasząc świecę i ogień w kominku, zgromadzeni zadrżeli. Magiczność i moc bijąca od Pottera wypełniła pokój mrokiem i zimnem. Twarz płonęła furią i gorącą nienawiścią, ręce zaciskały się drapieżnie jak orle szpony gotowe do ataku. Przy nim wielki i dotąd niepokonany Dumbledore zdawał się mały i bezbronny jak dziecko. Sztyletowe oczy błyszczały śmiertelną zielenią, tak śmiertelną, i Albus o tym wiedział. Jakby chłopak w oczach miał wypisaną śmierć, obietnicę długiej i bolesnej śmierci. Teraz stał przed nim Andrew Grindelwald, który chce się mścić, a raczej jego potomek, w którym budzi się dziadek i jego mrok.
– Co ty wygadujesz ? – pisnęła Hermiona. – Nie wie Pan jak to jest. – zrobił krok do Dumbledore, który gwałtownie się cofnął.- Kiedy największy przyjaciel wbija nóż w plecy. Kiedy najbardziej zaufany człowiek, okazje się największym zdrajcą. Czyż nie ? Oddałem Panu wszystko co miałem, serce, duszę i umysł, obdarzyłem bezgranicznym zaufaniem, kochałem i szanowałem. Była pan dla mnie przewodnikiem... mentorem... byłem gotów ślepo Pana słuchać, rzucić się w ogień. A pan mnie okłamywał, od samego początku ! Ile razy popłynęła z Pana ust prawda ?! – znów uderzenie grzmotu, teraz z błyskawicą, która wręcz otarła się ramy okna.
– Harry, błagam przestań ! – krzyknęła Tonks trzęsąc się ze strachu i zimna.
- Byłem tylko marionetką ! Ale to już koniec, już nigdy więcej nie dam się tak zwodzić i oszukiwać, omotać ! Zbyt wiele bólu mi zadałeś, zbyt wiele przez ciebie i twoje kłamstwa wycierpiałem i zbyt wiele łez przelałem, krwawych łez, nie zagojonych ran w sercu. Cięgle się wykrwawiam i zastanawiam ile jeszcze ? Za co zadałeś mi niewybaczalny ból ? Co ja Ci takiego zrobiłem ?! Dlaczego zawsze musiałem wyciągać prawdę siłą ?! Okłamałeś mnie... draniu, oszuście, kłamco... jak mogłeś ? Okłamałeś.... nawet nie wiesz jak to boli... Okłamałeś, i nadal okłamujesz ! – krzyczał, krzyczał ile tchu w płucach ile mocy w gardle, nienawiści w sercu i bólu w duchu i rozpaczy w emocjach. Rzucił Dumbledorowi w twarz wszystkimi zdradami, wyciągną wszystkie błędy, kłamstwa i oszustwa. Widział przerażenie w oczach dyrektora ale tylko to potrafiło przynieść upragnioną ulgę. Krzyczał, niech Dumbloedore wie ! Krzyczał, niech się dowie świat i niech wszystkie przekleństwa spadną na dyrektora pogrążając go i staczając na samo dno. Dumbledore stał już pod samą ścianą, a jego twarz nie odróżniała się od białej tapety.
– Ja... ja... nie... – wykrztusił zdławionym szeptem nerwowo kręcąc głową. – Doprawdy ? – przerwał szorstko nienawistnym głosem
– Znów kłamiesz i znów ! Nie potrafisz inaczej ?! Ty, symbol jasnej strony, dobra, przyjaźni, miłości, zaufania, lojalności i SZCZEROŚCI ! Jesteś zwykłym dnem ! Pogrążasz się w kolejnych kłamstwach ! Przepowiednia ! Syriusz ! Moi rodzice ! Moi przodkowie !
Albus prawie osunął się po ścianie a błękitne oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Dopóki Harry nie wiedział o sowich korzeniach ... jego sytuacja była jeszcze jako taka... ale jeśli on... . Nie, Harry już wie. On o wszystkim wie. Jak ?
- Proszę... wysłuchaj mnie... – jęknął. Zielone oczy cięły go jak ostrza, jakby Avada Kedavra, która usilnie próbuje wydostać się i uderzyć w niego.
– Trzeba było o tym pomyśleć pięć lat temu ! Ukrywałeś to tyle czasu ! – zagrzmiał Potter.
– Jaka przepowiednia ? Jacy przodkowie ? Potter, opanuj się ! – powiedział Alastor. Ten sam Alastor Moody, przed którym drżeli śmierciożercy, sam drżął przed szesnastoletnim chłopakiem.
– Zabiłeś mojego pra dziadka, Andrewa Grindelwald ! – chciał w niego ciskać czarną magią, przebić mieczem, by choć przez moment poczuł tak jak Harry, kiedy go ranił.
– CO ?! – zerwał się Pan Wesley. Harry zaśmiał się okrutnie.
– Im też nie powiedziałeś ? Swoim wiernym sługom ? – zakpił.
– Oni... nie...- próbował Albus.
– Ich też niszczysz i zakuwasz w kajdany. Ty...- nagle urwał. Rozejrzał się po wszystkich jakby coś zrozumiał. – Wiedzieliście.... wy wiedzieliście że on... że testament... Syriusz....testament.... wiedzieliście... wszyscy.... kłamcy... sługusy.... kłamcy... zdrajcy... oszuści...i... Profesor Lupin.- spojrzał na Remusa. Ten dojrzał zielonych oczach nie nienawiść ale... rozczarowanie... został zdradzony przez...
- Przyjaciel mojego ojca... profesorze.... jak mogłeś ? Wiedziałeś że on – wskazał na dyrektora – chce mnie oszukać tak perfidny sposób! Wiedziałeś.... nie ... nie ! Ty też... taki jak on.... zakłamany.... zdrajca ! Ojciec, Syriusz... oni byli twoimi przyjaciółmi... Ufałem Ci ! Ufałem... już tylko tobie...a ty mnie zdradziłeś ! – krzyknął. W oczach miał łzy. – Sądziłem że jesteś inny.
– To nie tak ! – jęknął zrozpaczony Remus. Potter pobiegł do drzwi i zatrzymał się na progu zwróciwszy głowę do Lupina. Remus w nich wiedział, ból, cierpienie i zdradę...
– I ty Brutusie przeciwko mnie ? – rzekł gorzkim tonem i wyszedł. Nikt nie odpowiedział. Bo nie było co. Nie było słów. Lupin wstał chwiejąc się na nogach. Właśnie zdał sobie sprawę, że popełnił największy błąd życia – oszukał syna swojego najlepszego przyjaciela, który w dodatku nie żył. Widział, że to mu może nigdy nie wybaczyć, a co najgorsze ma rację. Pognał za chłopcem, który znaczył dla niego więcej niż własne życie.
Dumbledore oddychał z trudem. Dopiero teraz po tych wszystkich gorzkich zdaniach zrozumiał, co zrobił. Słowa Harrego biły ostrzej niż najcieńsze noże. Oszukał Harrego, okłamał i zwiódł... rozczarował, zostawił. Zapomniał że wszyscy jego współpracownicy są w pokoju, liczyło się tylko to, że teraz chłopiec jest przeciwko niemu. Upadł na kolana z bezsilności i zaplecionymi palcami ciągnął srebrne włosy. W dywanie ginęły mokre łzy. Zapłakał. Pierwszy raz w życiu.
– Boże.... co ja najlepszego zrobiłem ? – szepnął.
Potter wbiegł do sypialni na piętrze. Wgrzebał z kufra gruby plik pergaminów, na których skrzętnie pracował nad cudownym eliksirem dla Lupina. Chciał mu pomóc... chciał... ale teraz już nie chce. Nie nienawidził Remusa, chyba jeszcze na to za wcześnie. Nie wierzył... Lupin go zdradził, a zdrada to największe zło. Bo zdrady dopuszcza się nieprawdziwy przyjaciel, który wydaje się być tym jedynym, pierwszym. Wtedy najbardziej boli. Rozległ się głośny tupot i profesor wpadł do pokoju i aż serce mu się ścisnęło. Widział chłopca, oszukanego, zawiedzionego i zranionego, i błyszczące od łez oczy. To jego wina.
– Harry... nie wiedziałem, nie chciałem... – zaczął Lupin. Zamilkł. Nie mógł się wytłumaczyć, bo nie miał jak. Nie miał argumentów na swoja obronę, bo ich nie było. Zgodził się na potajemną zmianę testamentu, ale nie sadził by Harry zdołał się zorientować, co jest grane, ani że ten przekręt może wywołać burzę. Potter był rozgoryczony a sprawa testamentu jedynie iskrą która spowodowała wybuch. Wybuch odsłaniający prawdziwe oblicze Harrego Pottera, zagubionego, zdradzonego, zrozpaczonego, zbolałego i ...nienawidzącego. Harry spojrzał na niego z rozczarowaniem. To było gorsze niż krzyki nienawiści.... Harry.... co ja zrobiłem ? Harry ! Ja cię zdradziłem ! Co by powiedział Jeams i Lily ? Głośne milczenie.... niemy krzyk... rany na duszy... to jego wina, to jego cholerna wina. Dlaczego się na to zgodził ?
- Zależało mi na tym – powiedział drżącym głosem gładząc powierzchnię pergaminów. Lupin nie miał pojęcia co to jest, ale gdyby wiedział... gdyby wiedział.... co by było gdyby... – Dla ciebie... specjalnie dla ciebie... chciałem.... ale już nie chcę... – Przytargał rękami pegamainy na i bezwiednie wrzucił do kominka. Ze spływającymi łzami obserwował jak ogień pochłania jego wielomiesięczne starania. – Tyle pracy...
Remus podszedł do chłopca i chciał objąć go ramieniem. Pocieszyć, przeprosić, wykrzyczeć jakim jest beznadziejnym idiotą, że zgodził się na tę maskaradę. Ale Potter go odtrącił i odskoczył jakby Lupin go oparzył.
– Odejdź. Nie chcę Cię więcej znać. Po tym jak potraktował mnie Dumbledore, pozostałeś mi tylko ty. Ale ciebie już nie ma. Dla mnie nie istniejesz. Co ja wygaduję ? Znaczysz dla mnie więcej niż własne życie ! Nie...życia też nienawidzę... niewiedzę życia, w którym najwspanialsi przyjaciele, ci na których liczę i których kocham... dokonują zdrady. Najgorszej z możliwych zbrodni.
I wyszedł pozostawiając go samego... oszołomionego i zrujnowanego. Mówi się że jedna zła decyzja może zniszczyć całe życie. Wiedział na pewno, to koniec ich przyjaźni. A on, Remus, zawiódł. Z własnego wyboru. Rozglądnął się nieprzytomnie. Na ziemi leżała połówka przetarganego pergaminu. Jedyna która nie spłonęła w kominku. Podniósł pojedynczą kartkę i aż go zamurowało. Były tam znaki, których zupełnie nie rozumiał, szyfry, kombinacje, równania i jakieś liczby, układy, wzory i tak dalej.... Schował ją do kieszeni. Później się tym zajmie, teraz nie miał do tego głowy.
– Co to znaczy, Albusie ? – zapytał ostro Podmore. – O co chodzi z Grindelwaldem ?!
-O czym on mówił ? – pisnęła Hermiona. Dumbledore powoli wstał.
– Albusie, mówiłeś tylko o... – zaczęła McGonnagal.
– Wiem ! Wiem Minewro ! – westchnął. Do salonu wpadł Lupin, obraz nędzy i rozpaczy.
– Remusie ? – spytała łagodnie Tonks.
– Wysłał mnie do wszystkich diabłów. – powiedział drżącym tonem i zrelacjonował odbytą rozmowę. - ... najgorsze to rozczarowanie, w jego oczach. – zakończył załamującym głosem. – Co ja zrobiłem ? Zdradziłem go... zdradziłem syna Jeamesa, chrześniaka Syriusza... i to w najtrudniejszym dla niego momencie....
– Stworzyłem potwora...- rzekł Albus zbolałym głosem. – Sam go stworzyłem... z nienawiści i wrogości, ze zdrady i rozpaczy, którą sam zasiałem... powstał nowy... z ran które się nie goją krwawią i krwawią... przez całą wieczność. Wiedzę.... teraz widzę że to ja go zniszczyłem. Zniszczyłem... kłamstwami... zawiodłem... tyle lat... tyle kłamstw... Syriusz... Jeames i Lily... przepowiednia... Merlin... Andrew...
– Merlin ?! – wykrzyknął Podmore.
– Harry jest pra wnukiem Andrewa Grindelwalda– powiedział cicho – który pochodzi z prostej linii od Merlina Wspaniałego.
– Nie... – wymamrotała Tonks - Niemożliwe...
– A jednak... to miedzy innymi dlatego Harry mnie tak znienawidził... to ja zbiłem jego pra dziadka, Andrewa, to ja nie przekazałem mu przepowiedni, o Syriuszu, o rodzicach i o wiekowym przodku. Bałem się jego reakcji, nie chciałem go utracić, bałem się jego gniewu...
-Harryego ? – spytała z niedowierzaniem dotąd milcząca Ginny. – Co on może zrobić ?
– Nie widziałaś co się działo, gdy stracił nad sobą panowanie ? I tak bardzo się hamował. Wystarczy że kiwnie palcem, a może wysadzić w powietrze Hogwart wraz z okolicą, a jak się postara to cały Londyn.
– On jest tak potężny ? Ma w sobie tyle mocy ?– wyrwał się Ron. Dumbledore wpatrywał się w przestrzeń, zastanawiając się jak to im powiedzieć, milczał kilkanaście długich sekund.
– On nie ma w sobie mocy... on... to on jest mocą, magią i potęgą. Dlatego nie możemy stracić nad nim kontroli. – powiedział dyrektor, ale było coś jeszcze, uczucie jakim darzył Harrego.
– Muszę z nim porozmawiać... na spokojnie... na osobności... – Albusie, to ten kawałek pergaminu o którym wspominałem – rzekł smutno i podał kartkę. – Ale nic z tego nie rozumiem.
– Severusie, pozwól tu na moment. – powiedział przypatrując się znakom. Snape zaglądnął przez ramię i dyrektora, długo myślał nad kombinacjami aż w końcu...
– To chyba starożytny system zapisywania składów i opisów działania eliksirów... – rzekł powoli, sam nie wierząc że to mówi. Potter i eliksiry ? To śmieszne ! - ...pochodzi od historycznych majów. Nie używany i praktycznie zapomniany przez wieki.
– Harry to napisał ? – wykrzyknęła Hermiona.
– To jego charakter pisma. – stwierdził Ron podchodząc bliżej. – Ale skąd on to zna ?! Zawsze stronił od eliksirów. – zakrył usta i spojrzał na Mistrza Eliksirów z przerażeniem. Ten tylko prychną pogardliwie i wrócił do kartki.
– Zdołasz to rozgryść, Severusie ? – spytał niespokojnie Dumbledore.
– Nie wiem. W bibliotece Hogwartu nie ma żadnej księgi z tłumaczeniem tego kodu. Może mam coś w osobistych wzorach... ale to nadzwyczaj ciężkie do odszyfrowania.
– Może przyniesie nam odpowiedzi na kilka pytań, albo dostarczy jakichkolwiek informacji o nowym Harrym. – westchnął ciężko.
– Nie licz na zbyt wiele, to tylko krótki fragment, ale spróbuję. – dodał Snape. Zerknął na zegarek- na mnie już czas. Do widzenia.
Dumbledore też wyszedł. Musiał porozmawiać z Harry, wyjaśnić jak tego doszło. Mc Gonnagal odprowadziła go wzrokiem i pokręciła głową. Jej złe przeczucia się potwierdziły. Tłumaczyła Albusowi że jeśli nie powie Potterowi o przodku, wyniknął z tego same kłopoty. Ale on nie chciał słuchać. Kazał zniszczyć ewentualne źródła o linii potomków Merlina. Co najważniejsze, JEJ nie powiedział o pokrewieństwie Harrego z Grindelwaldem. To było prawdziwym powodem milczenia na temat Merlina, bał się że Harry grzebiąc po drzewach genealogicznych natrafi na notatkę : Andrew Grindelwald ; urodzony: wtedy i wtedy ; zmarł : wtedy i wtedy ; uważany za niebezpiecznego czarnoksiężnika, oskarżony o to i o tamto, winy nigdy bezwarunkowo nie udowodniono ; zabity przez Albusa Dumbledore.
Śpiesz się Albusie, nie ma czasu. Widziałam zaciętość i nienawiść w oczach Pottera. Musisz wszystko odkręcić, zanim będzie za późno... o ile już nie jest za późno.
Wahał się stojąc pod drzwiami biblioteki Blacków. Już miał nacisnąć klamkę, ale się cofnął. I znów to samo. Chciał ale nie chciał. Wiedział że każda sekunda jest na wagę złota. Musi to zrobić. Musi z nim stanąć oko w oko i powiedzieć że... no właśnie, co ? On jest winny i musi za to odpowiadać, za błędy przeszłości. Albus wszedł do ciemnego pokoju, kominek nie płoną a świece ogarniała ciemność. Jedynie księżyc oświetlał pomieszczenie rzucając cień chłopca, który stał przy wielkim oknie. Cały w czerni, tak jak niegdyś jego pradziadek. Odwrócony plecami do drzwi, bez ruchu, jakby martwy ale tak bardzo żywy.
– Proszę, proszę... Albus Dumbledore, - rzekł cichym ale twardym głosem, przesiąkniętym sarkazmem. – Cóż za zaszczyt. – dodał z obrzydzeniem.
Powoli odwrócił się tak że Dumbledore zobaczył jego twarz ma której część padł blady blask księżyca a zielone oczy zalśniły nieswojo. Albus opuścił głowę, stał przed nim Andrew Grindelwald.
– Co się z tobą stało, Harry ? Co się stało z naszą przyjaźnią ? – wyszeptał.
– Przyjaźń. Czy to nazywasz przyjaźnią ? Zaufanie wyhodowane na kłamstwach i tajemnicach ? Zdrada ? Czy tym, dla ciebie jest przyjaźń ? – odpowiedział. Nie krzyczał, był opanowany, ale głos stawał się rozgoryczony, pretensjonalny. – Ty zniszczyłeś to, czego nigdy miedzy nami nie było. To nie była przyjaźń, ratowałeś własną skórę. Ja ci ufałem... zdradziłeś mnie...
– Nigdy nie było ? Harry, ja wiem co teraz czujesz ale ja cię naprawdę... – zaczął nerwowym głosem.
– Nie wiesz ! Nigdy nie wiedziałeś ! Nie wiesz... nie rozumiesz... mojego bólu i cierpienia, mojej nienawiści. Sprzeniewierzyłeś wobec mnie mojego przyjaciela. Ciągle mnie oszukiwałeś a co najważniejsze, zabiłeś mojego pradziadka. A tego Ci nie daruję do końca świata. – wyszeptał złowieszczo – zbiłeś niewinnego człowieka... niewinnego... wiedziałeś o tym.
– Sądziłem... że ówczesna zbrodnie... sądziłem że to on...
– Sprawy, które nie zostały zakończone, po latach powracają z jeszcze większą siłą. Problemy, które pozostawiliśmy w przeszłości, mogą nas w przyszłości uderzyć z jeszcze większą mocą, a wtedy już ich nie pokonamy.
Przenośnia była zbyt oczywista, by móc jej zaprzeczyć. Pozostało tylko jedno.
– Czy jest dla nas nadzieja ? – to była jego ostatnia deska ratunku. – Jakakolwiek nadzieja ?
– Trzeba było o tym pomyśleć pięć lat temu, dla ciebie nie ma już żadnej nadzieji.
|
|