PostWysłany: Pon 19:23, 23 Kwi 2007   Temat postu:
Aravan


Rozdział VI: Azeroth


W Dzielnicy Świątynnej do jednej ze świątyń weszło sześciu ludzi. Ubrani byli w szare togi z kapturami naciągniętymi na głowy pięcioro z nich miało wyszyte na plecach złotymi nićmi oko z pionową źrenicą na otwartej dłoni i tylko jeden z nich takowego nie miał. Szybkim krokiem przemierzali korytarze mijając, co jakiś czas kapłanów aż w końcu dotarli do ściany z wielkim lustrem. Jedna z postaci podeszła do niego i wyszeptała kilka niezrozumiałych słów poczym kolejno zaczęli przechodzić przez nie. Znaleźli się w wilgotnej wielkiej komnacie zajmowanej przez około trzystu innych ludzi, lecz nie do końca byli nimi tak na prawdę byli to zmienno kształtni. Tak nazywano osoby zmieniające się w pół szczury czy też pół koty. Ubrani byli w bordowe skórzane stroje. Szóstka postaci stanęła na podwyższeniu a jeden z nich wystąpił parę kroków do przodu.

– Zostało nas zaledwie garstka... – Zaczął owy mężczyzna – większość z nas rozproszyła się po świecie i ukryła się pod postacią zwykłych ludzi lub elfów, ale nie miejmy im tego za złe, ponieważ po upadku naszego Pana nasza społeczność została mordowana z zimną krwią… jesteśmy tropieni przez łowców wygnano nas z naszej ziemi…, ale już w wkrótce nasze cierpienie się skończy a Azeroth spłynie krwią elfów! Moi bracia i siostry moje dziś otrzymałem wiadomość od Rothgorta, która mówiła, iż nasz Pan… Mroczny Lord Dergolthar powrócił! Tak moi drodzy Władca Mroku znów kroczy po tej ziemi! – Po jego słowach całą komnatę wypełniły podniecone szepty.

– Otrzymałem również pewne zadania otóż musimy odnaleźć i przekazać dobrą nowinę naszym współbraciom a do tego potrzebuję setki ochotników. Następnym celem jest odnowienie naszych dawnych sojuszy niech dwie dwudziesto osobowe grupy udadzą się do Gildii Złodziei Cienia i Krwawych Piratów w Porcie Last.
Pamiętajcie tylko, że mamy milczeć o Jego powrocie to się tyczy też wszystkich. Mamy działać dyskretnie. Dergolthar da nam sygnał, że się ujawni… we właściwym czasie. Jest jeszcze jedna sprawa, o której chcę powiedzieć otóż Ci ludzie – tu wskazał na piątkę postaci stojących z nim – są z Enklawy Złotych Magów dokładniej mówiąc są jej przywódcami, wkrótce wprowadzą w życie pewien dekret…
Zakazanie używania magii na terenach Azeroth’u ich enklawa będzie wyłapywać tych, co się nie dostosują i bez specjalnego pozwolenia będą posługiwali się magią takie osoby będę trafiały do więzienia a tam zostaną „nakłonieni” do przyłączenia się do Władcy Mroku. A teraz niech wystąpią ochotnicy – ku jego wielkiemu zadowoleniu wszyscy się zgłosili po kilku minutach sam wyznaczył setkę ludzi do odnalezienia członków ich społeczności i przekazać im „dobrą nowinę” następnie wybrał dwie dwudziesto osobowe grupy, którzy natychmiast wyruszyli wypełnić misję.

– Wy – zwrócił się teraz do pozostałych zmienno kształtnych – zmieńcie szaty na stroje Kapłanów Helma i wracajcie do swoich zajęć. – Zakończył i w raz z piątką magów opuścił komnatę.

Kilka dni później.

– Lordzie Ao! – Zagadną jakiś młody elf – Jeden z magów Enklawy pragnie z waszą wysokością porozmawiać.

– Wpuść go, zatem – odparł lord.

Po chwili do Sali tronowej wkroczył dostojnym krokiem owy mag podszedł do króla i skłonił mu się.

– Co cię do mnie sprowadza? – Zapytał lord.

– Bezpieczeństwo krainy, panie.

– Mów, zatem magu.

– Żyjemy w niespokojnych czasach a zło może przeniknąć nawet Tu. Kilka dni temu kilkunastu czarodziei upiło się i wszczęło awanturę gdyby nie szybka reakcja paru magów z naszej enklawy mogłaby się zdarzyć jakaś tragedia. – Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, lecz Ao nie mógł tego wiedzieć. – Cała sprawa została wyciszona… pewnie zastanawiasz się, czemu to zrobiliśmy? – Lord skiną na potwierdzenie głową – Zrobiliśmy tak, ponieważ twierdzili, że Władca Mroku powrócił, co jest oczywiście niemożliwe! Ale sam Panie pomyśl, co taka informacja mogłaby wywołać...

– Panikę – mrukną Ao.

– Właśnie i dla tego mam pewną propozycję. Otóż… niech zostanie wprowadzony zakaz używania magii bez specjalnego zezwolenia a jeśli koś by się nie dostosował zostanie wtrącony do specjalnego więzienia.

– Sam nie wiem… przecież straż może się takimi zająć.

– Nawet miejski strażnik, Panie nie miał by szans z magiem znającym silne zaklęcia.

– Masz rację, więc co proponujesz?

– Naszą enklawę. Jest nas wystarczająca ilość by pilnować porządku i moglibyśmy wspierać rycerzy w razie jakichkolwiek problemów.

– Nadal nie jestem do końca przekonany w końcu nic jeszcze się takiego złego nie stało.

– No właśnie JESZCZE NIE, a co jeśli kilku magów się zbuntuje przeciw tobie? Miejska straż tak łatwo sobie nie poradzi, przez co może zginąć wielu ludzi… zbyt wielu Panie. Zapewniam cię lordzie, że moja enklawa będzie robiła, co tylko może, aby nie dopuścić do tego typu sytuacji i chronić mieszkańców a złapanymi za nielegalne praktykowanie magii zajmiemy się sami.

– A jak na to zareagują mieszkańcy?

– To jest nie istotne królu. Czy zaryzykujesz, że pewnego dnia jakiś czarodziej oszaleje i zacznie zabijać?

– Nie.

– Więc jaka jest decyzja króla?

– Dobrze, zgadzam się!

– A jak będziecie sprawdzać czy ktoś nie używa magii? – Dodał po chwili milczenia.

– Tego nie możemy zdradzić Panie, ale wiedz, że mamy swoje sposoby.

Mag podał lordowi pergamin z zapisanym na nim nowym ”prawem”, aby ten je podpisał. Jeszcze tego samego dnia na wszystkich drzwiach każdego budynku pojawiła się kopia tego prawa.

Z woli naszego władcy Lorda Ao od dziś zostaje wprowadzone dodatkowe prawo:
„Całkowity zakaz posługiwania się magią na terenie miasta,
jeżeli nie ma na to pozwolenia.”
Pozwolenia wydawane są przez Lorda Ao i przywódców Enklawy Złotych Magów.
Jeśli ktoś złamie zakaz zostanie natychmiast ujęty i osadzony w więzieniu.


Na samym dole jeszcze był dopisek.

Magowie z enklawy z dniem dzisiejszym stają się „Gwardzistami” mającymi takie same prawa jak straż miejska.
Lord Ao


* * *

Głęboko w samym sercu mrocznego lasu zamieszkałego przez przeróżne mordercze stwory i zapomnianego przez samych bogów stała samotna twierdza z czarnego jak noc kamienia. Cztery groteskowe wieże wyglądem przypominające człowieka rozmieszczone były w kwadrat i połączone ze sobą murem, z którego sterczały dziesiątki zagiętych do góry metrowej długości kolcy. Pochylone były ku środkowej najwyższej i najmasywniejszej wieży jakby oddawały jej pokłon. Na wierzchołku najwyższej z wież umieszczona była czarna kula roztaczająca wokół ciemność. Wiatr kołysał szkieletami zwisającymi na łańcuchach z gałęzi pojedynczych drzew rosnących pod murami. Na murach długimi rzędami ciągnęły się drewniane pale i stalowe pręty, na które nabite zostały w przeróżnych pozycjach głowy oraz nierozłożone całkowicie ciała… Elfy, krasnoludy, ludzie wszyscy oni byli poszukiwaczami przygód, którzy przypadkiem czy też zwabieni myślą o bogactwach skrywających się w murach owej twierdzy, ginęli. Nawet i zwierzęta.
Z lasu na nie wielką polankę przed twierdzą wybiegł przerażony jeleń widocznie on też trafił w miejsce, do którego nie powinien trafić. Serce biło mu jak oszalałe a lewa tylna kończyna była cała poharatana tak jak i jego lewy bok położył się przy kępie trawy i zaczął zlizywać sączącą się ran krew. Nagle został otoczony przez grupę dużych ciemno czerwonych psów z świecącymi czerwonymi oczami okrążyły ofiarę i powoli zacieśniały krąg warcząc, co chwilę. Jeleń nie miał, dokąd uciec serce łopotało mu jak oszalałe oddech miał przyspieszony i nie równy. Spojrzał w gwieździste niebo, mimo iż nie mógł go dostrzec przez zalewający mrok z czarnej kuli. Z jego oczu spłynęły łzy… Bestie rzuciły się na swoją zdobycz rozszarpując ją w kilka sekund na strzępy. Nagle zastygły z przerażenia, gdy do ich uszu dobiegł mrożący krew w żyłach śmiech, kiedy śmiech ucichł psów już nie było pozostawiły po sobie tylko krwawe strzępy zwierzęcia.

– Już niebawem mój przyjacielu, Azeroth będzie pod naszą kontrolą. – Mężczyzna w czarnej szacie mówił cicho do towarzysza stojącego obok i przyglądał się pozostałościom po zwierzynie.

– Panie a jeśli zawiodą, jeśli ta zgraja pchlarzy zawiedzie?

– Nie martw się Rothgorcie oni i tak są skazani na porażkę a Enklawa poradzi sobie i bez ich „pomocy”… Bycie wielkim wymaga poświęceń.

– Czyli chcesz ich wykorzystać, by Enklawa zyskała większe poparcie w oczach Ao?

– Właśnie tak, właśnie tak. Gdy przejmiemy to miasto już nic nie stanie mi na drodze!

– A, co z Tarczą Mroku i pozostałymi przedmiotami? Panie.

– To bez znaczenia. Gdy zdobędę pozostałe części tablic Moragi i przejmę ich moc stanę się w tedy nowym… bogiem!

Po raz kolejny rozległ się demoniczny śmiech Władcy Mroku.

* * *

Młoda kobieta szła jedną z uliczek miasta Azeroth jej śnieżno białe włosy opadały delikatnie na ramiona właśnie skręciła w kolejną alejkę, gdy natknęła się na grupkę osób.

– Co to ma znaczyć na bogów?

– To niedorzeczność!

– Czy Ao zwariował? Jak on mógł coś takiego zrobić?!

Zdziwiona Riatha podeszła bliżej i kiedy zapytała, co się stało wszyscy wskazali jej palcami na pergamin zawieszony na drzwiach jakiegoś domu. Szybko przeczytała informację a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

– To jakiś żart, prawda? – Powiedziała.

– Sprawdź sobie jak chcesz, ale nie radzę, bo jeden to zrobił i niemalże natychmiast pojawiło się paru magów z tej cholernej enklawy no i zabrali go ze sobą.

Natychmiast udała się do budynku, w którym zatrzymała się w raz z przyjaciółmi. Po drodze zauważyła, że na każdych drzwiach wiszą takie same ogłoszenia zabrała sobie jedno i przyspieszyła kroku.

– Coś się stało? – Zapytał Aravan widząc wpadającą jak burza Riathę.

– Można to tak nazwać… spójrzcie – podała im pergamin.

– Może to jakiś dowcip? – Odezwał się przerywając zapadłą po przeczytaniu ciszę Sarevok.

– Z tego, co się dowiedziałam to jeden już sprawdził i teraz wypoczywa w przytulnej celi.

– Coś mi tu nie gra – zamyślił się nekromanta.

– Żartujesz – odparł ironicznie łowca – przecież to oczywiste, że Ao przy zdrowych zmysłach nie zrobiłby czegoś takiego!

– Musimy zdobyć te „pozwolenia” – powiedziała poważnym głosem Xavia.

– Tak, masz rację – poparł ją nekromanta a pozostali pokiwali twierdząco głowami.

– Nooo dobra, ale jak chcesz to zrobić? – Rzucił łowca do Xawii.

– Eeee noo... Och czy ty zawsze musisz zadawać takie głupie pytania?!

O zmierzchu zawitał do nich Arin Gend uśmiechając się od ucha do ucha podszedł do ich stolika w samym rogu tawerny „Pod Złotym Kielichem”.

– Witajcie – zagadną wesoło.

– Witaj Arinie – przywitała się białowłosa – a, co ty taki zadowolony, co? Czyżbyś przynosił jakieś dobre wieści?

– W rzeczy samej – odparł.

– No to siadaj i opowiadaj – rzekł nekromanta.

– Zapewne wiecie o „zakazie”?

– Owszem. Całe miasto o tym mówi. Dobrze, że poza murami on nie obowiązuje.

– To prawda nikomu się to nie podoba, ale nie mówią tego otwarcie. Ale wróćmy do tematu… mam coś dla was – wyciągną plik pergaminów – może się wam przydać.

– Przecież to… zezwolenia! Jak je zdobyłeś? – Zdziwiła się Xavia.

– Mam swoje sposoby – odparł wymijająco – Pomyślałem sobie Riatho, że może ci się przydać no i dodatkowo załatwiłem je twoim towarzyszom.

– Dziękuje ci, Arinie – podziękowała i skinęła mu głową.

– W takim razie trzeba wypić za to! – Zawołał zadowolony Aravan.

– Ale ty stawiasz – powiedziała zielonooka i uśmiechnęła się słodko.

Kilka miesięcy później.

Słońce powoli chowało się za horyzontem zalewając Białe Miasto pomarańczowym światłem. Na niebie zaczęły pojawiać się pojedyncze gwiazdy. Wielki czarny smok wzbił się w powietrze zamachał potężnymi skrzydłami i poszybował w kierunku świecącego niebieskiego kryształu zatrzymał się tuż przed nim i przez chwilę przypatrywał mu się poczym skinął delikatnie swym potężnym łbem i okrążył go kilka razy. Wzbił się wyskoko w powietrze i poleciał w tylko sobie znanym kierunku. W przestronnym pomieszczeniu na łóżku leżało dwoje elfów wtulonych w siebie. Mężczyzna spoglądał na nią oczami pełnymi miłości. Wyciągnęła ręce i ujęła jego twarz. Była gładka, a brodę miał wygoloną tak dokładnie, że skóra wydawała się być gładsza niż jej własna przysunęła się do niego i pocałowała wsuwając język w jego usta. Otoczył ją ramionami a pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny czuła jak zaczyna łopotać jej serce, oddech przechodził w rzężenie. Wsuną ręce pod cienką aksamitną koszulę dziewczyny i zaczął pieścić jej piersi po chwili zdjął ją całkowicie i rzucił na podłogę. Poczuła jego gładką, bezwłosą pierś i potężne muskuły twardniejące pod jej dotykiem. Usta Sarevoka zsunęły się w dół po jej szyi, potem niżej znalazły drogę ku piersiom i zamkną usta na jednej z nich, ssał delikatnie, aż jej czubek uniósł się pod pieszczotą języka. A następni ku płaskiemu brzuchowi dłońmi błądził po jej ciele a ona pojękiwała cicho z rozkoszy. Jej dłonie zaciskały się, co i raz na miękkim puszystym kocu. Usta mężczyzny zaczęły całować jej wewnętrzną stronę ud. Jęknęła z rozkoszy. Ponownie wrócił na brzuch potem do piersi i jeszcze raz złączyli się w długim i namiętnym pocałunku. Ich pożądanie rosło z każdą chwilą. I znów zaczął iść w dół… suną językiem po jej rozpalonym ciele, dotarł do celu. Delikatnie wsuną język w jej kobiecość a ona aż krzyknęła z uniesienia zaciskając przy tym mocniej dłonie fale gorąca rozchodziły się po jej ciele. Rozchyliła uda w niemym zaproszeniu. Po chwili ruszali się w miłosnym tańcu Riatha prawie nie mogła oddychać. Po chwili już nie martwiła się o oddychanie leżeli w plątaninie swych ramion i nóg. Dziewczyna była spocona, a jej puls zwolnił tylko trochę, lecz nie była zmęczona. Raczej... szczęśliwa spełnieniem.

– Kocham cię – szepnęła mu do ucha.

– Ja też cię kocham – odpowiedział jej również szeptem.

Zasnęli wtuleni w siebie jak by mieli się już nigdy nie obudzić.
Następnego dnia obudziło ich głośne pukanie Sarevok wstał i założył spodnie poczym otworzył drzwi.

– Sheven? Coś się stało?

– Xavia jest ranna.

– Co?!

– Wyjaśnię po drodze.

– Daj nam chwilkę.

– Czekamy na dole.

Kilka minut później szli do domu uzdrowicieli, w którym leżała dziewczyna.

– Co jej się stało? – Zapytał nekromanta.

– Została zaatakowana.

– Przez kogo? – Zapytała się białowłosa.

– Tego nie wiemy Riatho, ale Xavia powinna wiedzieć kim był lub byli napastnicy – odparł zamyślony Sheven.

– Aravan jest teraz przy niej – dodał Valaith.

Dotarli do dębowych drzwi zapukali cicho i weszli do środka.

– Jak się czujesz? – Spytała Riatha.

– Bywało gorzej – odparła i uśmiechnęła się krzywo masując sobie żebra.

– To w takim razie opowiedz, co się stało – poprosił Sarevok.

– Cóż przechadzałam się tu i tam, gdy nagle usłyszałam czyjś krzyk poszłam to sprawdzić, gdy tam dotarłam zobaczyłam jakiegoś stwora podobnego do człowieka wyglądał jak połączenie szczura z człowiekiem rzucił się na mnie, więc oślepiłam go zaklęciem. Potem nie wiadomo skąd wyskoczyło ich więcej, trochę mnie pokiereszowali nagle pojawili się magowie z tej Enklawy i uratowali mnie no i przetransportowali tutaj.

– Zmienno kształtni – mrukną nekromanta.

– Wiesz, co to za jedni? – Zdziwiła się Xavia.

– Taa spotkałem kiedyś kilku, ale po tym, co się z nimi stało nie sądziłem, że jeszcze jakiś żyje.

– Co masz na myśli – zdziwili się wszyscy.

– Zmienno kształtni mieli dawniej swoją ziemię nie wiem gdzie się ona znajdowała. Było ich jakieś trzy może cztery tysiące Kotołaki, szczurołaki i wilkołaki zamieszkiwały tamte tereny, choć tych ostatnich było najmniej… Podobno Azeroth zalazł im za skórę, przez co żywili do nas wielką nienawiść potem doszła do nas wiadomość, że przyłączyli się do Dergolthara. Mogli przeniknąć wszędzie to była właśnie ich zaleta a Mroczny Lord potrzebował wówczas szpiegów. Po jego upadku ich rasa została wybita, co do nogi przez elfów ja również brałem udział w tych polowaniach, ale z tego, co powiedziałaś nie wszyscy jednak zginęli. Co tu robili? Nie wiem, ale nie wróży to nic dobrego. Może to przypadek a może coś większego…, czemu akurat teraz się ujawnili a nie wcześniej?

– Może to ma jakiś związek z tym zakazem używania magii? – Wtrącił Sheven.

– Wątpię – mrukną Valaith.

– Hej a ty, dokąd?

– Muszę coś sprawdzić, Ria. – Odparł nekromanta.

Xavia wyszła kilka godzin później i razem z przyjaciółmi udała się do tawerny, gdzie pogrążyli się rozmowie na temat ataku i o tym, co im powiedział Sarevok. Tym czasem nekromanta odwiedził dawnego przyjaciela mieszkającego w Dzielnicy Mostów.

– Witaj Entrinie – zagadną do sędziwego elfa ukrytego za stosem zwojów i ksiąg.

– A niech mnie… Sarevok! – Ucieszył się starzec.

– Cóż cię do mnie sprowadza? – Dodał po przywitaniu się ze starym znajomym – napijesz się czegoś?

– Tak, chętnie.

Usiedli w wygodnych fotelach na przeciw siebie.

– Więc, co cię do mnie sprowadza?

– Moją przyjaciółkę… – zaczął nekromanta.

– Przyjaciółkę powiadasz? – Spytał z nutą podejrzenia i rozbawienia Entrin.

– Tak przyjaciółkę – potwierdził z irytacją – przecież wiesz, że jestem z Riathą.

– A taak pamiętam ją… urocza dziewczyna.

– Tak jak już mówiłem nim mi przerwałeś moją przyjaciółkę zaatakowali zmienno kształtni.

– Zmienno kształtni, tutaj?! – Zdziwił się elf.

– Tak mnie też to się nie spodobało dla tego tu przyszedłem… Czy nie działo się ostatnio coś dziwnego i nie mam na myśli Azeroth’u.

– Hmm w sumie to tak. Niedawno coś się wydarzyło. Słyszałeś może o mieście Łotrzyc? – Sarevok skiną twierdząco głową – a słyszałeś o Świątyni Auril? – Ponownie skiną głową – Jakiś czas temu ktoś tam zawitał i zamordował a raczej zmasakrował kilku ludzi, i co dziwne nie były to łotrzyce. Moi szpiedzy donieśli mi, że ktoś był w ruinach świątyni i coś z niej zabrał.
– Słyszałeś o Moradze? – Tym razem nekromanta pokręcił przecząco głową – tak myślałem… niewielu ją pamięta a ci, co ją pamiętają oddali by wszystko by zapomnieć o niej. Moraga była pierwszą Czarną Panią tego świata okrutną, złą i niewyobrażalnie potężną. Była czystym złem.
Nikt nie wie skąd przyszła, ani do jakiej rasy należała… ciemno zielona skóra pokryta łuskami, długi ogon, szponiaste palce… wyglądała jak smok, ale bardziej ludzki… Tego nie można opisać słowami To trzeba zobaczyć. Kiedy jej armie zostały pokonane sama ruszyła do walki niestety była dla nas zbyt silna, lecz nagle pojawił się ktoś, kto równał się jej potędze. Nikt nie wie, kim on był nawet imienia nikomu nie zdradził. Walczyli kilka dni aż nieznajomy pokonał Moragę. A ta uciekła bardzo osłabiona i ledwo żywa… Schroniła się w świątyni Auril przejmując nad kapłanami kontrolę i zmieniając ich w tak zwanych „Upadłych Akolitów”. Stworzyła jakiś przedmiot, w którym umieściła całą swoją moc, aby jej następca sprowadził ją z powrotem z otchłani.
Myślę, że to, co wyniesione zostało ze świątyni był ten przedmiot albo jego część, jeśli go podzieliła i pochowała jego części w różnych miejscach lub coś w temu podobnego. A jeśli chodzi o naszego bohatera to pamiętam tylko, że mówił o swoim końcu i o tym, że „musi ukryć wszystkie swoje rzeczy a miecz będzie kluczem do ich odnalezienia”.

– Widziałeś ten miecz? – Spytał Sarevok a Entrin skiną potwierdzająco głową – rozpoznałbyś go?

– Myślę, że tak, a co?

Nekromanta nie odpowiedział tylko wyciągną swój miecz i wręczył go przyjacielowi.

– Na bogów przecież to ten miecz!!! – Zawołał po krótkiej chwili – Skąd go masz?! – Zapytał nadal zszokowany.

– Nieważne… Tarczę już odnalazłem.

– Jestem pod wrażeniem przyjacielu a wiesz, że on… – nie dokończył, bo krzykną z nagłego bólu i upuścił miecz na podłogę.

– A masz ty! – Krzykną miecz wypadając z trzymającej go dłoni a potem upadł głucho na dywan. – Panie upadłem i nie mogę wstać – pożalił się miecz a potem zaśmiał się.

– …mówi? – Dokończył mężczyzna dmuchając na zaczerwienioną dłoń.

– Wiem a nawet i potrafi śpiewać.

– Zostaw mnie! Albo posiekam cię na kawałeczki! – Zagroził miecz.

– Spokojnie to przyjaciel – mrukną Sarevok.

– Przyjaciel czy nie i tak porąbie cieee! Hahahaahaaa. – Zaśpiewał miecz.

– Ten śpiew pozostawia wiele do życzenia... – Mruknął sędziwy elf.

Nekromanta westchną przeciągle i podniósł się z wygodnego fotela.

– Na mnie już czas przyjacielu, do zobaczenia.

– Do zobaczenia Sarevoku.

* * *

– Jak myślicie, kiedy wyruszamy? – Zadała pytanie zielonooka.

– Pewnie w przeciągu kilku dni – odparła białowłosa.

– Trzeba będzie zwędzić jakiegoś konika – mrukną niziołek a obie panie popatrzyły na niego karcącym wzrokiem.

– kupić… chciałem powiedzieć, że go kupię – poprawił się natychmiast.

– Tak jak ten śliczny sztylecik, którym się teraz bawisz? – Zapytała z ironią białowłosa.

– Ten „sztylecik” zdobyłem droga handlu wymiennego – odparł Sheven.

– Taaa a kupiec był pijany lub spał albo go wcale nie było w pobliżu – mrukną Valaith.

– Ha ha ha – niziołek zaśmiał się sztucznie.

– A tak wogóle to, po co ci koń? Skoro mamy smoka?

– Valaithcie, drogi przyjacielu… Wolę jechać na kozie niż na tej stukniętej latającej jaszczurce. Poza tym będę na niej leciał, jeśli będzie wymagała tego sytuacja… Taka jak ostatnio. Mam nadzieję, że nie zrobi sobie znowu drzemki podczas lotu. – Mrukną na koniec, co wywołało salwę śmiechu.

Sarevok wszedł do pokoju zajmowanego przez siebie i białowłosą, by wyjść z niego po chwili z tarczą na plecach. Po krótkiej chwili siedział koło ukochanej opowiadając gdzie był i czego się dowiedział.

– Myślicie, że to mogła być robota zmienno kształtnych? – Rzekł zamyślony Łowca.

– Raczej nie, co jest oczywiście niewykluczone – odparł nekromanta.

– A, co będzie, jeśli ta Moraga powróci? Co w tedy? – Dorzuciła Xavia.

– A bo ja wiem – nekromanta wzruszył ramionami – jak powróci to w tedy będziemy się martwić.

Wziął w ręce Tarczę Mroku i położył ją na stole i pomyślał przyglądając się jej o tym gdzie mogła być ukryta reszta przedmiotów. Po kilku sekundach na czarnym kamieniu pojawiły się srebrne litery, które po chwili uformowały się w zdanie. „Do domu lwa wkroczyć musisz… pokonać go potem też, aby należną ci nagrodę otrzymać przez kamienne serce skrywaną…”

  PostWysłany: Pią 19:28, 02 Lut 2007   Temat postu:
Aravan


Rozdział V: W Poszukiwaniu Tarczy Mroku.


Sarevok gdy tylko wszedł do wnętrza góry jego oczy znów stały się białe, dzięki czemu mógł widzieć w ciemnościach.* Nekromanta przemierzał kolejne wąskie pogrążone w ciemnościach korytarze a z każdym krokiem powietrze robiło się coraz cieplejsze skręcił w lewo a potem w prawo i jeszcze raz w prawo po kilku minutach znów skręcił tyle, że w lewo dalej był długi korytarz, gdy nim szedł wydawało mu się, że nie ma on końca aż ni stąd ni zowąd pojawiło się przed nim rozwidlenie z sześcioma korytarzami prowadzącymi, no właśnie… gdzie? Mężczyzna westchną i wybrał korytarz po jego prawej stronie. Dziesięć minut później stał przed kolejnym rozwidleniem trochę go to zdziwiło, bo wydawało mu się, że już tu był tak, więc wybrał inny korytarz zaznaczając wcześniej rozwidlenie (położył na środku kamień owinięty niebieskim jedwabiem), lecz i tym razem wkroczył do kolejnego rozwidlenia a raczej tego samego, bo zauważył znak, który zostawił na ziemi.

– Hm… bardzo ciekawe – szepną do siebie.

Wybrał inne wejście, lecz i tym razem wyszedł w to samo miejsce usiadł na ziemi tak, że widział wszystkie sześć wejść nagle wpadł na pewien pomysł.
Wziął do ręki kamień i cisnął nim w ścianę naprzeciw niego… ku jego zdziwieniu albo i nie kamień wcale się od niej nie odbił tylko znikł za nią.

– Ten, kto to wymyślił miał niezłe poczucie humoru – pomyślał z irytacją.

Gdy przeszedł przez ukryte przejście jego oczom ukazała się ogromnych rozmiarów grota wypełniona lawą na jej środku był kamienny podest a nad nim unosił się jakiś przedmiot jedyną drogą, by do niego dotrzeć wiodła przez wąski kamienny most.

– To jest zbyt proste… - pomyślał nekromanta poczym ruszył ostrożnie przed siebie.

W końcu staną przed podestem i z zachwytem wpatrywał się w tarczę oświetloną przez światło gwiazd wlatujące przez wielką szczelinę w suficie…, bo oto stoi właśnie przed Tarczą Mroku. Miała prawie półtora metra wysokości i jakieś pół metra szerokości w górnej części i zwężała się ku dołowi tworząc trójkąt jej obwód był biały a środek od wewnątrz z błękitnego przeźroczystego kryształu a z zewnątrz srebrna na jej środku umieszczony był duży prawie na całą wysokość owalny czarny kamień, gdy się mu lepiej przypatrzeć można dostrzec pojawiające się, co i raz delikatne srebrzyste mgiełki.

– Wspaniała czyż nie? – Sarevok usłyszał za sobą czyjś głos.
Odwrócił się a tam stał ktoś, kogo nigdy już miał nie zobaczyć…

– Witaj Sarevoku… Mój synu.

– Ojcze! Ale jak? – Niedowierzał nekromanta.

– To nie istotne jak, istotne jest to, że tu jestem i ty także. – Jego głos był dziwny jakby mówiły dwa identyczne nakładające się na siebie głosy i tak jakby oddalone.

– N… nie rozumiem – odparł nadal w głębokim szoku.

– Zostałem wyznaczony, by powiedzieć ci trochę o twoim przeznaczeniu.

– Ojcze a… - Sarevok nie dokończył, bo ojciec mu przerwał.

– Mój czas powoli się kończy, więc nie przerywaj mi – powiedział smutno – jak zapewne pamiętasz otrzymałeś swoją przepowiednie nie powiem ci, o co w niej chodził… sam do tego dojdziesz.
Powiem ci tylko tyle ile mogę powiedzieć… niestety – przerwał na chwilę.

– Zostałeś wybrany do powstrzymania zapomnianego zła a czym jest te zło to już wkrótce się dowiesz. Koniec nadchodzi i tylko ty możesz temu zapobiec...

– Ojcze, o co tu chodzi nic nie rozumiem…

– Już wkrótce zrozumiesz – odparł tajemniczo

– Masz już miecz oraz tarczę teraz musisz odnaleźć pozostałe przedmioty tylko z nimi zdołasz pokonać zło. Śpiesz się synu nie masz za wiele czasu. …Ostatni z naszej rasy – ostatnie zdanie niemal wyszeptał.

– Jest coś jeszcze, prawda? – Powiedział cicho nekromanta.

– Wiele lat po twoim wyruszeniu za Dergoltharem Mroczny Lord napadł na Podmrok… nikt nie ocalał… poza tobą. – Powiedział smutnym głosem a Sarevokowi zaszkliły się oczy.

– Ale jest szansa, by los Mrocznych Elfów się odwrócił możesz przywrócić im życie – jego głos robił się, co raz bardziej „odległy” a jego postać zaczynała zanikać – odnajdź zaginione miasto, Vlari’der’athem przyjmij dar, który na ciebie tam czeka i pokonaj zło… Jestem z ciebie dumny synu.

– Ojcze! – Krzykną Sarevok, lecz było już za późno jego ojciec znikł.
Nekromanta odwrócił się do tarczy i delikatnie chwycił ją w ręce, gdy tylko jej dotknął poczuł duży przypływ mocy a po chwili wszystko wróciło do normy.

Zawiesił sobie tarczę na plecy i ruszył w drogę powrotną.
Zdążył postawić tylko stopę na moście a na jego drodze dosłownie wyskoczyło z płomieni ośmiu Żywiołaków Ognia uniemożliwiając przejście. Mieli około dwa metry wysokości i byli bardzo masywni ich ciała były uformowane z rozżarzonych skał, głowa unosiła się nad płonącym miejscem, w którym zamiast szyi wydobywały się czerwone języki ognia. Nekromanta zdjął z pleców tarczę a następnie dobył miecza.

– Pięknie a już myślałem, że to będzie łatwizna – pomyślał i ruszył powoli osłaniając się tarczą.

Nie zdążył nawet zamachnąć się mieczem, gdy padł pierwszy cios ze strony żywiołaka… na szczęście trafił w tarczę. Następny cios, lecz tym razem zablokowany mieczem z całej siły uderzył tarczą w przyblokowane ramię a następnie wykonał trzy błyskawiczne ciosy mieczem dwa zadał w oba boki a trzeci w miejsce gdzie powinno znajdować się serce przy każdym ciosie wydobywały się niebieskie błyski a stwór jak stał tak stoi nadal… kolejny blok i potrójny atak. W końcu zaczęło się coś dziać, żywiołak zaczął poruszać się coraz wolniej a jego ciało ciemniało z każdym kolejnym ciosem.

Pięć minut później przeciwnik był czarnym nieruchomym kamieniem…

– A teraz zetnij mu głowę hahahahaaa!

– Co do… - zdziwił się Sarevok.

– Noo dalej… teraz, teeerazzz! Heheheee...

Sarevok rozejrzał się dookoła zdezorientowany, lecz poza nim i żywiołakami nie było nikogo. Nagle poczuł lekkie wibracje od miecza spojrzał na niego i znów usłyszał ten sam głos.

– No nareszcie już myślałem, że nigdy się nie zorientujesz…

– Na Młot Moradnia! – Tylko tyle zdołał powiedzieć nekromanta.

– T… tyy mówisz?! – dodał po paru sekundach.

– Niesamowite prawda?

– Ale jak? Czemu wcześniej milczałeś?

– Bo nie miałeś wystarczającej mocy by zdjąć blokadę – zaczął miecz.

– A gdy zdobyłem Tarczę i dostałem ten „przypływ” mocy blokada została zdjęta – dokończył za niego nekromanta.

– Dokładnie – przytaknęło ostrze.

– A teraz zabijmy coś hahaha! – wykrzyknął miecz chwilę później.

Sarevok szybkim ruchem odrąbał głowę a raczej roztrzaskał ją, przez co żywiołak ognia zmienił się w popiół odblokowując drogę do reszty przeciwników i na odwrót. Godzinę później pozostał tylko popiół z żywiołaków.

– Gorące chłopaki! Heheee lepiej się wynośmy stąd – odezwał się miecz.

– A dl... – nekromanta nie dokończył ponieważ poziom lawy zaczął się szybko podnosić.

Nie wiele myśląc pognał do wyjścia. Biegł ile sił w nogach czując ogromny żar na plecach w końcu dostrzegł światło przed sobą był zaledwie kilka metrów od wyjścia, gdy wejście zaczynało się zamykać… przyspieszył jeszcze bardziej i desperacko rzucił się w przód.

– Iiiitaaaaa hahahahaaakkkk! – Zawył miecz, – ale ja i tak bym to zrobił lepiej.

Mężczyzna przekoziołkował parę razy poczym zatrzymał się na jakimś głazie. Wstał rozcierając sobie plecy i spojrzał na wejście, które się przed chwilą zamknęło.

– Łatwizna – powiedział zadowolony z siebie.

– Chociaż efekt końcowy miał być trochę inny – dodał nieco ciszej.

*~*~*


Mężczyzna w czarnym płaszczu z kapturem naciągniętym głęboko na głowę szedł wilgotnym korytarzem oświetlonym zielonymi pochodniami w powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Zszedł krętymi schodami w duł mijając dwa kamienne gargulce im głębiej szedł tym panująca dziwna atmosfera rosła.
W ścianach pojawiały się liczne dziury i pęknięcia, w których widać było od czasu do czasu żółte pary ślepi a nawet coś jeszcze niż tylko ślepia jakichś stworów. Mężczyzna dotarł do kolejnych schodów prowadzących na ostatni poziom katakumb. W tym miejscu było całkiem inaczej niż na górnych poziomach tu zalegała czerwona przesiąknięta złem mgła ściany były pochylone pod kątem do siebie tak, że stykały się u góry wszystko w okuł było pokryte jakimś czerwonym śluzem jakby mieszaniną krwi i śliny jakiegoś bagiennego stworzenia tylko w niektórych miejscach widać było białe kawałki kamienia do tego smród rozkładających się zwłok stanowczo zatrzymywał każdego poszukiwacza przygód, ale widocznie osobnikowi przemierzającemu katakumby bardzo odpowiadało to miejsce…
O tak! I to jeszcze jak mężczyzna doskonale wiedział, jaka groza tu za dawnych dni panowała, jakie zło przybyło do tego wspaniałego niegdyś miejsca opętując je swym szaleństwem, rządzą mordu oraz krwi…
Bestia, której imię nadal budzi lęk u wielu istot pamiętających czasy jej panowania zawładnęła słabymi umysłami ludzi mieszkającymi w świątyni Auril bogini pokoju, spokoju, źródeł, stawów oraz słońca. Zatruwając ich umysły. Pewnej nocy Bestia sprowadziła wszystkich wyznawców Auril w głąb podziemnych korytarzy świątyni tam wypaczyła całkiem ich umysły oraz dusze zmieniając ich w Upadłych Akolitów istoty całkowicie poddane swej pani a ci, którym udało się wyzwolić spod jej wpływu zostali bestialsko nich zamordowani.
Tej samej nocy Bestia stworzyła ostatnie czwarte Słowo Mocy poczym reszta jej duszy została wchłonięta przez kamień. Przez wiele lat nic się nie działo świątynia zaczęła popadać w ruinę… aż całkiem odeszła w zapomnienie. Na miejscu świątyni wybudowane zostało miasto wojowniczek, które nazywały się „Łotrzycami” a miasto stoi do dziś. Zła energia Słowa Mocy przez lata zdążyła zasiać w ich duszach ziarno zła, które tylko czeka, by móc wykiełkować…

Mężczyzna staną właśnie przed wielkimi masywnymi wrotami w kształcie skrzydeł smoka, gdy usłyszał za sobą czyjeś kroki.

– Panie! – Zawołał przybysz i skłonił się z pokorą.

– Co cię do mnie sprowadza Rothgortcie?! – Spytał ostro mężczyzna nadal się nie odwracając.

– Na teren wdarli się Intruzi panie… chcą zniszczyć artefakt!

Mężczyzna błyskawicznie obrócił się w stronę człowieka nazwanego Rothgortem zrzucając przy tym kaptur z głowy ukazując swą twarz, która zdawała się nie należeć do człowieka, wąska, blada, wilcza twarz o żółtym drapieżnym spojrzeniu.

– Działają szybciej niż się spodziewałem – powiedział cicho.

– To nic mój cel został już osiągnięty… przywitaj naszych gości – dodał po chwili uśmiechając się przy tym dziko.

Odwrócił się do drzwi wyszeptał kilka słów, po których otworzyły się… wszedł do środka.
Komnata była ogromna spokojnie pomieściłoby się sto osób. Na środku komnaty na podłodze był krąg zrobiony z dziwnych run i symboli a w samym jego centrum unosiła się kamienna tablica – a raczej jej część – połyskiwała delikatnym zielonkawym światłem. Z daleka można było wyczuć jej mroczną moc. Mężczyzna zaśmiał się śmiechem godnym samego diabła i chwycił tablice w dłonie.

– Jeszcze trzy – pomyślał poczym ruszył w drogę powrotną.

– Widzisz głupi elfie? Tak czy inaczej mam to, czego chciałem a twoja decyzja tylko opóźniła to, co i tak było nieuniknione… gdybyś się przyłączył do mnie ty i twoja nic nie warta rasa byście nadal żyli…


Tym czasem na powierzchni.

– Oddaj mi artefakt! – Krzyknął jeden z pięciu zakapturzonych postaci stojących w okuł jednej odzianej w szary znoszony płaszcz z kapturem na głowie.

– A jeśli tego nie zrobię?

– Dobrze wiesz, że nie masz z nami szans! – Krzykną inny mężczyzna zacieśniając krąg.

– Doprawdy?! – Odparł Rothgort a sadystyczny uśmiech zagościł na jego twarzy.

– Brać go! – Padł rozkaz i po chwili mężczyznę oplotły magiczne liny pętając mu ręce oraz nogi, co wywołało tylko śmiech u niego.

Kolejne zaklęcia wiążące trafiły w mężczyznę boleśnie go ściskając.

– Nie można mnie… spętać. Nie można mnie… więzić! – Jego głos był zimny i złowieszczy.

Nagle liny zaświeciły się na pomarańczowo i po czym opadły uwalniając swego więźnia. Spojrzał z wyższością na napastników…
Różnokolorowe promienie zaklęć ogłuszających trafiły mężczyznę, lecz on nadal stał.

– Czy wiecie, chociaż, przed kim stoicie?! – Warkną ze złością.

Mężczyźni widząc, że magią go nie pokonają wyciągnęli miecze i natarli na niego.

– Pożałujecie, pożałujecie… wszyscy! – Krzykną rozwścieczony ich głupotą.

Pierwszego maga uderzył z pięści w twarz jego cios był tak silny, że ręka przeszła na wylot jednym ruchem wyszarpną rękę odrywając przy tym głowę od reszty ciała i ciskając ją w człowieka naprzeciwko. Następnego złapał za rękę z mieczem wyrywając mu ją, po czym zabił go jego własną bronią rozcinając na pół. Jeden z magów próbował zajść go od tyłu, lecz Rothgort podciął go i złapał w locie za pas ciskając nim w pobliskie drzewo, przez które człowiek przeleciał jak by było z papieru a potem rozbił się z impetem o skałę pozostawiając na niej krwawą miazgę.
Teraz trzymał dwóch ostatnich magów za szyję uśmiechając się do nich sadystycznie puścił jednego i przydepną go nogą drugiego złapał za rękę, po czym wyrwał mu ją następnie złapał jego nogę i złamał w kolanie z głośnym chrupnięciem. Człowiek zaczął wrzeszczeć z bólu łamanej i odrywanej kończyny a krew tryskała przy tym we wszystkie strony chwycił z drugą rękę i wyrwał ją razem z barkiem… teraz uniósł go na wysokość swych oczu w poziomej pozycji i rozerwał go na dwoje śmiejąc się przy tym szaleńczo. Podniósł z ziemi przerażonego do granic możliwości maga popatrzył mu głęboko w oczy i z niesamowitą szybkością wyrwał mu serce krew trysnęła z rany strumieniem a Rothgort pokazał zdziwionej nagłym bólem w klatce piersiowej ofierze „trofeum” i włożył w ręce maga jeszcze bijące serce. Nim odszedł z miejsca rzezi powiedział tylko:

– Powinniście wpierw spytać czy mam ten artefakt.

*~*~*


Minęło wiele dni od znalezienia Tarczy Mroku a przyjaciele nekromanty nadal byli lekko zdziwieni „gadającym” mieczem właśnie wschodziło słońce, kiedy Sarevok, Riatha, Xavia oraz Aravan jechali przez piękną zalesioną dolinę.

– Arden… – westchnął łowca i spojrzał na towarzyszy, których też cieszył ten widok. W końcu Dolina Arden jest krainą wszystkich łowców przynajmniej większości i należy do Miasta Azeroth leżącego po drugiej stronie doliny.
Tak, więc przyjaciele ruszyli w tamtym kierunku rozglądając się w okuł… Nic się to miejsce nie zmieniło drewniane domy stojące pomiędzy drzewami a nawet wysoko w ich gęstych konarach były domy połączone ze sobą mostami linowymi.

– Jaki jest twój stan mieczu? – Zapytał się Sarevok przypatrując swej broni.

– Od kiedy to się o mnie troszczysz, poza chwilami gdy wbijam się czyjeś flaki? No dobrze daj mi chwilę do namysłu…

– Hm… sądzę, że powinieneś mnie trochę naostrzyć. Jestem bardziej tępy niż Łowca z Ardenu! Hahahahaaa…

Aravan tylko prychną i stwierdził, że szkoda zachodu i jego czasu na wysłuchiwanie paplaniny byle nożyka do krojenia chleba.

– Tylko nie nożyka! Tępy łowczyno! – Powiedział urażony miecz.

– No proszę nawet umie się obrażać ciekawe, co jeszcze potrafisz? – Rzekł z ironią łowca.

– Zapewne więcej niż ty… – powiedział z wyczuwalną ironią wibrując w dłoni właściciela.

Dziewczyny wraz z nekromantą wybuchli śmiechem, kiedy dotarło do nich, co miał na myśli Miecz Świtu.
Gdy tak jechali miecz zaczął coś cicho nucić po kilku minutach ku zdziwieniu Sarevoka i rozpaczy pozostałych szczególnie pań miecz zaczął… śpiewać. O ile można było nazwać wycie śpiewem.

Kiedy tak drżysz w ciemności i chłodzie,
Spójrz w ogień, a ujrzysz w iskier pochodzie
Meee okooo
Patrzące na cieeebie.

Gdy w szponach wiatru zimnym uchwycieee
Posłyszysz wilczej zgrai wycieeee
Pieśń maaaa
Dobiegnie ciebie.

I gdy w zamieeeci zgubisz drooogę
Spójrz w górę, gdzie króluuuje ooorzeł.
Maaa gwiazda
Lśni dla cieeebie.

W czeluści lochu, czy na wietrznym szczyyycie
słów miłości słuchaj, które szeeepczę skrycie.
Myśli meee
Są obok cieeebie.

Nieee jesteś porzucony.
Nieee jesteś zapomniany.
Północ nie może cięęę pochłonąććć.
Nieee może zasyyypać cię śnieg.
Przyjdę do ciebie.
Faerűn utonie w ciepleee
i na twarzach bogów zagooości śmiech.
Lecz bacz na sieeebie, ooo kochany,
Gdyż prędko to nie stanie sięę.


– Taak… eee nie wiedziałam, że taki z ciebie poeta – odezwała się Riatha

– Nie jestem To ułożył mój poprzedni właściciel a ja po prostu podzieliłem się z wami tym wspaniałym utworem – odparł wyraźnie dumny z siebie.

– Znasz jeszcze jakieś? – Zaciekawiła się Xavia modląc się w duch aby nie znał.

– Nie, ale może jeszcze sobie coś przypomnę? Trallalalllaalaa… Wiecie kiedyś byłem Księżycowym Ostrzem!

– Aleś ty gadatliwy – powiedział Aravan energicznie wiercąc palcem w uchu.

– Jak byś przez wieki milczał jak „zaklęty” też byś chciał się teraz wygadać.

– Ok. tylko uprzedź mnie nim zaczniesz śpiewać przynajmniej zdążę zatkać sobie uszy.

– Niema sprawy! A teraz muszę się zdrzemnąć… obudźcie mnie jak będzie się coś dziaaaaać – powiedział ziewając. – Niektórzy nie potrafią dostrzec, że posiadam wielki talent!

– Nareszcie… – ucieszył się łowca, gdy miecz przestał gderać.

Czwórka przyjaciół stanęła właśnie na wzgórzu, z którego można było podziwiać wielkie miasto Azeroth zbudowanego z białego kamienia umieszczonego na trzydziesto metrowej skale otoczonej fosą… Widok miasta nadal był imponujący i zapierał dech w piersi. Były tylko cztery drogi prowadzące do miasta również z białego kamienia: wschodnia, zachodnia, północna oraz południowa. Na zachodzie promienie słońca dobijały się od wielkiego wspaniałego jeziora na jego środku stały dwa zwrócone twarzami do siebie srebrne posągi miały wyciągnięte i uniesione nieco ponad głowę ręce. Kilka centymetrów nad ich otwartymi dłońmi unosiła się wielka złota kula. Dalej były pojedyncze farmy oraz pola uprawne, sady, piękne ogrody…
Samo miasto było jedyne w swoim rodzaju. Wznosiło się na wysokość 300 metrów ponad równiną, miasto zbudowane było na kształt kopuły otoczonej białymi murami, główny mur obronny zbudowany był z grubej na 10 i wysokiej na 30 metrów białej skały. Za Bramą leży dziedziniec miasta, a na jego środku, srebrną oraz złotą farbą namalowany był wizerunek smoka szykującego się do lotu. W samym centrum miasta znajdował się zamek władcy miał około 250 metrów długości i szerokości a wysoki był aż na 150 metrów. Na szczycie zamku był plac z fontanną, rośnie tam Srebrne Drzewo oraz Magiczna Cytadela.
Z Cytadeli wznosi się Biała Wieża Shaverashona (Elfi bóg, który podarował im magię, stwórca i obrońca rasy elfów) mająca ok. 100 m wysokości na jej szczycie znajduje się wielki jasno świecący niebieski o nieregularnych kształtach kryształ a w nim „wtopiony” był smok siedzący dumnie i trzymający w łapach płonącą kulę ognia. Kryształ otoczony jest migocącym białym pierścieniem mgły wirującym dookoła niego. W cytadeli jest też w ukryte pomieszczenie dla straży. W mieście leżą także domy uzdrowień, garnizony oraz domy dla posłańców i stajnie dla ich koni. Miasto jest też podzielone na dzielnice. Dzielnicę Mostów, Rządową, Świątyń oraz Cmentarną a także Promenadę Brynnlaw.

* * *


Noc już zapadła a mieszkańcy zapewne już spali głębokim snem… no prawie wszyscy. Srebrno włosy mężczyzna stał opierając się plecami o ścianę i wpatrywał się z zachwytem w świecący kryształ.

– O czym myślisz? – Zagadnęła białowłosa dziewczyna.

– O tym, co mi powiedział ojciec, kiedy odnalazłem tarczę… myślisz, że naprawdę istnieje możliwość ocalenia mojego domu.

– Skoro tak powiedział to musi być – odpowiedziała.

– A, co będzie, jeśli zawiodę? Jeśli nie odnajdę tego, co mam odnaleźć?

– Sar… – zaczęła dziewczyna – Odnajdziesz przedmioty, odnajdziesz te miasto i pokonasz „zło”, o którym mówił ci twój ojciec… wieżę w ciebie.

– Kocham cię Ria nie wiem, co bym zrobił jak bym i ciebie stracił…

– Ja też cię kocham i nie stracisz mnie obiecuję – zapewniła go dziewczyna.

*~*~*


Mężczyzna siedział w jakiejś obskurnej celi i zastanawiał się nad ucieczką stąd miał tylko pewien problem: nie miał swoich rzeczy nie umiał otworzyć drzwi bez użycia klucza a do tego jego magia została zablokowana specjalną obrożą, na która nałożono odpowiednią klątwę.

Tym czasem w celi obok.

– Jeszcze tylko chwila i będzie otwarte – mruknęła niewysoka postać dłubiąca zawzięcie w zamku od drzwi.

– Już – oznajmił z triumfem, gdy usłyszał kliknięcie w zamku.

Był to nie wysoki mężczyzna miał zaledwie 150cm. wzrostu i był niziołkiem.
Cicho wymknął się z celi i niczym cień przemkną się pod ścianą do celi swojego towarzysza podłubał przez chwilę w zamku i drzwi się otworzyły.

– Szybko Valaith droga wolna – szepną do mężczyzny siedzącego pod ścianą.

– Nawet nie wiesz jak cieszy mnie twój widok Shevenie – odszepną do swojego wybawiciela.

– Domyślam się… a teraz lepiej się zmywajmy – odparł niziołek imieniem Sheven.

– Hej a co z tym? – Valaith wskazał palcem na obrożę.

– Do tego potrzebny będzie mi klucz – mrukną przyglądając się przedmiotowi na szyi przyjaciela.

– To w takim razie zrobimy tak… ja odbiorę nasze klamoty a ty poszukasz klucza powinien być trzymany w komnacie dowódcy straży… tak myślę – wymyślił mężczyzna w obroży.

– Porządku. A gdzie się spotykamy?

– Na dachu we wschodniej części…

Valaith szybko odnalazł ich rzeczy spakował wszystko do jednego worka, którego zwędził z jakiegoś pokoju i udał się w ustalone miejsce.
A Sheven jak na zawodowego złodzieja przystało cicho i zwinnie niczym kot przemykał w cieniu i chował się gdzie popadnie, jeśli tego wymagała oczywiście sytuacja w końcu odnalazł kwaterę dowódcy straży, ale niestety przy drzwiach stało dwóch strażników. Rozejrzał się a jego wzrok padł na ścianie z oknem.

– Cóż jak to się mawia? „Skoro drzwiami nie można, to wejdź oknem!” – Pomyślał poczym stał już na gzymsie za oknem.

Ostrożnie posuwał się do przodu po kilkunastu minutach był już w komnacie teraz pozostaje tylko znaleźć ten przeklęty klucz cicho przeszukiwał wszystkie zakamarki komnaty, lecz klucza nie znalazł

– Pewnie ma go przy sobie – pomyślał.

Rzeczywiście śpiący mężczyzna miał go przy sobie delikatnie go odczepił i nagle go ujrzał piękny o pofalowanym czerwono-zielonym ostrzu z rękojeścią wykonaną ze skóry węża i głową z otwartą paszczą i z niebieskimi oczami tegoż gada delikatnie wziął go do ręki i zaczął się mu przyglądać z tyłu główki dostrzegł jakiś zielony kamyk niechcący go wcisną a z otwartej paszczy wyleciała zielonkawa mgiełka na szczęście był zwrócony do wazoniku z kwiatkami, które po zetknięciu z mgiełką natychmiast zwiędły. Zadowolony ze zdobyczy uciekł tą samą drogą.

– Nareszcie… masz klucz?

– Ano mam.

– A jak się stąd wymkniemy? – Dodał, gdy zdjął obrożę z szyi przyjaciela.

Mężczyzna uśmiechną się tylko i zamkną oczy po jakichś dwudziestu minutach przed nimi unosił się czarny smok szybko wsiedli mu na grzbiet i odlecieli.

* * *


Dochodziło południe a w tawernie „Pod Złotym Kielichem” panował tłok, jak co dzień. Muzyka i ogólny gwar wypełniał lokal to była chyba jedyna tawerna, która tolerowała obecność krasnoludów, niźołków, ludzi a nawet pół orków (tych było najmniej), ale dzięki temu tawerna ma ogromne zyski (szczególnie z krasnoludów i pół orków, którzy często grają, w „kto więcej wpije”) a elfom przesiadującym tu ani trochę nie przeszkadzała ich obecność wręcz byli zachwyceni.

– Hm… ostatnim razem, gdy tu byłem Azeroth nie tolerowało innych ras prócz elfów – odezwał się Aravan.

– Widocznie nasz kochany Lord Ao postanowił otworzyć bramy miasta – powiedziała zadowolona z tego faktu Riatha.

– Ciekawe, co tam u niego? – Dodała po chwili.

– Zapewniam cię, że ma się całkiem dobrze – rozległ się lekko zachrypnięty głos.

– A skąd… wiesz? – Powiedziała odkręcając w stronę głosu.

– Bo nadal mu wytykam przegrany zakład z tobą – odparł i uśmiechną się do niej łobuzersko.

– Arin?! – Prawie krzyknęła – Tak się cieszę, że cię widzę ile to już czasu minęło?

– Stanowczo za, wiele… ale też się cieszę, że cię widzę. A kim są twoi towarzysze?

– Och wybacz to są moi przyjaciele… Sarevok, Aravan oraz Xavia – wskazała po kolei – a to jest Arin Gend – mężczyzna skiną tylko im głową.

– A, co się stało, że masz taki fajny głosik? – Spytała białowłosa.

– To przez nowy oddział żółto dziobów, których mi przydzielono… jeszcze trochę a całkowicie stracę głos.

– To jest aż tak źle? – Spytał nekromanta.

– Jest tragicznie nie potrafią wykonać poprawnie prostego zadania a na warcie to przeważnie śpią to już lepiej bym wyszkolił tych tępych pół orków. No nic, ale na mnie już czas musze zebrać tą bandę idiotów i ruszyć na patrol… no to do zobaczenia w okolicy. – Powiedział i znikł im z oczu.

Kilka godzin później go tawerny zawitało dwoje ludzi jeden był wysoki i dobrze zbudowany o sięgających ramion blond włosach i brązowych oczach ubrany był w lekkie brązowe skórzane ubranie i szarą pelerynę z kapturem. Drugi natomiast był niski i szczupły z krótkimi czarnymi włosami sterczącymi we wszystkie strony jego zielone oczy były duże i lekko skośne ubrany był w czarne materiałowe ubranie i miał też czarną jak noc pelerynę z kapturem.

– Niech mnie smok kopnie… spójrzcie, kto się pojawił łowca wpatrzony w ową dwójkę.

– Valaith! Sheven! – krzyknęły dziewczyny machając rękami.
Dwójka mężczyzn dosiadła się do nich witając się przy tym wesoło.

– Jak się tu znaleźliście? – Odezwał się po chwili Sarevok

– Powiedzmy, że nie daleko miasta mieliśmy awaryjne lądowanie – zaczął Valaith.

– Ponieważ nasz transport zasną podczas lotu – dokończył niziołek.

– A więc nadal trzymasz tą przerośniętą jaszczurkę – stwierdził ze śmiechem nekromanta przypominając sobie dziwaczne zachowania smoczycy. A pozostali mu zawtórowali.

Przez resztę dnia aż do późnych godzin nocnych wspominali dawne czasy a nawet powiedzieli starym znajomym o ich poszukiwaniach a oni z chęcią się przyłączyli.

*************************************
* – Tak jak, Riddick, jeśli ktoś oglądał film Kroniki Riddick’a to wie,
o co mi chodzi.

Zapowiedź:

Następny rozdział: Azeroth

  PostWysłany: Wto 19:22, 02 Sty 2007   Temat postu:
Aravan


Rozdział jest nieco inny niż miał byc tak jakos wyszło ale spoko "W Poszukiwaniu Tarczy Mroku" będzie pod numerkiem 5 Very Happy
*************************************************************

Rozdział IV: Przeszłość...

*~* Sarevok *~*

– Mamo! Mamo! Zobacz, co znalazłem… - krzyczał mały chłopczyk o srebrnych włosach.

Był to Kwiat wielkości piłki tenisowej o przeźroczystym jasno błękitnym kielichu, czarnych liściach i złotym pyłku w środku a jego zapach był tak wspaniały, że aż niemożliwością jest go opisanie a nazywany był „Księżycowym Kwiatem”.

– Och… jaki śliczny – zachwyciła się kobieta i powąchała go, – gdzie go znalazłeś?

– Nad brzegiem Czarnego Jeziora. Jeszcze chwila a by zatoną na szczęście ja tam byłem! – powiedział wyraźnie dumny z siebie, że ocalił owy kwiat.

– Taak to jest jedyne miejsce gdzie ten kwiat rośnie tylko pamiętaj synku, że nie wolno ich zrywać…

– Wiem, wiem… trzeba czekać aż sam odpadnie. – Dokończył znudzonym głosem chłopczyk, na co jego matka uśmiechnęła się lekko.

– Mamo?

– Tak Sari?

– Kiedy tatuś wróci do domu? – Spytał się z wyczuwalną tęsknotą w głosie.

– Już niedługo kochanie nie martw się… zresztą wiesz, jaki on jest. Musi mieć pewność, że nic nam nie zagraża.

Chłopiec w chwili, gdy jego matka mówiła wdrapał się jej na kolana i mocno przytulił. Kobieta po chwili zaczęła cicho śpiewać jakąś pieśń a chłopiec po jakimś czasie zasną…

* * *
– Nie mam już siły… To nie ma sensu, Alaundo JA się tego nigdy nie nauczę! – Marudził Sarvok

– Twój ojciec się nauczył to ty też możesz! A teraz skup się i zacznij jeszcze raz! – Odezwał się rosły mężczyzna odziany w szaro srebrną togę.

– Kiedy ja nie potrafię…

– Potrafisz, potrafisz – prychną – potrzebujesz tylko odpowiedniej motywacji – mówiąc to w jego dłoni zmaterializował się bat, po czym uśmiechnął się perfidnie.

– A po co ci ten b… – nie dokończył zdania, ponieważ koniec „poganiacza” zahaczył o jego ramię.

– Auuu… zwariowałeś?! – Oburzył się młodzieniec.

– Wiesz… - Alaundo udał, że intensywnie myśli – tego to nawet mędrcy z całego Podmroku nie potrafią stwierdzić…

– Bo mogli by stracić języki – szepną do siebie chłopak.

– Mówiłeś coś mój młody uczniu?

– Ja? Nie nic – zapewnił Sarevok.

– Tak myślałem – i zamachną się batem celnie trafiając tyle, że w drugie ramię.

– Za co to?!?! – krzykną chłopak.

– Za okłamywanie swojego nauczyciela… a teraz bież się do roboty!

Chcąc nie chcąc młody Sarevok uczył się magii nekromanckiej lub jak to inne rasy mówią (ludzie) Mrocznych Elfów, co oczywiście jest nieprawdą, ponieważ Mroczne Elfy posiadają własną magię, której inne rasy nie są w stanie się nauczyć, a co do nekromanckiej to tylko nieliczni się jej uczą, ponieważ ta magia wymaga silnej woli a słabe umysły są przez nią zdominowane.

* * *
Czterysta lat później.

Wysoka postać w granatowym uniformie biegła krętymi uliczkami mijając, co chwile płonące budynki po kilku minutach dotarł do celu, lecz to, co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach ponad setka dziwnych istot walczyła z wojskami Podmroku chciał dołączyć do walczących, lecz coś mu podpowiadało żeby iść do swojego domu, który znajdował się kawałek za walczącym tłumem, przez który nie sposób było przejść tak, więc wybrał inną możliwość.

Zwinnie wdrapał się na dach najbliższego domu, po czym w pełnym biegu przeskakiwał na następne, gdy ominą walczących zeskoczył szybko na ziemię i pognał w stronę swojego domu, lecz zamiast niego zastał waląca się ruinę.

– Mnie się nie odmawia! Słyszysz NIE ODMAWIA! – Sarevok usłyszał wściekły głos na pewno nie należący do jego ojca.

– A ja właśnie to robię… przenigdy się nie przyłączymy do ciebie! – Teraz był to głos ojca Sarevoka.

– Głupcze! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co razem możemy osiągnąć! – Warczał mężczyzna w czarnej jak noc szacie z kapturem naciągniętym głęboko na twarz.

– Nie dbam o to! – Powiedział spokojnie i wyprostował się dumnie unosząc głowę.

– Daje ci ostatnia szansę. Albo się przyłączysz albo zginiecie wszyscy…

– Prędzej zginę niż się przyłącze do ciebie a to, czego pragniesz nigdy nie będzie twoje.

– To się jeszcze okaże… a teraz na własne z resztą życzenie… - Człowiek w czarnej szacie wycelował ręką w elfa i wypowiedział jakieś słowa a z jego dłoni wystrzelił żółty promień ugadzając ofiarę prosto w serce.

Jego żona w sekundę znalazła się przy ciele męża. Po chwili cały budynek się zawalił Sarevok chciał ruszyć na ratunek, lecz ktoś go powstrzymał a był to jego mentor, Alaundo.

– Nie! Puść mnie słyszysz? PUŚĆ! – krzyczał wyrywający się Sarevok.

– Już za późno, za późno! Cchcesz i ty zginąć?! – Mówił zdenerwowanym i zarazem smutnym głosem Alaundo.

– To nie możliwe… to sen… koszmarny sen! Mamo, Tato…

Ze zniszczonego domu wyciągnięto ciało tylko dwojga osób a nie jak zakładano trzech widocznie zakapturzona postać zdążyła uciec.
Niestety ani Alaundo, ani jego uczeń nie znaleźli odpowiedzi na pytanie, jakie sobie cały czas zadawali. Czemu napastnik chciał, aby się do niego przyłączyli i czego on pragnie?

Sarevok poszedł nad brzeg Czarnego Jeziora i złożył tam przysięgę na własną duszę, że nie spocznie póki nie znajdzie mordercy i nie pomści rodziców.
W końcu nekromanta postanowił ruszyć na poszukiwania, aby wypełnić złożoną przysięgę…

Mieszkańcy kłaniali się mu i rzucali pod stopy Księżycowe Kwiaty. Oba gesty symbolizowały jedność, błogosławieństwo oraz szacunek.
Tak zawsze robiono, gdy ktoś składa taką czy podobną przysięgę i jest ostatnim z rodziny.
Był już przy ogromnych kamiennych wrotach, którymi miał wyjść na powierzchnię (te wrota to swoisty rodzaj portalu), gdy zatrzymała go jedna z kapłanek lub, jak kto woli wyroczni, Rael była najstarszą z kapłanek.

– Rael, coś się stało? – zagadną do niej Sarevok.

– Można to tak nazwać nim odejdziesz pragnę ci coś przekazać...

– Czy to przepowiednia? – Upewnił się.

Ta skinęła twierdząco głowa poczym przemówiła.

- [i]Gdy ląd Wiosną już taje
Lecz Zima panowania nie oddaje
A Oko Smoka przechadza się po niebie nocą
Przekleństwo i błogosławieństwo pojawią się z mocą
Ostatni z Rodu z tych, którzy dla dobra oddali swe życia
Stanie do walki o wszystko w Króla poświacie
Łowca i łup, kto powie
Kto kim, danego dnia się zowie?[i]

Właśnie usłyszał pierwsza i być może ostatnią w swoim życiu przepowiednię skinął w podzięce głową i znikł za wrotami.

* * *
Przez setki lat Sarevok szukał swojego wroga, lecz nie było po nim najmniejszego śladu jakby zapadł się pod ziemię, nic.
Wypytywał każdą napotkaną osobę, podróżował od miasta do miasta a tam był traktowany niczym Ork a nawet gorzej, ale co tu się dziwić w końcu jest Mrocznym Elfem a tacy nigdy nie są mile widziani gdziekolwiek się nie pojawią, choć nie wszystkim przeszkadza ta rasa. Przez następne lata Sarevok chwytał się wielu zajęć a najbardziej przypadło mu do gustu żeglowanie a szczególnie rola pirata nawet miał własny statek i załogę.
Był też łowcą głów sam wybierał sobie te „najbardziej interesujące” zlecenia a było ich nie mało.

Przez te lata spędzone na morzu jak i na lądzie wyrobił sobie całkiem niezłą opinie większość ludzi bała się nawet o nim mówić w obawie, że ich dopadnie, ponieważ pogłoski, jakie chodziły o nim i o jego pochodzeniu i o tym jak kończą jego ofiary ze zleceń są dość mocno podkoloryzowane, co do jego „ofiar” to są całkiem trafne, ale tylko, jeśli tyczą się czarnomagów.

Siedział właśnie w jakiejś gospodzie w Celenhime krainie gdzie jedyne, co może zabić to tylko mróz panujący na zewnątrz i sączył jeden z tutejszych trunków a dokładniej „Kryształ Uthgaru”, gdy ujrzał JĄ wchodzącą właśnie do gospody miała długie białe włosy sięgające pasa i błękitne oczy widać było, że długo podróżowała, ponieważ ledwo mogła ustać na nogach zajęła jeden z wolnych stolików i opadła ciężko na krzesło.
Sarevok kątem oka zobaczył jak kilku młokosów rusza w jej stronę. „Zapowiada się bitka” – pomyślał i ruszył skradając się cicho do stolika dziewczyny.

– Hej maleńka widzę żeś zmęczona… może napijesz się z nami, co? – Zagadną jeden z mężczyzn.

– Wybacz, ale nie mam ochoty – odparła grzecznie.

– Ale my mamy prawda chłopaki?

– Prawda – przytaknęli.

Dziewczyna policzyła ich szybko „pięciu oprychów a ja jestem zbyt wycieńczona, by walczyć z nimi wszystkimi” – pomyślała i postanowiła jakoś ich spławić.

– Nie chcę być niegrzeczna, ale jestem z kimś umówiona, więc bądźcie tak mili i oddalcie się.

– To poczekamy z tobą.

– Ładniutka jesteś wiesz? – dodał ten sam mężczyzna.

Dziewczyna widząc, że nie obejdzie się bez walki poderwała się błyskawicznie chwytając za łuk i w mgnieniu oka zakładając strzałę.

– Spójrzcie, jaka waleczna… - nie dokończył, bo właśnie ktoś przyłożył mu miecz do gardła.
– Ta dama chyba się wyraziła dość jasno, że nie chcę przebywać w waszym towarzystwie – powiedział cichym, zimnym głosem nekromanta.

– A tobie, co do tego lepiej stąd odejdź, bo jeszcze coś ci się stanie! – warkną jeden z nich.

– Wątpię w to – zapewnił ich nekromanta.

– Tylko nie w mojej gospodzie! – Krzykną karczmarz, przez co cały lokal zamilkł.

– A jak się zwiesz? – zapytał się przywódca bandy nie zwracając uwagi na właściciela gospody.

– Powiedziałbym ci, ale byłaby to ostatnia informacja w twoim życiu, jaką byś usłyszał – powiedział powoli a jego oczy zrobiły się białe.

Mroczny Elf uniósł wolną dłoń tak, aby tylko oni mogli ją widzieć po chwili na jego otwartej dłoni pojawiła się kula płonąca czarnym ogniem grupka bandytów z przerażeniem patrzyła na nekromantę. Sarevok nawet nie zdążył słowem się odezwać a opryszków już nie było.
Skiną zdumionej dziewczynie głowa (zlikwidował w między czasie czar) i ruszył do swojego stolika zdążył usiąść a do niego dosiadła się elfka jak zauważył wcześniej, którą „uratował”.
Klienci ponownie wrócili do swoich zajęć widząc, że nic się nie będzie działo.

– Nie zdążyłam ci podziękować za pomoc… dziękuje.

Nekromanta skinął jej tylko głową.

– To może mi zdradzisz swe imię? – Zagadnęła ponownie dziewczyna.

– Sarevok Celavandrell – wstał i ukłonił się z gracją.

– Ja jestem Riatha Eldianne.

Od tamtego dnia Sarevok i Riatha stali się nierozłączni razem wpadali w tarapaty i razem z nich wychodzili i z czasem ich przyjaźń przeobraziła się w głęboką… miłość.


*~*Riatha*~*


– Riatho… Riatho! Chodź już do domu.

– Jeszcze chwila mamo…

– Bo ci jedzenie wystygnie.

– Ech… już idę, już idę – dziewczyna odłożyła łuk oraz kołczan na ziemie i pobiegła do domu.

– Mamo – Zagadnęła Riatha, gdy usiadła przy stole.

– Tak?

– Chcę zostać wojowniczką – powiedziała z zapałem na oko 12 letnia dziewczyna.

– Riatho rozmawialiśmy już na ten temat.

– Wiem, ale…

– Kochanie posłuchaj bycie wojowniczką to wielka odpowiedzialność to nie jest rola dla ciebie.

– Ale ja chcę nią zostać… zawsze chciałam.

– Elfki nie zajmują się walką tylko domem… – zaczęła jej matka, lecz córka jej przerwała.

– Ale przecież elfki też walczą! O na przykład Lorane jest wojowniczką.

– Tak to prawda, ale to nie od niej zależało… My kobiety jesteśmy wybierane do bycia wojowniczką czy nawet kapłanką.

– Chyba rozumiem – powiedziała smętnie Riatha spuszczając głowę.

Alcora (tak miała na imię matka Riathy) spojrzała na swoją córkę, która wyglądała w tej chwili identycznie jako ona w jej wieku.

– Zaczekaj chwilkę – odezwała się po paru minutach Alcora.

Gdy usiadła z powrotem trzymała w ręku długą, prostokątną, drewnianą skrzynkę, którą położyła na stole przed córką.

– Otwórz – poleciła.

Młoda Riatha szybko wykonała polecenie matki i już po chwili jej oczom ukazał się piękny długi łuk. Jego ciemno czerwone ramiona wykonane były jakby z pierścieni z niewielkimi wyrostkami na końcu ramion umieszczone były złote lekko zagięte trzydziesto centymetrowe ostrza ustawione w przeciwną do siebie stronę. Cięciwę miał czerwono bordową, która delikatnie pulsowała tegoż koloru światłem a w miejscach jej umocowania były po trzy srebrne frędzelki.
Miał też imię… Talarash. Takie bronie były rzadko spotykane, robione na specjalne zamówienie, nasycane magią i nadawane były im imiona.
Kobieta spojrzała się na zaskoczoną, niedowierzającą i pełna podziwu minę córki poczym uśmiechnęła się delikatnie przypominając sobie jak ona sama dostała ten łuk.

* * *
Kilka lat starsza już białowłosa elfka strzelała z łuku do oddalonego o jakieś 200m celu za nią stał i przypatrywał się jej poczynaniom wysoki dobrze zbudowany mężczyzna z łukiem na ramieniu.

– Idzie ci coraz lepiej tylko staraj się trzymać łuk bardziej od kątem do góry… no mniej więcej.

Dziewczyna zrobiła jak poradził jej nauczyciel i wypuściła strzałę, która poleciała ze świstem i delikatnie opadając trafiła w cel, co prawda nie w sam środek, ale trafiła słomianego manekina.

– Nie martw się za jakiś czas ręka sama się będzie ustawiała na odpowiedni kąt tylko musisz go teraz znaleźć i zapamiętać – mężczyzna urwał na sekundę i po chwil mówił dalej – na dalsze odległości łuk powinien być pod określonym kontem w zależności od odległości do celu wież mi po jakimś czasie odległość traci znaczenie… gdy jest mniej więcej 80m do celu łuk masz poziomo, ale to też zależy do czego celujesz i w co chcesz trafić.

* * *
– No to utknęłyśmy – westchnęła Riatha.

– Popatrz na to z innej strony moja droga… siedzimy sobie na lodowej półce skalnej zawieszonej jakieś 300m nad ziemią a te futrzaki nie potrafię się wspinać po lodzie – powiedziała niska kobieta spoglądając w duł gdzie grupka czarnych punktów wyła i warczała tuż pod nimi.

– Taak aż w końcu zleci się ich tylu, że zrobią z siebie drabinę by nas dopaść – mruknęła białowłosa.

– Przesadzasz.

– Nie przesadzam po prostu do świtu jeszcze daleka a na szczycie z pewnością czeka na nas komitet powitalny składający się głównie z tych przerośniętych szczurów.

– To, co robimy Riatho?

– A, co możemy, Elirio? Czekamy.
Po prawie ośmiu godzinach czuwania nastał upragniony dzień a powietrze zrobiło się przejrzyste.

– No w końcu możemy ruszać – ucieszyła się Eliria

– Tak maleńka najwyższy czas…

Ponownie założyły na siebie sprzęt do wspinaczki i obwiązały się liną. Na ścianę pierwsza wdrapała się Riatha za nią podążał niziołek.
Do szczytu miały jakieś 200m wiec w niecałe trzy godziny później stały na szczycie.

– Uff… - sapnęła Deliria.

– Byli tu, czekali na nas – powiedziała cicho białowłosa pochylając się nad ledwo widocznymi śladami.

– Gdzie oni mogą teraz być – spytała Eliria.

– Nie wiem, ale musieli się schować przed słońcem w przeciwnym razie zginęliby.

– Lepiej ruszajmy nim zapadnia noc musimy być na miejscu – odezwała się po paru minutach elfka.

Po wielu godzinach brodzenia w głębokim śniegu zmarznięte i przemoczone tuż przed zachodem słońca dotarły do celu… do ogromnej warowni, która była znana jako Lodowa Forteca leżącą głęboko w Górach Srogich została wykuta wieki temu w masywnej górze przez krasnoludy, zamieszkujące tamtymi czasy te okolice.
Na samym szczycie umieszczona była ogromnych rozmiarów kamienna misa. Wyłożona była po brzegi drewnem nasączonym śliną Czerwonego Smoka dzięki temu drewno nie namoknie i nie zamarznie a po rozpaleniu będzie trzy razy dłużej płonęło bardzo wysokim i widocznym na wiele, wiele mil ogniem. Kiedyś była jedną z pasma warowni, choć inne były tylko kamiennymi wieżami, gdy zbliżało się zagrożenie jedna warownia rozpalała na szczycie ogień, by ostrzec pozostałe…
Teraz jest jedyną, która ocalała i zajmują ją Ludy Przymierza Lordów Elfy, krasnoludy, niziołki, plemię barbarzyńców a nawet przeróżne zwierzęta nie koniecznie z okolic gór. Razem jest ich nieco ponad sześćset tworząc praktycznie mór nie do przebicia dla zamieszkujących pobliskie tereny intruzów.

Riatcha miała za zadanie odeskortować Elirie do Lodowej Fortecy i tak też zrobiła elfka zatrzymała się jeszcze w fortecy na kilka tygodni po tym czasie opuściła ją udając się w dalszą podróż.
Często także wracała do Azeroth do rodzinnego domu i rodziców.

* * *
Wiele lat spędziła w Azeroth na uprawie zbóż, nauce grania na harfie i śpiewania a nawet i krawiectwie próbowała się też nauczyć odczytywania run, lecz nie wiele z tego zrozumiała w przeciwieństwie do jej przyjaciółki, ale co tu się dziwić Xavia szkoliła się na kapłankę a poznały się pod koniec szkolenia Riathy na łuczniczkę. Przez lata spędzone w Azeroth zżyły się ze sobą stały się nierozłączne… do czasu.

W końcu i na ziemi elfów zawisła groźba wojny a tą groźbą był Dergolthar… nastały czasy niepokojów, niepewności i obawy przed zbliżającą się wojną.
Xavia dostała rozkaz wyruszenia wraz z oddziałem innych kapłanek wspomóc chroniących północny trakt handlowy wojowników a Riatha wraz z oddziałem elitarnych tropicieli elfickich miała za zadanie patrolować zachodnią granice i zarazem jedyną w miarę bezpieczną przełęcz przez Góry Srogie.

– Jak na razie jest spokojnie… - odezwał się jeden z dwóch tropicieli siedzących pomiędzy paroma drzewami.

– Jakieś wieści od Riathy? – Zadał pytanie drugi mężczyzna.

– Nie jak na razie. A u was, Terinie?

– Napatoczyło się goblinów…

– Gobliny? Tutaj?

– Też mnie to dziwi Arinie.

– Ciekawe, co te małe dranie znowu kombinują? – Mruknął do siebie Arin.

– Ilu ich było? – Dodał już głośniej.

– Około dwudziestu… nie wielu jak na ich możliwości, co minie martwi.

– Sir! – Podszedł do nich inny tropiciel.

Mężczyźni spojrzeli na niego pytającym wzrokiem a nowo przybył zaczął mówić.

– Wataha goblinów zmierza w naszą stronę.

Terin od razu po usłyszeniu wiadomości udał się do swoich ludzi sprawdzić, jaka tam jest sytuacja.

– Jakiś problem? – usłyszeli za sobą kobiecy głos.

– Riatho! Dobrze, że jesteś…, a co do twojego pytania to tak… gobliny idą do nas.

– To mamy kłopot – westchnęła.

– Kolejne gobliny? – Spytał Arin.

– Chciałabym... Orkliny… wielu Orklinów.

– Cholera! – Zaklął.

– To jeszcze nie wszystko – oznajmiła a Arin pojrzał na nią z niemym pytaniem.

– Podzielili się na dwie grupy.

– Pięknie jeszcze tego brakowało.

– Sir! – Kolejny tropiciel przyszedł zapewne złożyć raport dowódcy.

– Co znowu?! – Warkną.

– Gobliny… kolejne dołączyły do tamtych i się podzieliły na dwie grupy.

– Szlag by to trafił!

– Coś mnie ominęło – to był Terin.

– Ta to, o co się martwiłeś nasi mali przyjaciele się podzielili a i Orkliny idą z wizytą i też się podzielili – powiedział z nuta ironii w głosie.

– Okrążają nas – stwierdził Terin.

– Co ty nie powiesz – odparł sarkastycznie dowódca.

– Musimy wymyślić jakiś plan działania… - zaproponowała Riatha.

– Co proponujesz? – Spytał Arin

– Cóż, jeśli tu zostaniemy nie będziemy mieli żadnych szans.

– Tak masz racje…, więc?

– Najlepszą obroną jest atak – rzekła.

– A więc postanowione.

Zebrali wszystkich ludzi i ruszyli w stronę goblinów, ponieważ one szły od strony Azerothu i jeśli się przedrą przez nich będą mieli wolną drogę do domu.

– Sporo ich – zauważyła Riaha.

– Widocznie spostrzegli ze idziemy w ich stronę i się zgrupowali – dodała po chwili.

– Przygotować się! – Krzyknął Arin. – Ognia! – Padł rozkaz.

Grad strzał zasypał przeciwnika a za chwilę kolejny i jeszcze jeden.

– Miecze w dłoń! – Arin wydał rozkaz i w następnej chwili zwarli się z goblinami.

Nie całe trzydzieści minut później gobliny były martwe jak i kilku ludzi arina a wielu było rannych. Czekali teraz na fale, Orklinów…, lecz nie nadchodziła.

– Powinni już się pojawić – powiedział zdenerwowany tym czekaniem Arin.

– Mam złe przeczucia – dodał ciszej.

– Słyszycie? – Do uszu Riathy dotarł głos niesiony przez wiatr rozejrzała się nasłuchując i w końcu to dostrzegła postać odzianą na czarno z kapturem na głowie stał na wysokiej skale kilkaset metrów od nich i szeptał jakieś słowa.

– Kim jesteś?! – Krzyknęła, lecz nie uzyskała odpowiedzi.

Gdy dziwny osobnik przestał szeptać przemówił do nich donośnym głosem:

– Nadchodzi śmiertelność… jesteście na nią przygotowani? – Powiedział i znów zaczął szeptać.

Riatha nagle zbladła.

– Zaklęcie… - szepnęła do siebie – to jest zaklęcie – UCIEKAJCIE! – Wrzasnęła jak tylko najgłośniej mogła, lecz było już za późno przybysz wypowiedział ostatnie słowo zaklęcia i posłał w kierunku elfów wielką płonącą czarnym ogniem kulę energii.

Riatha rzuciła się na Arina powalając go i przykryła siebie i jego ciałami goblinów usłyszała tylko przerażone krzyki towarzyszy i ogłuszający wybuch dalej była już tylko ciemność.
Gdy się ocknęła poczuła swąd spalonego mięsa i ból w prawej nodze wygrzebała się z pod ciał widok, jaki zastała, był straszny wszyscy dookoła byli spaleni, ale tylko ludzie i gobliny trawa był nietknięta spojrzała się na bolącą nogę i aż się skrzywiła materiał był wypalony a skóra na nodze była poparzona pomogła wygrzebać się dowódcy. Arin był przerażony tym, co zostało z jego ludzi. Riatha spojrzała w miejsce gdzie powinien stać sprawca rzezi, bo inaczej tego nie można było nazwać, ale nikogo już tam nie było.

* * *
Riatha przez lata poświęciła się domowi i rodzicom przy żniwach został nawet strażniczką w Azeroth i była nią przez ponad sto lat. Mimo iż przez setki lat chwytała się różnych profesji to nie mogła wyrzucić z pamięci tamtego wydarzenia jak i zakapturzonej postaci.
I znów udała się w podróż…

* * *
Białowłosa kobieta jechała wolno przez mroźną krainę Celenhime mróz był tak dotkliwy, że mógłby nawet zabić owszem lubiła zimę i śnieg, ale bez przesady nie mogła się nadziwić ludziom zamieszkującym te tereny. Wjechała na ośnieżoną ścieżkę, która jak miała nadzieję Riatha prowadzi do jakiejś gospody i nie myliła się, bo po chwili stała pod gospodą „Kryształ Uthgaru”.
Nie wiele myśląc zsiadła z konia i zaprowadziła do niewielkiej stajni obok przywiązała konia i nakryła go grubą derką, aby było mu cieplej i weszła do gospody.

Padała ze zmęczenia zajęła sobie stolik i aż odetchnęła z ulgi jak tylko usiadła. Nawet nie zauważyła, że podeszło do niej paru ludzi.

– Hej maleńka widzę żeś zmęczona… może napijesz się z nami, co? – Zagadną jeden z mężczyzn.

– Wybacz, ale nie mam ochoty – odparła grzecznie.

– Ale my mamy prawda chłopaki?

– Prawda – przytaknęli.

Dziewczyna policzyła ich szybko „pięciu oprychów a ja jestem zbyt wycieńczona, by walczyć z nimi wszystkimi” – pomyślała i postanowiła jakoś ich spławić.

– Nie chcę być niegrzeczna, ale jestem z kimś umówiona, więc bądźcie tak mili i oddalcie się.

– To poczekamy z tobą.

– Ładniutka jesteś wiesz? – dodał ten sam mężczyzna.

Dziewczyna widząc, że nie obejdzie się bez walki poderwała się błyskawicznie chwytając za łuk i w mgnieniu oka zakładając strzałę.

– Spójrzcie, jaka waleczna… - nie dokończył, bo właśnie ktoś przyłożył mu miecz do gardła.

– Ta dama chyba się wyraziła dość jasno, że nie chcę przebywać w waszym towarzystwie – usłyszała cichy, zimnym głos.

– A tobie, co do tego? Lepiej stąd odejdź, bo jeszcze coś ci się stanie! – Warkną jeden z nich.

– Wątpię w to – zapewnił ich.

– Tylko nie w mojej gospodzie! – Krzykną karczmarz, przez co cały lokal zamilkł.

– A jak się zwiesz? – zapytał się przywódca bandy nie zwracając uwagi na właściciela gospody.

– Powiedziałbym ci, ale byłaby to ostatnia informacja w twoim życiu, jaką byś usłyszał – powiedział powoli a jego oczy zrobiły się białe.

Uniósł wolną dłoń tak, aby tylko oni mogli ją widzieć po chwili na jego otwartej dłoni pojawiła się kula płonąca czarnym ogniem grupka bandytów z przerażeniem patrzyła na niego. Nawet nie zdążył słowem się odezwać a opryszków już nie było.
Skiną zdumionej dziewczynie głowa (zlikwidował w między czasie czar) i ruszył do swojego stolika zdążył usiąść a do niego dosiadła się elfka.
Klienci ponownie wrócili do swoich zajęć widząc, że nic się nie będzie działo.

– Nie zdążyłam ci podziękować za pomoc… dziękuje.

Mężczyzna skinął jej tylko głową.

– To może mi zdradzisz swe imię? – Zagadnęła ponownie dziewczyna.

– Sarevok Celavandrell – wstał i ukłonił się z gracją.

– Ja jestem Riatha Eldianne.

– Jesteś Mrocznym Elfem? – Bardziej stwierdziła niż zapytała Riatha.

– Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? – Spytał mężczyzna.

– Nie, skądże…, prawdę mówiąc to pierwszy raz spotykam Mrocznego Elfa.

– Mogę o coś spytać?

Mężczyzna skiną jej głową na znak zgody.

– To w twojej dłoni ta czarna kulka, co to było?

– Zaklęcie spalenia – wyjaśnił – bardzo przydatne.

– Spotkałam się już z tym zaklęciem – powiedziała i przypomniała jak ono działa tyle, że tamto było o wiele potężniejsze.

– Naprawdę? – Zaciekawił się Sarevok.

– Tak było bardzo silne spalił oddział elfów a przeżyły tylko dwie osoby ja i mój dowódca Arin. Ten, kto ją wyczarował ubrany był w czarną szatę z kapturem naciągniętym na głowę. Pamiętam jeszcze jego słowa.
Sarevok drgnął czyżby to był ten, na kogo od lat poluję?

– Nadchodzi śmiertelność… jesteście na nią gotowi? To były jego słowa.

Od tamtego dnia Sarevok i Riatha stali się nierozłączni wszędzie razem podróżowali. Razem wpadali w tarapaty i razem z nich wychodzili i z czasem ich przyjaźń przeobraziła się w głęboką… miłość.

  PostWysłany: Wto 18:17, 14 Lis 2006   Temat postu:
Aravan


Rozdział III: Dżungla Zapomnianych


Czworo elfów przemierzało właśnie leśną gęstwinę jechali w ciszy ścieżką delikatnie porośniętą mchem oraz przysypaną liśćmi a wiatr lekko muskał wędrowców po twarzach, co jakiś czas jakieś leśne stworzenie przemykało przez drogę przed nimi a śpiew ptaków działał uspokajająco. Promienie słoneczne przebijały się przez korony drzew a delikatna mgła i spadające liście dawały niesamowity nastrój…
Po trzech dniach podróży drzewa rosły coraz gęściej i im dalej się zapuszczali tym las stawał się coraz bardziej „dziwny” jakby obserwował ich. Nagle rozległo się ciche skrzypienie, które utonęło po chwili w donośnym pomruku.

– Co to było?! – wystraszyła się Xavia zatrzymując konia.

– To drzewa – odparł spokojnie łowca zatrzymując się tuż koło niej.

– Co? – spytała głupio białowłosa.

– Drzewa – powtórzył – opiekunowie lasów… rozmawiają ze sobą a nawet poruszają się – dodał.

– Enty – sprostował nekromanta.

– Słyszałam, co nieco o tych istotach, lecz jeszcze żadnego z nich nie widziałam – powiedziała zielonooka.

– Ja też nie i jakoś nie spieszno mi, do takiego spotkania – odparł Aravan.

– I nie zobaczycie chyba, że oni tego będą chcieli a wtedy prawdopodobnie będzie to ostatnia rzecz, którą zobaczycie w życiu– wtrącił nekromanta.

– To w takim razie nigdy nie chcę ich spotkać – mrukną Aravan.

– Robi się ciemno lepiej znajdźmy jakieś dogodne miejsce na nocleg – rzekła Xavia.

– Masz rację moja droga – poparł ją łowca.

Kilka godzin później siedzieli przy niewielkim ognisku sącząc jakiś napój z ziół i czekając aż upolowana, przez Aravan’a zwierzyna się upiecze.

– Podobno było tu kiedyś jakieś królestwo? – zagadnęła białowłosa.

– Tak… kiedyś. Ojciec mi o tym opowiadał jak byłem mały – powiedział Sarevok zamyślony.

– Opowiesz? – poprosiła.

Przez chwilę milczał starając się przywołać usłyszaną dawno temu od swego ojca opowieść o Władcy Białego Zamku.

– Dawno temu w Puszczy Weiun (tak wszyscy nazywają las, w którym się obecnie znajdują) istniało wspaniałe królestwo, w którym wszyscy byli równi a należały do niego wszelkie stworzenia, które zamieszkiwały ową puszczę ich królem był podobno Druid a jego zamek zbudowany był z białego kamienia. Jego okolice były niesamowicie piękne… jezioro krystalicznie czyste a woda w nim miała kolor błękitny i leczyła wszelkie choroby, kwiaty mieniły się wszystkimi kolorami tęczy a powietrze był tak czyste, że uleczyłoby każdą ranę na duszy. W podziemiach zamku ukryte były niezliczone ilości złota, klejnotów i innych kosztowności. Lecz było tam ukryte coś jeszcze coś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła słonecznego… był to klucz, klucz do Wrót Piekła.
Gdy jakimś sposobem czterej władcy największych w okolicy miast się o tym dowiedzieli postanowili zdobyć skarby oraz owy klucz. Śmiertelni władcy połączyli swe siły, po czym ruszyli na Biały Zamek nie sądzili jednak, że atak został przewidziany przez Druida, który zebrał wszystkie istoty mieszkające w puszczy i czekał na nich.
Na nic nie zdały się ostrzeżenia czworga królów na nic się też zdały prośby i wyjaśnienia Druida… zaatakowali.
Druid Bronił się bardzo długo, lecz jego obrona została przełamana zginęły prawie wszystkie istoty broniące zamku a tym, które jeszcze żyły Druid nakazał uciekać jak najdalej od tego miejsca… ludzie wdarli się do zamku odnaleźli druida i zabili go…
Ostatkiem sił obłożył klątwą sporą część terenu otaczającą zamek wypowiedziana z chęci zemsty miała jeszcze gorszy skutek… Klątwa Zapomnienia miała tak niszczycielską moc, że zamiast zburzyć zamek i pogrzebać czwórkę królów uśmierciła wszystkich w zasięgu czaru i sprawiła, że po prostu przestał istnieć. Lecz klątwa wcale ich nie zabiła tylko zmieniła w żywe trupy i inne paskudne stwory, a co z Białym Zamkiem? Nie wiadomo. – zakończył opowieść.

– Więc teraz już wiem gdzie jest Dżungla Zapomnianych – powiedziała z uśmiechem na ustach zielonooka.

– Jak to? Nie rozumiem – powiedział zdziwiony łowca.

– W Azeroth słyszałam jak ktoś mówił, że w Dżungli Zapomnianych uciekał przed czymś tylko nie wiedział, przed czym.

– To miejmy nadzieję, że się nie dowiemy, przed czym tak uciekał – stwierdził Aravan.

– Aghh! – Sarevok złapał się nagle za głowę.

– Co ci jest?! – krzyknęły dziewczyny.

– Moja… głowa – powiedział z trudem – Aaaaa – krzyknął.

– Sarevok!!! – pisnęła ze łzami w oczach Riatha widząc jak jej ukochany mdleje i zaczyna się trząść.

– Zrób coś! – krzykną Aravan do Xavii.

Dziewczyna szybko wyciągnęła ze swojej torby kilka buteleczek i wlała natychmiast do gardła nekromanty widząc, że to nie pomaga postanowiła użyć magii kapłańskiej kilka minut później jego stan był już stabilny, lecz nadal nie odzyskiwał przytomności.

Nagle do ich uszu dotarło gardłowe pomruki i pojedyncze słowa łowca natychmiast poderwał się na równe nogi chwytając za broń.

– Orkowie! Szybko zbierać się! – Warkną zdenerwowany.

– A co z nim? – Białowłosa wskazała na nieprzytomnego nekromantę.

– Ja go wezmę – powiedział łowca – a teraz szybko wynosimy się stąd!

Gnali tak szybko jak tylko mogli w ciemności a wróg był coraz bliżej i zaczął strzelać do nich z łuków na szczęście Orkowie nie są zbyt celnymi łucznikami, ale zawsze któremuś może dopisać szczęście.

– W lewo! – krzykną łowca.

– Do cholery okrążają nas! – krzyknęła ze złością Xavia.

– Co robimy?! – spytała Riatha.

– A co możemy? Mamy ich za nami, po bokach i przed nami na pewno też się zaczaili – powiedział zirytowany sytuacją łowca.

– Więc co robimy? Walczyć nie ma sensu, bo oni widzą w ciemnościach a my nie – powiedziała załamanym głosem Riatha.

– A do tego Sareok jest nieprzytomny! – Zauważyła zielonooka.

– Staranujemy ich! – mrukną Aravan.

– A jeśli się nie uda?! – protestowały obie damy.

– Jeśli macie jakiś lepszy pomysł to mówcie… tylko szybko! – warknął.

Przed nimi poruszały się jakieś cienie było ich jak zauważył w tych ciemnościach Aravan około trzydziestu.

– Trzymajcie się mocno! – Krzyknął.

Tuż przed z taranowaniem rozbłysło światło oślepiając na krótką chwilę przeciwnika, ale całkowicie wystarczyła, aby przemknąć pomiędzy zdezorientowanymi Orkami.
Mimo iż teoretycznie po godzinie takiego galopu powinni być bezpieczni to nie zatrzymywali się póki nie wstanie świt.

* * *
Tym czasem w innym miejscu…

Wysoki oraz chudy mężczyzna odziany w szary znoszony płaszcz z kapturem naciągniętym głęboko na głowę stał w wejściu do jakiegoś klasztoru. Stał między światłem a ciemnością… Wszedł do środka a za nim podążyło troje postaci w niebieskich togach. Kroczyli korytarzem oświetlonym czerwonymi pochodniami widać było, że mężczyzna ledwo co idzie. W końcu dotarli do pierwszych drzwi, które otworzyły się na oścież tuż przed nimi w następnym pomieszczeniu były dwie pary masywnych kamiennych płyt.
Człowiek w szarym płaszczu ruszył w ich stronę, gdy nagle upadł na kolana w dziwnych drgawkach po chwili z jego gardła wydobył się krzyk a raczej ryk straszliwej bestii… kaptur zsuną się mu z głowy ukazując twarz tak nie ludzką… potworną. Skóra przetarta do kości w niektórych miejscach, brak włosów na głowie, jego zęby zastąpił szereg ostrych, długich i cienkich kłów, liczne wyrostki i wgłębienie pojawiające się w tym momencie na czole sprawiały, że włosy stawały dęba…
Przestał krzyczeć. Wstał powoli na równe nogi w tym momencie kamienne płyty osunęły się pod podłogę z głośnym hukiem i wznosząc tumany kurzu, gdy opadł ich oczom ukazało się wejście do ogromnej komnaty.
W jej centrum znajdował się okrągły podest, na którym zmieściłoby się przynajmniej sześć osób na środku, którego umieszczony był stół w kształcie pentagramu a na każdym z ramion stała czarna świeczka za to w samym jego środku umieszczony był krwistoczerwony połyskujący kamień…
Cała komnata była pełna krwi miejscami wypływały nawet ciała martwych ludzi kilka metrów od podestu był jeszcze jeden mniejszy i cały czerwony z jego podnóża wyłaniały się metalowe ramiona na kształt zwierzęcych łączące się u góry czarnym pentagramem z ramion wystawały mniejsze i większe kolce te mniejsze miały na końcu ludzkie czaszki a w nich czarne świece, większe miały za to czerwone kryształy…
Od wejścia aż do podestu był zawieszony pomost mężczyzna szybko wszedł na niego i ruszył w stronę podestu poruszał się nadzwyczaj sprawnie… demonicznie.
Staną na podeście i podszedł do pentagramu tak samo uczynili jego towarzysze.

– Po latach poszukiwań w końcu znalazłem sposób uwolnienia cię mój Panie – jego głos potoczył się po komnacie – Nadszedł czas! – dodał.

Ręce skierował w środek pentagramu by po chwili uczynili to samo pozostali. Z chwilą rozpoczęcia rytuału z ich dłoni wyleciały czerwone błyskawice nie przerwanie wnikając w kryształ…

Niech droga do piekła stanie otworem – błyskawice zmieniły kolor z czerwonych na niebieskie a mężczyźni w niebieskich togach zaczęli powtarzać jego słowa tyle, że w jakimś dziwnym języku, języku piekieł.

…Zło, które raz zostało pokonane powstanie na nowo…
Spowite w przebranie zwykłego człowieka kroczyć będzie między niewinnymi
– kamień w centrum Piekielnej Gwiazdy* zajarzył się czerwonym światłem a w jego środku, co chwila przelatywały czarne cienie.

- …A groza pochłonie tych, co mieszkają na ziemi – w tym momencie kryształy na metalowych zwierzęcych ramionach na drugim podeście zapłonęły czerwonym płomieniem potem wydobyły się z nich niebieskie błyskawice, które w raz z płomieniem zajęły całkiem ramiona w następnej chwili pojawiła się srebrzysta falująca niczym woda tafla wypełniająca przestrzeń w środku.

…Niebiosa zapłaczą płomiennymi łzami, prawi upadną przed niegodziwcami i całe stworzenie zadrży przed płonącymi sztandarami piekieł!!! – Teraz komnatę wypełniały przerażające jęki dochodzące z portalu, który świecił niebiesko czerwonym światłem a z jego krawędzi wychodziły coś w rodzaju języków tańczących i chowających się z powrotem a po srebrzystej tafli „pływały” twarze, ludzkie twarze.

– Wrota są gotowe! – Zagrzmiał.

Podszedł do krawędzi i nagle po miedzy portalem a nim wyłonił się pomost, który tworzyły ludzkie kości… czekał.
Po kilku minutach zaczęło się coś dziać z portalu coś się wyłaniało wpierw jedna łapa z długimi zakrzywionymi szponami a zaraz i druga potem łeb, z którego wyrastały dwa czarne rogi i masywny tors a z jego pleców sterczało sześcioro długich kolcy, każde następne były o połowę mniejsze aż do końca masywnego ogona. Po kilku sekundach stąpał po „ludzkim moście” ciągnąc za sobą długi ogon…
Upadł na cztery łapy poczym wydał z siebie donośny piskliwy dźwięk, który po niespełna sekundzie zmienił się w przeciągły i ogłuszający ryk wstając w tym czasie powoli z powrotem na dwie łapy. Ryk był tak potężny, że aż zatrzęsła się komnata a sufit i ściany popękały.
Mroczny Lord Dergolthar powrócił a jego gniew nie będzie miał sobie równych…. Teraz jest zupełnie nową istotą.
Ponad trzy razy większy niż człowiek jego czarna skóra pokryta była drobnymi łuskami. Spojrzał na tego, kto go uwolnił i obnażył mordercze kły, co zapewne miało być uśmiechem wydając przy tym gardłowy pomruk.

– Witam z powrotem Panie – mężczyzna klęknął na jedno kolano pochylając głowę przed Dergoltharem a ten zmienił się w zwykłego człowieka w czarnej szacie.

* * *
– Zaczyna świtać – zauważyła białowłosa spoglądając na jaśniejące niebo.

– Gdzie my jesteśmy? – spytała zielonooka.

– A skąd mam wiedzieć? – odparł pytaniem na pytanie łowca.

– Odpocznijmy – dodał już ciszej.

– Co z nim? – odezwała się po chwili zielonooka widząc jak Riatha dotyka czoła nekromanty.

– W porządku wygląda jakby spał tylko, że…

– Tylko, że co? – spytała.

– Musiał stracić prawie całą energię, bo wyczuwam jak się regeneruje – powiedziała zdziwiona białowłosa.

– Przecież nie używał w tedy magii – zdziwił się łowca.

– Wiem mnie też to dziwi – odparła zamyślona.

– Może wyjaśni nam to jak się obudzi – westchnęła Xavia.

W końcu Mroczny Elf zaczął się budzić powoli otworzył oczy i pierwsze, co zobaczył to pochylająca się nad nim uśmiechniętą twarz Riathy.

– Witamy w śród żywych – przywitała go białowłosa.

– Nie przypominam sobie abym umarł – mężczyzna udał, że myśli intensywnie, czym wywołał uśmiech na twarzach przyjaciół.

– Coś mnie ominęło? – dodał widząc, że znajdują się w innym miejscu niż te które zapamiętał ostatnio.

– Nic konkretnego… – zaczęła Xavia

– Nie licząc ucieczki całą noc przed Orkami i twoja chwilową nieosiągalność… to rzeczywiście nic konkretnego – stwierdził z ironią w głosie łowca.

– A ja musiałem akurat wtedy być nieprzytomny – powiedział płaczliwym tonem Sarevok, co wywołało salwę śmiechu u towarzyszy.

– Widzę, że szybko wracasz do formy! – powiedziała z ulgą w głosie zielonooka.

– Sar, co ci się stało…, czemu zemdlałeś? – W końcu, Riatha zadała nurtujące ją pytanie.

– Nie wiem. Czułem jakby Coś odbierało mi energię i próbowało przeciągnąć na drogę zła… jak chciało mną zawładnąć.

– Co to mogło być? – Spytała Riatha.

– Nie mam pojęcia, ale czuje, że stało się coś strasznego czuję jak zła energia rośnie w siłę… jak mnie wzywa.

– Teraz wyczuwam ją jeszcze mocniej niż przedtem – dodał po chwili.

– Co to może oznaczać? – Spytała zielonooka.

– Cokolwiek by to nie było nie jest dobre – odparł spokojnie nekromanta przymykając lekko powieki.

– Zbierajmy się „trochę” zboczyliśmy z kursu, więc musimy odnaleźć jakąś ścieżkę – stwierdził Aravan.

Tak, więc po zjedzeniu szybkiego posiłku ruszyli w dalszą drogę… było już południe, gdy dotarli do masywnego muru nie widząc innej możliwości ruszyli wzdłuż niego mając nadzieję, że doprowadzi ich do wyjścia z lasu, lecz zamiast wyjścia natrafili na sporą wyrwę w murze. Popatrzyli się na siebie poczym zgodnie kiwnęli głowami, przeszli na drugą stronę.
Ku ich zdziwieniu po drugiej stronie była wioska a w oddali majaczyła czarna góra.

– Cóż skoro tu jesteśmy to nie zaszkodzi nam odpocząć tej nocy? – Zaproponowała Xavia.

– W sumie się z tobą zgodzę moja droga… moje ciało domaga się kąpieli i ciepłego łoża – rzekł łowca.

– W szczególności kąpieli… i to bardzo długiej – stwierdził nekromanta teatralnie zatykając sobie nos.

– Ha, ha, ha bardzo śmieszne baardzo! Jak na Mrocznego Elfa masz trollowe poczucie humoru – udał oburzenie Aravan – z resztą ja nie mieszkam pod ziemią – dodał.

Dwie panie jadące z tyłu chichotały po cichu przysłuchując się ich rozmowie.

– Ale nawet Podmrok jest czystszym miejscem od ciebie – rzekł ironicznie nekromanta.

– Phi! Rasowe uprzedzenia… To smutne kolego bardzo smutne – powiedział kręcąc głową z udawanym współczuciem i ruszył w poszukiwaniu gospody.

Zatrzymali się kilkanaście minut później przed drzwiami jedynej gospody w „Bezludnym Miasteczku” jak ochrzciła je białowłosa w środku było z może dziesięć osób zdziwieni panującą w lokalu ciszą zajęli wolny stolik przy oknie, przez które oglądali Górę.

– Podać coś? – podszedł do nich niski i krępy osobnik z brązową tacą w dłoniach.
Sarevok wyczuł, że coś jest z nim nie tak, choć nie wiedział, co to może być zamówił…

– Pieczonego dzika i cztery kufle miodu – powiedział zimnym pozbawionym emocji głosem – pośpiesz się człeczyno! – Dodał na koniec.

– Czemu go tak potraktowałeś? – Spytała zdziwiona Xavia.

– Nie wiem coś mi mówi, że w tym miasteczku dzieje się coś złego… im szybciej się stąd wyniesiemy tym lepiej.

– To nie zostaniemy tu na noc? – Upewnił się Aravan.

– Tak – odparł krótko nekromanta.

Rozmowę przerwało im przyjście kelnera z zamówieniem postawił strawę na stoliku poczym poszedł obsłużyć innych.

– Spójrzcie – odezwała się nagle Riatha.

– A cóż to takiego? – odezwał się łowca wpatrując się w wierzchołek góry, nad który po zachodzie słońca unosił się czerwona poświata.

Nawet nie zwrócili uwagi na fakt, że za oknem zrobiło się ciemno, mimo iż jest jeszcze południe.
Nagle Sarevok’owi przypomniała się jedna rzecz z listów od Velgona „W domu ognistym gdzie światło gwiazd i księżyca tylko dociera… Tarcza Mroku ukryta jest”.

– W domu ognistym, w domu ognistym… – myślał – dom ognisty – spojrzał na górę – Wulkan! Jedyne światło wpada przez szczyt góry – odezwał się niespodziewanie.

– Co? – Spytali przyjaciele jednocześnie.

– Pamiętacie tą wskazówkę tę do odnalezienia Tarczy?

– Tak pamiętamy – zgodzili się.

– Chyba wiem, o co w niej chodziło – powiedział i skinął głową na górę za oknem.

– Myślisz, że to tam jest ukryta? – ożywiła się Xavia.

– Być może i mam zamiar to sprawdzić.

– Więc nasza podróż do Azeroth się nieco przedłuży – stwierdziła Riatha.

– Na to by wyglądało – przytaknęli.

Nagle usłyszeli czyjś krzyk zerwali się z krzeseł i nasłuchiwali… i znów go usłyszeli.

– To na piętrze – powiedział nekromanta poczym wbiegł na schody.

Stali na środku korytarza by znów usłyszeć krzyk, który tym razem się urwał nagle. Stanęli przed drzwiami do pokoju, z którego dochodził owy dźwięk były lekko uchylone popchnął je, lecz było zbyt ciemno by dostrzec cokolwiek. Sarevok na wszelki wypadek wyciągną miecz i wszedł do środka.

Jedyne światło padało od strony rozbitego okna. Na podłodze leżało ludzkie ciało. Było częściowo zjedzone. Reszta przypominała krwawą miazgę. Musiało tu leżeć kilka godzin, ponieważ smród był niesamowita a rozkładające się tkanki przyciągnęły mrówki i innych małych padlinożerców. Resztka ciała była zbyt mała, by określić płeć ofiary. Nad ciałem, na ścianie półmetrowe litery głosiły: PRZYBYLIŚCIE TU ŻYWI, ALE TAK NAPRAWDĘ JESTEŚCIE MARTWI.

– Bogowie, kto to zrobił?! – wyrwało się Riatcie a w odpowiedzi usłyszeli skrzypienie podłogi w pomieszczeniu obok a tam na podłodze był człowiek „konsumowany” przez jakiegoś stwora.
Istota chyba nie zauważyła pojawienia się nowych gości. Nekromanta szybkim ruchem pozbawił stwora głowy jego ciało upadło bezwładnie na podłogę a odcięta głowa potoczyła się po podłodze.

– Nieumarły – stwierdził z odrazą Sarevok wycierając miecz.

– Więcej nieumarłych – dodał po chwili spoglądając przez okno.

– Chyba czas opuścić to miejsce – stwierdził Łowca.

– Zgadzam się z tobą całkowicie – oznajmiła białowłosa.

Mając broń w dłoniach powoli ruszyli na dół, gdy już tam byli zauważyli, że zamiast klientów szwendały się żywe trupy.

– Sporo ich – mruknął Aravan.

– Damy rade truposze to łatwizna są powolni, bezmyślni i strasznie śmierdzą – powiedział cicho nekromanta.

– Zupełnie jak ty przyjacielu – dodał poczym pozbawił głów dwóch najbliżej stojących nieumarłych.

– Gdyby nie sytuacja to bym ci ten twój miecz w tyłek wsadził! – warkną łowca.

Po „wyczyszczeniu” parteru wyszli na zewnątrz gdzie czekał na nich komitet powitalny składający się z trzydziestu truposzy a z każdą chwilą ich przybywało zwabieni hałasem.

– Inteligentni i ruchliwi to oni nie są, ale jaki mają za to słuch – powiedziała Xavia nadal rozbawiona ostatnią wypowiedzią Aravan’a.

– O ile się nie mylę było południe, kiedy tu trafiliśmy – zauważyła białowłosa.

– Racja, ale pomyślmy lepiej jak się stąd wydostać – powiedział Aravan.

Sarevok zauważył, że wioska wygląda teraz inaczej wszystkie domy oprócz gospody znikły. Teraz stały tam setki grobów, z których wyłazili nieumarli.
Riatha w tym czasie powalała wrogów z dystansu a każda wypuszczona przez nią strzał perfekcyjnie trafiała w cel.

– Lepiej wsiadajmy na konie i wynośmy się z tej wioski przeklętych – odezwała się białowłosa po raz chyba setny trafiając z łuku truposza.

– Racja. Mimo łatwości zabijania ich robi się coraz ciaśniej – stwierdził łowca.

Tak, więc wsiedli na swoje wierzchowce i ruszyli jedno za drugim. Na przedzie pędził Sarevok torując drogę pozostałym i co jakiś czas używając miecza.
Do ich uszu docierały jęki i zawodzenia truposzy w pewnym momencie nekromanta usłyszał głos swego towarzysza pędzącego za nim:

– Czy oni muszą tak jęczeć? Głowa mnie już od tego boli! – pożalił się.

– To już wiesz jak my się czujemy słuchając ciebie! – krzyknęła Riatha z tyłu.

Aravan chciał już się odgryźć, lecz przerwał mu nekromanta uprzedzając o metrowym murze przed nimi. Po chwili jedno za drugim przeskakiwało nad nim lądując ciężko. Zwolnili by dać odpocząć rumakom i samemu odetchnąć.

* * *
Czwórka jeźdźców jechała krętą dróżką w górę gdzie jak mieli nadzieje znajdą wejście do wulkanu. Niestety niczego takiego nie było aż dopiero po kolejnej godzinie odnaleźli dziwnie wyglądające wejście W kształcie trójkąta wejście… u podstawy miało jakieś cztery metry a wysokości jakieś sześć. Po jego obu stronach stał metrowe obeliski z dziwnymi inskrypcjami niestety ani Sarevok ani pozostali nie byli w stanie ich odczytać.
A gdy Aravan chciał wejść do środka jakaś niewidzialna bariera blokowała go tak samo było przy próbie wejścia Riathy i Xavii.

– Wygląda na to, że sam będziesz musiał sobie poradzić – westchnęła zielonooka.

– Brzuch bestii… – mruknął łowca.

– Albo tyłek demona – dodał z sarkazmem Sarevok poczym wkroczył do środka odprowadzany wzrokiem przyjaciół aż w końcu znika w mroku góry.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
* Piekielna Gwiazda – Inna nazwa pentagramu.

Zapowiedź:
Rozdział IV - W poszukiwaniu Tarczy Mroku.

  PostWysłany: Wto 18:12, 14 Lis 2006   Temat postu:
Aravan


Rozdział II: Wyprawa i podróż przez pustynie.


Po kilku dniowym pobycie w gospodzie Sarevok, Aravan, Riatha oraz Xavia postanowili udać się w rodzinne strony, których nie odwiedzali od bardzo wielu lat… do Azeroth miasta elfów.

– Nie mogę się już doczekać powrotu do domu – westchnęła białowłosa.

– Tak ja też, ja też… - westchnę nekromanta.

– Gotowa do drogi? – spytał po chwili milczenia a ta skinęła tylko twierdząco głową.

Wyszli przed gospodę gdzie czekała już na nich dwójka towarzyszy.
Całą czwórką ruszyli przez Knieję Never w kierunku Portu Last gdzie wynajmą statek a stamtąd czeka ich około półtora miesiąca żeglugi przez morze Fareńskie do portu w mieście Terens, które zewsząd otoczone jest pustynią rozciągającą się na tysiące mil.

***
– Jak się czujesz maleńka? – spytał się z troską w głosie mężczyzna o srebrnych włosach wchodząc do kajuty fleki.

– Źle – odparła krótko zwinięta w kłębek kobieta.

– Co mnie podkusiło płynąc tą cholerną łajbą? – dodała z goryczą.

– Już piąty dzień z rzędu leżysz w łóżku, Xavia nie ma jakichś ziół? – spytał nekromanta.

– Nie ma… zostawiła w pokoju w Luskan! – odparła zła.

– W takim razie nie pozostaje mi nic innego… – w tym momencie na jego twarzy pojawił się uśmiech niczym u dziecka zamierzającego cos spsocić - …jak wyciągnąć cię na świeże powietrze.

– Co? Ale nie… Ja protestuje! – mówiła brana właśnie na ręce dziewczyna.

– A protestuj sobie tylko powiedz, na czym ten protest będzie polegał.

– Tak? To w takim razie do końca podróży będziesz spać na podłodze – powiedziała wyraźnie akcentując ostatnie słowo.

– Trzeba się poświęcić dla dobra sprawy – westchną teatralnie.


– No proszę któż to się zjawił? – rzekł Aravan widząc elfkę niesioną przez nekromantę.

– Gdyby to ode mnie zależało to została bym pod pokładem – spojrzała z wyrzutem na ukochanego, który właśnie stawiał ją na pokład.

– Daj spokój musisz więcej przebywać na świeżym powietrzu to będziesz się lepiej czuła – stwierdziła Xavia.

W tym momencie statek mocniej się zakołysał, co spowodowało mdłości u dziewczyny, więc czym prędzej przechyliła się za burtę i zwymiotowała.

– Przez te pięćdziesiąt dni przywykniesz do tego kołysania – dodała zielonooka, gdy elfka skończyła wymiotować.

– To żeś mnie pocieszyła – mruknęła.

– Ja tam wolę ląd nie żebym miał coś do statków, ale wole mieć pewny i stabilny grunt pod stopami – stwierdził łowca.

– W takim razie pozwól, że powtórzę ci słowa mojego mistrza – odezwał się nekromanta – "Ziemia… Stąpają po niej tak długo, że niejednokrotnie o niej zapominają… Zwykle są całkiem zaskoczeni, gdy ta właściwie jedyna dająca prawdziwe poczucie bezpieczeństwa rzecz, sama usuwa się im spod stóp i pochłania w całości".

– Wiesz na przyszłość zachowaj dla siebie takie rzeczy, bo do Terens dotrzesz w pław – zagroził Aravan.

– Chyba zachwiałem te jego poczucie stabilności i pewności – nekromanta szepną dziewczynom z udawanym zmartwieniem w głosie, na co one parsknęły stłumionym śmiechem.

– Hej wcale nie zachwiałeś!… - powiedział urażony.

I znów statek zakołysał się mocniej przyprawiając o mdłości białowłosą.

– Ni… - zaczął Sarevok, lecz przerwał mu krzyk człowieka siedzącego na Bocianim Gnieździe.

– Statek na horyzoncie!

– Jaką ma flagę?! – krzykną nekromanta.

– Nie wiem są zbyt daleko! – odkrzykną mężczyzna.

Kilkanaście minut później, gdy cała załoga stała i czekała w napięciu rozległ się przerażony głos mężczyzny z bocianiego gniazda

– PIRAAAAACIII!!!!

– Stawiać żagle! – krzykną kapitan statku.

W następnej chwili kilkanaście metrów od statku do wody wpadł pocisk wystrzelony z pirackiego statku.

– Niech to szlag! – warkną nekromanta.

– Coś nie tak? – spytała zaniepokojona Xavia.

– Tak to Keradranie… ich statki są bardzo wytrzymałe wpierw ostrzeliwują z katapult a potem taranują.

– Czyli jest nie ciekawie – mruknęła.

Kolejny pocisk spadł kilkanaście metrów od statku.

– Spokojnie jak widać nie mają takiego zasięgu – powiedział Aravan.

– UWAGA! – wrzasną ktoś i w sekundę później kolejny pocisk świsnął nad statkiem cudem mijając maszt.

– Coś mówiłeś? – spytały obie damy.

– Taak to może się udać – mrukną do siebie nekromanta.

– Co takiego może się udać? – Zainteresowali się pozostali.

Sarevok nie odpowiedział tylko ruszył w stronę kapitana by powiedzieć mu o swym planie. Kapitan spojrzał na niego jak na idiotę, lecz zgodził się. Nekromanta staną na dziobie statku a ten zwrócił się na wprost piratów.

– Co ty robisz?! – krzyknęła białowłosa lecz ten jej nie słuchał skupił się na statku Keradranów i zaczął mówić formułę zaklęcia.

– Belgis matrona et sequana dividit…

Uniósł prawą rękę pionowo do góry a lewą pozostawił w poziomie wycelowaną we wrogi statek.
W wodę, co i raz uderzały pociski niektóre spadały bardzo blisko a inne przelatywały nad statkiem cudem mijając żagle.
Jego dłonie zaczęły świecić lekkim błękitnym światłem powoli je złączył jak do modlitwy i przyciągną do klatki piersiowej jego dłonie zaczęły intensywniej świecić i lekko drżały…

– Horum ominum fortissimi sunt balgae! – Po wypowiedzeniu ostatniego słowa zaklęcia pchną energicznie ręce rozkładając jednocześnie dłonie na kształt litery „V” a w sekundę potem w stroną statku piratów pognała z zawrotną prędkością płonąca zielonym ogniem niebieskawa kula wielkości koła od roweru wzburzając pod sobą wodę i wzbijając kłęby pary.

Gdy dotarła do statku wniknęła w niego a po chwili statek zaczął jakby się kurczyć i wyginać ludzie zaczęli krzyczeć z przerażenia i skakać w panice do wody… po kilku sekundach rozbłysnął jaskrawym światłem i eksplodował z głośnym hukiem rozrzucając szczątki na setki metrów we wszystkie strony.
Nekromanta zachwiał się na nogach i gdyby nie szybka reakcja przyjaciół z pewnością by upadł reszta załogi była zbyt zszokowana by zauważyć cokolwiek.

– Sar! Sar! Co ci jest! – Mówiła spanikowana białowłosa zapominając o swojej dolegliwości.

– Nie wiem – stękną.

– Zaraz wracam – Zielonooka znikła na chwilę pod pokładem by powrócić z niewielkim flakonikiem w ręku - Wypij to – nakazała mu Xavia – to powinno postawić cię na nogi.

– Coś jest nie tak – powiedział poważnym głosem, gdy tylko wróciły mu siły.

– Co masz na myśli? – spytał Aravan.

– Gdy wypowiadałem zaklęcie nic się nie działo dopiero potem zacząłem w szybkim tempie tracić energie.

– Czy wcześniej też tak się działo? – spytała białowłosa.

– Nie, nigdy – odparł zamyślony.

– Może to wina czaru? – rzekła zielonooka.

– Niemożliwe. To musi być coś innego… Idę się lepiej położę.

– Ja też idę – dodała białowłosa.

Ludzie odsuwali się od nich w obawie, że nekromanta wysadzi i ten statek.

– Ale jest tylko jedno łóżko – szepnął jej na ucho Sarevok.

– Ano jest jedno… dla mnie – odszepnęła mu uśmiechając się przy tym mściwie.


Dopiero po czterech dniach Riatha zlitowała się i pozwoliła mu spać ze sobą. Przez resztę podróży było spokojnie cała czwórka zastanawiała się nad przyczyna utraty energii u ich towarzysza, lecz do niczego nie doszli. (Riatha nadal miała chorobę morską).

Końcu statek zacumował w porcie a przyjaciele stanęli na kamiennym pomoście.

***
– Dzięki bogom to już koniec męki – powiedziała z ulgą w głosie białowłosa, na co pozostali zaśmiali się serdecznie.

Ruszyli pomostem w stronę miasta a rybacy łowiący ryby z pomostu uciekali w popłochu krzycząc coś w nieznanym języku a jeden nawet skoczył do wody i popłyną na otwarte może, lecz jeszcze szybciej wrócił… wygląda na to, że rekin ma duży dar przekonywania.

– Czemu wszyscy uciekają w popłochu? – spytała zdumiona reakcją ludzi Xavia.

– Bo uważają nas za duchy pustyni.

– Za co? – zdziwił się łowca.

– Za duchy pustyni… - powtórzył - innymi słowy biorą nas za Dżiny .

– Hahahaha… - zaśmiała się perliście Riatha a po chwili reszta zrobiła to samo.

– To nawet lepiej dla nas, bo nikt nie ośmieli się okraść czy też oszukać dżina – rzekła z uśmiechem białowłosa.

– Hej Sar a skąd znasz ich język? – spytała się zielonooka.

– Często tu bywałem – odparł nekromanta.

– Stare dzieje – dodał po chwili.

– Jest tu jakaś gospoda, karczma cokolwiek byleby mieli dobre wino i dziczyznę? – spytał z nadzieją w głosie Aravan.

Sarvok nie odpowiedział tylko skierował swe kroki na wprost gdzie stał dwu piętrowy budynek a nad drzwiami widniała owalna tablica z wymalowaną na środku rybą na talerzu.

– Przytulnie tu – stwierdził łowca rozglądając się po gospodzie.

– Zajmijcie jakiś stolik ja zamówię coś do jedzenia – oznajmił nekromanta poczym ruszył w stronę karczmarza.

– Witam, czym mogę… - nagle karczmarz zamilkł widząc, do kogo mówi – dż… dżinn!

– Ciszej… - Sarevok uciszył wystraszonego mężczyznę – cztery razy pieczone prosię i cztery kufle piwa – złożył zamówienie i odszedł do stolika.

Kilka minut później zajadali się zamówioną strawą i popijali pysznym piwem daktylowym.

– A ty, dokąd? – odezwała się Riatha.

– Na zakupy – odparł wymijająco – odświeżcie się, bo o zmierzchu wyruszamy.

***
Nekromanta szedł właśnie ku głównej bramie miasta taszcząc pustynne ubrania dla swych towarzyszy i rozglądając się w poszukiwaniu sprzedawcy wielbłądów.
Gdy dotarł na miejsce zaczął po kolei sprawdzać „jakość” zwierzęcia, czyli stan uzębienia oraz kopyt po niecałej godzinie wybrał sześć wielbłądów cztery dromadery i dwa juczne następnie kupił „w promocji” daktyle, wodę, suszone mięso oraz mieszankę paszy z mlekiem dla wielbłądów załadował wszystko na owe stworzenia i ruszył z powrotem do gospody.

***
Tym czasem białowłosa elfka brała odprężającą kąpiel nucąc cicho jedna z elfickich pieśni nawet nie usłyszała, że ktoś wszedł do pokoju…
Nagle poczuła delikatny dotyk czyjejś ręki na plecach… dokładnie wiedziała czyja to ręka spojrzała prosto w jego platynowego koloru oczy i uśmiechnęła się delikatnie.
Jego ubranie zawisło na krześle obok a on sam zanurzył się w ciepłej wodzie składając przy tym na jej ustach gorący i długi pocałunek… zaczął schodzić niżej i niżej poczym całując jej szyje i ramiona doszedł do biustu wziął je w dłonie i zaczął delikatnie ściskać i pieścić.
Ona w tym czasie mając dwie wolne ręce zajęła się jego kroczem delikatnymi ruchami pieściła jego skarb a on od czasu do czasu pojękiwał z rozkoszy.
Po pewnej chwili leżała na nim, a on wycałował ją centymetr po centymetrze, Zanurzył się w niej powolutku, jego wnikanie trwało kilka minut. Gdy już doszedł do jej głębin odczekał chwilę, całując ją w tym czasie tak gorąco jak nigdy przedtem. Stanowili jedno ciało, byli tylko dla siebie….

***
Tuż przed zachodem słońca Sarevok i reszta przebrali się w zakupione przez nekromantę pustynne ubrania były to obszerne kilku warstwowe z cienkiego jedwabnego materiału kolorowe uniformy dodatkowo otuleni byli grubymi wełnianymi płaszczami, ponieważ w nocy temperatura spada do zera a za dnia dochodzi do czterdziestu stopni, na głowie mieli turbany z grubszego materiału by lepiej chroniły przed promieniami słonecznymi.

– Już czas… o świcie powinniśmy dotrzeć do pierwszej oazy – odezwał się Nekromanta.

– Ele… mam mały problem – mrukną łowca – jak się je obsługuje? – Wskazał ręka na wielbłąda.

– Och byłbym zapomniał. Jeśli chcesz by wstał mówisz „Wedo”, połóż się „Torro”, ruszaj „Kenneth”, stój „Dedot” jasne?

– Jak słońce – odparł.

Dosiedli swe wierzchowce, które niechętnie się podniosły a po komendzie swych właścicieli ruszyły w podróż przez pustynię.


Do pierwszej oazy dotarli wraz ze wschodem słońca zrobili krótki odpoczynek na rozprostowanie kości poczym ruszyli w dalszą drogę. Dni mijały a nasi wędrowcy nie spotkali jak dotąd żadnej oazy a powinni minąć przynajmniej dwie, lecz tak się nie stało prawdopodobnie zostały przykryte przez piaski pustyni.
Sarevok zatrzymywał się, co 20 mil by sprawdzić stan kopyt zwierząt i jak na razie były w porządku w końcu następnego dnia znaleźli ogromna oazę z krystalicznie czystą woda, soczystą zieloną trawą i daktylowcami rosnącymi licznie w okuł oczka wodnego rozładowali wielbłądy, które łapczywie zaczęły skubać trawę a panie poszły się wykąpać za to mężczyźni zbierali daktyle, bo te, co mieli były już na wykończeniu tak, więc postanowili nazrywać ich trzy razy więcej.
W pewnym momencie nekromanta dostrzegł coś między małymi krzaczkami podszedł w to miejsce i odsuną zarośla a jego oczom ukazał się tabliczka z czerwoną czaszką w czarnym okręgu, gdy dotarło do niego, co oznacza ten symbol złapał swoją torbę z daktylami a następnie kazał Aravan’owi się zbierać dziewczyny właśnie suszyły się w promieniach słońca... nekromanta bez zbędnych ceregieli wyrwał je z tego letargu karząc się zbierać jak najszybciej.
Widać było, że mężczyzna jest czymś zdenerwowany, więc białowłosa zaniepokojona tym spytała się.
- Co się dzieje?

– Musimy jak najszybciej opuścić to miejsce – powiedział zdenerwowany.

– Ale dla czego? Co się dzieje? – ponownie się spytała białowłosa.

– Ta oaza jest przeklęta znalazłem znak ostrzegawczy a jeśli gdzieś jest taki znak to lepiej opuścić, czym prędzej takie miejsce.

– A jeśli się mylisz? – powiedział łowca.

– Dawno temu nocowałem w jednej z takich oaz też był tam taki sam znak, ale nie brałem tego na poważnie poszedłem na wydmę rozejrzeć się, gdy wróciłem mój wielbłąd był martwy został do połowy zjedzony a istota, która tego dokonała znikała za wydmą w mroku wychwyciłem tylko białą czaszkę… wilczą czaszkę.

Nikt się więcej nie odezwał po dziesięciu minutach ruszyli dalej nie oglądając się za siebie.

Dziennie robili jakieś 40 mil a w każdej nocy stawiali warty. Powoli kończył się im zapas wody aż dwudziestego dnia skończyła im się całkiem.

– Chyba bogowie nas lubią – stwierdził Aravan poczym zaśmiał się.

– Studnia?! – wykrzyknęła zielonooka.

– Kenneth, kenneth – popędzali wielbłądy, co i raz uderzając drewnianymi kijkami w zad zwierzęcia.

Łowca wyją linę i przywiązał do drewnianego wiadra, które leżało tuż przy studzience.
Po napełnieniu wszystkich manierek postanowili odpocząć i dać wytchnienie wielbłądom. W nocy warta przypadła nekromancie tak więc poddał się medytacji, dzięki czemu wcześniej może dostrzec niebezpieczeństwo… po kilku godzinach w jego umysł wkradła się dziwna pieśń była taka piękna uspokajająca… usypiająca. Po kilkunastu minutach ze studzienki wyłonił się jakiś stwór jego pancerz był czarny jak noc i pokrywał go śluz jego ofiarą padł wielbłąd juczny podpełzł do zwierzęcia i przyssał się niczym pijawka do jego boku…
Sarevok czuł, że coś jest nie tak jakaś cząstka jego umysłu walczyła z ogarniającą go ciemnością w końcu otworzył oczy, lecz nic nie mógł zobaczyć w ciemności do jego uszu dobiegło dziwne mlaskanie spróbował się podnieść, ale nie mógł jego ciało ogarnęła dziwna niemoc zaczął się czołgać ku dziwnym dźwiękom, lecz te ustały i w końcu to dostrzegł gigantycznego robaka zmierzającego w stronę jego ukochanej… z wielkim wysiłkiem wciąż walcząc z ogarniającą jego umysł ciemnością wstał i powolnym krokiem szedł na ratunek elfce, czerw już pochylał się nad dziewczyną gdy nekromanta zebrał wszystkie swoje siły i zamachną się mieczem świtu ostrze błysnęło w ciemności raniąc głęboko stwora, który wydał pełen bólu pisk… krew pomieszana ze śluzem trysnęła z rany obryzgując przy tum nekromantę i dziewczynę kolejny cios i kolejna fala posoki oraz śluzu popłynęła z rany. Stwór piszcząc jak zarzynane zwierzę uciekło z powrotem do studni pozostawiając za sobą czerwony ślad.
W końcu z sekundy na sekundę dziwna ciemność i niemoc ustępowały wszyscy zaczęli dochodzić powoli do siebie. Nekromanta wciąż czujnie się rozglądał z mieczem ociekającym śluzem i krwią stwora gotowym do ponownego użycia.

– Co do…?! – wykrzyknął łowca widząc resztki a raczej krwawą miazgę pozostałą po wielbłądzie.

– Wszystko w porządku? – spytał Sarevok klękając przy białowłosej.

– T… tak, co tto było? – wyjąkała wystraszona.

– Nie wiem wyglądał jak skrzyżowanie żuka z pijawką – odpowiedział na jej pytanie.

– Lepiej oddalmy się od tego miejsca rano się tym zajmiemy – dodał po sekundzie.

Tak więc przenieśli obozowisko kilka set metrów dalej i zebrali to, co się dał z martwego wielbłąda jucznego. Następnego ranka wrócili do studni burząc ją i zasypując a na pozostawionym kamieniu wyryli znak czaszki w okręgu.
Po wielu dniach w końcu dotarli na skraj pustyni a tym samym na początek ogromnego kanionu zjechali ścieżką w dół i po kilku minutach wjechali do wąwozu.

– Musimy znaleźć drogę na druga stronę i jechać górą – oznajmił nekromanta a widząc pytające spojrzenia towarzyszy dodał, – Jeśli coś nas zaatakuje a wątpię żeby tak się nie stało nie będziemy mieli jak w razie czego uciec…

– Racja – zgodzili się z nim.

– A po zmroku roi się u od goblinów, orków i innego paskudztwa – dodał rozglądając się czujnie dookoła.

Po kilku godzinach znaleźli drogę na drugą stronę i od tej pory za dnia podróżowali blisko krawędzi a w nocy obozowali jak najdalej by nie zwęszono ich zapachu. Mijały kolejne dni a do celu ich poduczy było jeszcze daleko.
W końcu wyjechali z kanionu na zieloną polanę a dopiero pod wieczór napotkali pojedyncze domostwa ku ich ucieszcie domostwa pojawiały się coraz częściej aż w zatrzymali się w gospodzie „Pod Dębowym Pniem”. Wynajęli pokoje i po odświeżeniu się wycieńczeni położyli się spać. Następnego dnia w południe postanowili zostać tu na parę dni…

Ostatniego dnia odnowili zapasy tyle, że ni potrzebowali tyle ile mieli ze sobą podczas przeprawy przez pustynię… ograniczyli się do minimum a wielbłądy zamienili na konie, co bardziej im odpowiadało szczególnie Aravan’owi i ruszyli w dalszą drogę.
Mijali rzeki i jeziora, pola i pojedyncze farmy aż dotarli na skraj gęstego lasu a raczej dżungli rozciągającej się na wiele mil, dżungli, która skrywa mroczną tajemnicę…

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Zapowiedź:
Następny rozdział: Dżungla Zapomnianych

  PostWysłany: Wto 18:10, 14 Lis 2006   Temat postu:
Aravan


ROZDZIAŁ I:
Spotkanie


W rok po zniszczeniu Kermah-Ther, Derken wraz z pięćdziesięcioma rycerzami starał się odnaleźć Mrocznego Elfa Sarevoka podążał śladami wszelakich informacji czy też usłyszanych przypadkiem plotek o tym osobniku i nic, przejeżdżali przez wielkie miasta a nawet i te mniejsze a gdy kogoś się o niego pytał ten zaczynał się rozglądać na boki, po czym „twierdził”, że nie zna nikogo takiego i odchodził, czym prędzej… tak, więc postanowili wrócić do Portu Last i chociaż tam „spróbować” się czegoś dowiedzieć. (Bo prawdę mówiąc Tam jeszcze nie szukali informacji)Niestety w Porcie ludzie reagowali tak jak poprzednio…

– Cóż wygląda na to, że ten przeklęty elf ma niezłą reputację – westchną Derken.

– Sir! – odezwał się jeden z rycerzy w stronę dowódcy.

– Tak?

– Przydałoby się zakupić dodatkową żywność, bo jest na wyczerpaniu.

– Masz rację przed nami jeszcze długa droga a strzały też są na wyczerpaniu… dobrze, zatem wy – wskazał pięciu ludzi po prawej – kupicie jedzenie i wodę ty, ty i ty – wskazał na trzech ludzi przed nim – kupicie leki i opatrunki a wy – teraz zwrócił się do dziesięciu ludzi stojących z lewej – zakupicie strzały po 30 kołczanów na osobę ma być 10 zwykłych, 10 z zaklętym ogniem i 10 z trucizną… ruszajcie!

– Tak jest! – krzyknęli równocześnie.

Pół godziny później w tawernie „Pod Złotym Gryfem”.

– Luskan leży parę mil za knieją a do miasta prowadzi kilka tras…

– Co myślisz Keldenie o tej trasie?

– Hm… wydaje się być najbezpieczniejsza… - rzek zamyślony.

– Taa jakby Knieja Neverwinter była kiedykolwiek bezpieczna – rzekł z sarkazmem Derken.

– Cóż możemy ominąć Knieję i przejechać tędy przez przełęcz… - zaczął dowódca, lecz przerwał mu wystraszony głos jego zastępcy.

– …I przejechać przez Kanion Śmierci?! To już wolałbym przejść Knieje Never* bez broni z transparentem zapraszającym na ucztę! – rzekł ze zgrozą.

– Masz rację, czyli zostaje nam droga przez knieję – mruknął kapitan.

– Miejmy nadzieję, że w Luskanie ludzie będą bardziej rozmowni – mrukną Kelden.

– I że tam odnajdziemy Sarevoka? – dodał dowódca.

– Dokładnie a teraz tylko trzeba coś zjeść i iść spać – powiedział Kelden prostując się.
– zaraz przyniosę jakąś strawę i butelkę wina – dodał poczym ruszył w stronę karczmarza.

Po chwili wrócił niosąc dwa talerze z pieczonym królikiem a za nim człapała pulchna kelnerka niosąc dzban z winem lub innym trunkiem.
Jedli w ciszy każdy pogrążony w swoich myślach, ale biegnących tymi samymi torami, „co szykuje dla nas knieja, czy pozwoli nam przejechać, czy w Luskan znajdziemy to, czego szukamy? A jeśli nie tam to gdzie?”.
Po dwudziestu minutach rozeszli się do swoich kwater położyć się spać, by o wschodzie słońca ruszyć w dalszą drogę…


Równo o wschodzie słońca na niewielkiej polance stało na baczność czterdziestu dziewięciu ludzi a obok nich stały ich konie a przed nimi na owych zwierzętach siedziało dwoje ludzi. Po chwili jeden z nich zabrał głos.

– Dziś ruszamy do Luskan i być może właśnie tam znajdziemy tego, którego szukamy już od roku… - przerwałby zaczerpnąć powietrza, po czym ciągną dalej - …nasza trasa wiedzie przez Knieję Neverwinter i właśnie teraz chcę was przestrzec byście mieli oczy dookoła głowy a broń mieli w pogotowiu nie wiemy, jakie czyhają tam niebezpieczeństwa, więc będziemy jechać tak szybko, aby nie narobić zbytniego hałasu… jakieś pytania? – zakończył swój monolog Derken.
Odczekali kilka sekund i gdy dalej nikt się nie odzywał zastępca dowódcy dał rozkaz dosiąść konia i już po chwili jechali do południowej bramy wiodącej wprost do kniei.

*~*~*~*

Tym czasem głęboko w kniei wśród bujnej roślinności i nieprzyjaznej ciemności czworo ludzi rozbiło niewielkie obozowisko składające się z dwóch namiotów naprzeciw siebie a pośrodku nich płonęło niewielkie, ale wystarczające palenisko wystarczające by zagotować wodę czy też upiec zająca lub podobnych rozmiarów inną zwierzynę…
Przy owym palenisku siedziało właśnie dwie kobiety jedna o długich do pasa białych włosach i błękitnych oczach a druga miała włosy nieco krótsze i ciemne wpadające w granat a oczy zielone obie były niesamowicie urodziwe oraz mężczyzna on włosy miał czarne jak noc i tego samego koloru oczy… rozmawiali przyciszonymi głosami a jedna z kobiet mieszała właśnie coś w kociołku zawieszonym nad paleniskiem:

– Mam wrażenie, że nie jesteśmy tu mile widziani – odezwała się kobieta o białych włosach.

– Masz rację mam uczucie jak byśmy byli cały czas obserwowani – mrukną mężczyzna.

– Aż mnie ciarki przechodzą, co się stało z tym miejscem przecież było ono kiedyś takie piękne? A teraz jak by zło się w nim zalęgło – rzekła zielonooka.

– Ciekawe czy teraz jest dzień czy noc? – westchnęła biało włosa.

– Nie mam pojęcia już dawno straciłem orientacje przez ten las – odparł mężczyzna.

– Ciekawe gdzie polazł Sarevok? Niema go już od dłuższego czasu – zamyśliła się zielonooka – a jeśli coś mu się stało? – wypaliła po chwili.

– Jemu? – zdziwił się mężczyzna – bardziej bym się martwił o to co mogło by go spotkać.

– Dlaczego? – Spytały obie naraz.

– Bo dostało by zawału… ale faktycznie ten szurnięty nekromanta mógłby już wrócić bo jeszcze chwila a sam go zacznę szukać a w tedy marny jego los.

– Co ja słyszę czyżbyś się martwił o mą skromną osobę Aravanie mój przyjacielu? – usłyszeli chłodny ironiczny głos a po sekundzie z cienia wyłonił się mężczyzna w czarnej pelerynie z kapturem skrywającym jego twarz.

– O ciebie? Nie, tylko o to, co mógłbyś spotkać w ciemności – odparł.

– A to, czemu?

– Bo pewnikiem dostało by zawału na twój widok.

– Ha! Zawsze wiedziałem, że jestem przystojny, ale żeby aż tak? – udał wielkie zdziwienie.

– Nie schlebiaj sobie dobra?

Nekromanta wzruszył tylko ramionami poczym usiadł obok białowłosej i nałożył sobie ciepłej strawy uprzednio z ciągając kaptur. Miał przystojną twarz o ostrych rysach włosy srebrne do ramion, ale jego oczy były bardzo dziwne koloru platynowego bystre i czujne pełne podejrzliwości i chłodu jakby widziały więcej niż ktokolwiek inny.

– Spotkałeś coś niepokojącego w lesie – zagadnęła go dziewczyna.

– Nic kompletnie nic Riatho – odparł białowłosej – bardzo mnie to niepokoi.

– Co to może oznaczać?

– Na pewno nic dobrego.

– Zauważyliście? – odezwała się nagle zielonooka.

– Co takiego? – spytał Aravan rozglądając się w okuł.

– Co jest Xavio? – mruknęła białowłosa sennie z głową opartą na ramieniu nekromanty.

– To, że zrobiło się nagle ciemniej niż było…

– Może chcesz świeczkę? – mrukną nekromanta.

– Słyszałam! – warknęła.

– To jak, chcesz?

– obejdzie się! - prychnęła.

– To nie…, ale rzeczywiście zrobiło się ciemniej i dla tego rozstawię odstraszacze – wykonał rękami parę skomplikowanych ruchów i po kilku sekundach w okuł obozowiska pojawiły się półmetrowej wysokości totemy o wyglądzie smoka a raczej jego szkieletu z rozłożonymi skrzydłami i przednimi łapami trzymającymi małą pochodnię płonącą białym ogniem.

– A teraz lepiej prześpijmy się parę godzin – powiedział zmęczonym głosem – sen dobrze nam zrobi.

Sarevok i Riatha zajęli jeden namiot a Xavia wraz z Aravanem drugi.
Po kilku godzinach nekromanta zbudził się nagle ze snu czuł, że coś jest nie tak jakby powietrze zgęstniało a temperatura spadła szybko wstał i wyszedł z namiotu rozejrzał się, lecz nie zauważył niczego podejrzanego no może poza widocznością, która pogorszyła się jeszcze bardziej.

Wrócił do namiotu a w jego głowie pojawiła się pewna myśl „miałem sen piękny sen… a mojego ducha ogarną nagły niepokój” na tę myśl mężczyzna uśmiechną się półgębkiem, po czym nachylił się nad swą towarzyszką i delikatnie potrząsną jej ramieniem mówiąc:

– Ria… wstawaj musimy ruszać.

– C…coo? – mruknęła sennie białowłosa.

– Wstawaj za niedługo ruszamy w dalszą drogę – oznajmił i wyszedł obudzić pozostałych.

*~*~*~*

Oddział jeźdźców powoli jechał przez mroczną knieję rozglądając się czujnie na boki.

– Konie są niespokojne – szepną ktoś.

– Wiedzą, że nie powinny tu być tak jak i my – odszepną inny głos.

– Zauważyliście, że im głębiej się zapuszczamy robi się coraz… dziwniej? – szepną jeszcze inny głos.

– Tak odkąd wyruszyliśmy nie spotkaliśmy żadnej zwierzyny… - odparł pierwszy.

– Cisza tam! – warkną zastępca dowódcy.

W jednej chwili konie zatrzymały się odmawiając dalszej jazdy.

– Co jest z tymi zwierzętami?! – zirytował się Derken.

A w odpowiedzi usłyszeli warczenie w pobliskich zaroślach, z których wyskoczył po chwili wilk, ale był jakiś dziwny jego ślepia płonęły czerwienią a jego postać jakby spowił mrok… Kelden wycelował łuk w niego i wypuścił strzałę, która tylko świsnęła w powietrzu i trafiła prosto w oko, wilk padł.

– Dobry strzał – pochwalił go dowódca.

Chciał dodać coś jeszcze, lecz przerwało mu kolejne warczenie po kilku sekundach słyszeli je już wszędzie Derken wiedział, że jest zbyt ciasno na walkę a sądząc po głosach wilków jest znacznie więcej. Nie mieli wyjścia musieli uciekać.

– Jazda!!! – ryknął Derken i ruszył galopem przed siebie a reszta poszła za jego przykładem.

Gnali tak przez godzinę, co i raz skręcając to w lewo to w prawo aż w końcu dotarli na ogromną polanę, na której środku ustawione były w kształcie kręgu prostokątne kamienie a pomiędzy nimi rosły niewielkie drzewka.

– Chyba ich zgub… - zaczął Kelden lecz nie dane było mu dokończyć, ponieważ rozległ się mrożący krew w żyłach głos:

– Kto ośmielił się zakłócić spokój Pana Kniei?!

– Wybacz nam, ale znaleźliśmy się tu przypadkiem – rzekł dowódca.

Pośrodku kręgu pojawił się czarny jak noc jeleń o oczach czerwonych identycznie, jakie miał tamten wilk.

– Taak wiem o tym i wiem też, co was ściga, – gdy skończył mówić obok niego pojawił się wilk taki sam jak ten, którego zabił Kelden.

– To ty je kontrolujesz?! – wypalił jeden z rycerzy.

– Tak ja – powiedział a po chwili dodał – pozwoliłbym wam odejść, ale odnaleźliście to miejsce i odkryliście moją tajemnice, więc… - nagle drzewa otaczające polanę utworzyły mur nie do przejścia - …więc musicie umrzeć.

– Co to ma znaczyć?! – krzykną ktoś.

– Gotuj broń, gotuj broń! – krzyczał kapitan widząc jak stwory pojawiają się za Panem Kniei…

*~*~*~*

– Słyszycie? – powiedział Aravan.

– Nie nic nie słyszymy – odpowiedziała Xavia, po czym rozejrzała się.

– Coś jest blisko – rzekł mężczyzna.

– Nie zatrzymujmy się – ponaglił nekromanta – cokolwiek to jest na pewno nie jest nam przyjacielem.

– A mnie dziwi brak jakichkolwiek zwierząt – powiedziała białowłosa.

– Właśnie nawet ptactwa niema – dodała zielonooka.

Sarevok zatrzymał się nagle a jego oczy zmieniły kolor z platynowego na biały w umyśle nekromanty pojawił się obraz toczącej się w tym czasie walki… obraz znikł a jego oczy stały się na powrót normalne.

– Sar? – spytała białowłosa zdrobniając imię nekromanty.

– Przed nami toczy się walka – rzekł poważnym tonem.

– Nareszcie jakaś rozrywka – ucieszył się łowca.

– Ruszajmy zatem – dodał po chwili.

Gdy dotarli na miejsce ze zdziwieniem stwierdzili, że ni jak nie mogą minąć bariery z masywnych drzew.

– Cholerne drzewa, co wyrąbie to odrasta! – powiedział zły łowca.

– Spróbujemy inaczej… zobaczmy czy spalone też odrosną – warkną nekromanta wyciągając obie ręce w stronę drzew mówiąc formułę czaru tylko w sobie znanym języku

– Belgis matrona et sequana - drzewa przed nimi zostały rozsadzone od środka przez ogień, który płoną jeszcze przez kilka sekund a następnie znikł pozostawiając wielką wyrwę w ścianie z drzew oraz swąd spalonego drewna.

Walczący zdawali się nie zauważyć pojawienia się czworga przybyszów tak, więc niezauważeni przez nikogo włączyli się w wir walki…

Włócznia łowcy wbijała się w ciała przeciwników jak w masło nawet nie zwracał uwagi, co zabił, ghula czy jakieś inne stworzenie.
Riatha powalała łukiem jednego stwora za drugim jej strzały precyzyjnie trafiały w cel.
Xavia jako kapłanka unieruchamiała, ogłuszała i rozbrajała magią przeciwników ułatwiając tym sprawę rycerzom, którzy z ulgą je zabijali, co chwila posyłali grad strzał z zaklętym ogniem jak i trucizną.
A Sarevok za to walczył z niesłychaną skutecznością i zaciętością jego miecz ciął bez przerwy a od czasu do czasu rzucał jakąś klątwę zabijając kilku przeciwników na raz jego oczy znów stały się białe i nie, dlatego, że miał widzenie nie… działo się tak zawsze, gdy pochłaniała go walka.

Nagle w umyśle nekromanty rozległ się głos, głos wołający o pomoc:

Uwolnij mnie…

Co? Kim jesteś? – odparł również w myślach.

Jestem jeleniem, na którego rzucono klątwę… pomóż mi odejść – Sarevok odszukał wzrokiem owe zwierze, które wpatrywało się w niego czerwonymi oczyma.

Jak mam ci pomóc?

Gdy stanę się biały zabij mnie tylko w tedy mój duch będzie wolny… śpiesz się długo moja wola Go nie utrzyma! – Mówiąc ostatnie zdanie czarna sierść jelenia zmieniła barwę na białą.

Nekromanta szybko podszedł do niego nie zważając na toczącą się dalej walkę wziął zamach i ściął mu łeb w tym samym momencie rozbłysło jasne światło, gdy znikło polana była czysta dziwna ciemność rozpłynęła się a nawet ciała zabitych stworów jak i tych żywych znikły. Spojrzał na ciało jelenia, lecz zamiast niego unosiła się złota chmurka, która po chwili przybrała kształt jelenia a po polania przetoczył się radosny głos zwierzęcia:

– Dziękuję ci za uwolnienie mnie, teraz do Kniei Neverwinter powróci życie dzięki tobie przyjacielu. Mimo przepędzenia mroku las i zwierzęta na zawsze zostały zmienione przez zło… i nim odejdę otworzę wam przejście do miasta, Luskan, bo wiem, że właśnie tam zmierzacie… tak, to nie wiele, ale tylko tyle mogę dla was uczynić żegnajcie.

Gdy znikł na jego miejscu pojawił się portal jego świetlista biała obręcz wirowała i zlewała się z błękitną falującą taflą wypełniającą przestrzeń portalu.

– No to może się przedstawię… - zaczął dowódca oddziału żołnierzy - …jestem Derken kapitan straży Velgona z Kermah – Ther.

– Co was sprowadza do tego miejsca? – spytał nekromanta a po chwili dodał – jeśli można wiedzieć.

– Szukamy pewnego elfa imieniem Sarevok… może wy wiecie gdzie możemy go znaleźć? – zwrócił się do pozostałej trójki.

– Owszem wiemy…, ale wpierw zdradźcie nam, czemu go szukacie – odparła zimno białowłosa.

– Chyba nie mam wyjścia – westchnął – zadanie odszukania Mrocznego Elfa i przekazanie mu pewnych informacji oraz jednej rzeczy dał mi Velgon przed śmiercią…

– CO TAKIEGO?! – krzykną Sarevok a jego oczy błysnęły niebezpiecznie.

– Velgon nie żyje nie wiedziałeś?

– Nie, nie wiedziałem! – powiedział już spokojniej ale wciąż drżącym głosem.
– Jak do tego doszło? – dodał.

– Kermah – Ther zaatakowały hordy Dergolthara a na wezwanie pomocy było już za późno, więc kazał ewakuować wszystkich do Portu Last a potem pałac został zniszczony zaklęciem, którego nauczył się od ciebie.

– Opowiedz mi o wszystkim! – nakazał Sarevok kapitanowi.

Tak, więc po przejściu przez portal stali na skraju lasu by po chwili ruszyć do Luskan’u… Po drodze mijali pojedyncze domostwa oraz Wierze Strażnicze, w których siedziało po dwóch czasem trzech strażników a w między czasie Derken opowiadał nekromancie o tym, co działo się w ciągu dwóch ostatnich lat, czyli dokładnie od momentu ostatniego pobytu Sarevok’a w Kermah – Ther.
Gdy tak jechali, co raz gęściej pojawiały się domy, farmy i pola uprawne, ale jak na razie nikt nie zwracał na nich uwagi… w końcu dotarli do otwartej głównej bramy miasta Luskan i gdy Derken skończył opowiadać przed ową bramą pojawił się człowiek w srebrnej zbroi ze złotymi wykończeniami oraz w złotym hełmie:

– Witajcie, w Luskan nim was przepuszczę muszę zadać wam parę pytań…

– Więc pytaj – ponagliła go uprzejmie Riatha.

– Skąd przybywacie?

– Z Portu Last – rzekł Derken.

– Z Kniei Never - powiedział spokojnie Aravan.

– Z… z Kniei? – spytał z niedowierzaniem strażnik.

– Zgadza się – odparł mężczyzna.

Sarevok rozglądał się znudzonym wzrokiem po mieście tracąc powoli cierpliwość a po wysłuchaniu kolejnych jakże genialnych pytań miał wielką ochotę walnięcia tego idiotę jakąś klątwą na szczęście strażnik skończył swoją gadkę i wpuścił ich do miasta.
W Południowej części miasta zatrzymali się przed największą gospodą w mieście a konie zaprowadzili do pobliskiej stajni, po czym weszli do owej gospody, która zwała się „Paszcza Smoka”

– Nareszcie będę mogła się wyspać – powiedziała zadowolona Xavia.

– Więc idź i wynajmij pokoje, albo nie wynajmij całe ostatnie piętro – powiedział Sarvok.

– Czemu ty nie pójdziesz? – spytała.

– Ty się lepiej dogadujesz w tych sprawach.

Pół godziny później wszyscy byli ulokowani na ostatnim piętrze a raczej dwóch ostatnich, ponieważ było tylko 25 pokoi na piętro a że czwórka elfów zajęła miejsca dwójki poległych podczas potyczki w kniei rycerzy było 52 osoby, więc dwa pokoje tylko zajęli jak zawsze z resztą Nekromanta z białowłosą jeden a drugi Łowca z zielonooką.
Nagle do pokoju nekromanty i łuczniczki** ktoś zapukał

– Wejść – zawołała kobieta.

– Możemy porozmawiać? – to był Derken.

– Na osobności – dodał poczym ruszył do swojego pokoju.

– O czym chciałeś porozmawiać? – spytał elf gdy kapitan zamknął za nim drzwi.

– Zgodnie z wolą mojego zmarłego króla przekazuję ci rzeczy, które chciał abym tobie je dał, gdy cię odnajdę – podszedł do łóżka i wziął z niego małą kasetkę oraz długi i cienki pakunek owinięty jakimś materiałem poczym wręczył je mężczyźnie.
Gdy zdjął materiał jego oczom ukazał się długi miecz… jego ostrze wykonane było z błękitnego kryształu, przez które co chwila przelatywały smugi jasno niebieskiego światła, rękojeść była zrobiona z białego metalu*** a na końcu rękojeści osadzony był czerwony klejnot, który świecił własnym światłem.

– Przecież to Miecz Świtu! – zdziwił się okrutnie Sarevok.

– Słyszałeś o nim? – spytał zdziwiony Derken.

– Tylko tyle, że jest jedną częścią z jakiegoś tam ekwipunku.

– Szkoda – westchną kapitan.

– Taak czasem bawi mnie moja niewiedza – rzekł ze śmiechem nekromanta poczym zabrał się za szkatułkę, w której były jakieś listy wziął pierwszy i zagłębił się w nim.

Mój drogi przyjacielu Cieniu!
Jeśli czytasz ten list to zapewne ja już nie żyję… wiedziałem, że mój czas dobiega końca, ale nie sądziłem, że koniec przyjdzie też dla mego królestwa.
Jesteśmy atakowani przez hordy Dergolthar’a… nie dajemy już rady się bronić… nawet po śmierci swego pana są wielkim zagrożeniem.
Zapewne zastanawiasz się, czemu nie wezwaliśmy pomocy? Otóż wróg pojawił się niespodziewanie jakby wyrósł z podziemi i nawet, jeśli posłalibyśmy po pomoc ta przyszła by zbyt późno.
Kazałem ewakuować wszystkich do Portu Last teraz pozostaje mi tylko wypowiedzieć zaklęcie zniszczenia…
Słyszę jak barykada ulega ich taranom… nadchodzą!
Żegnaj przyjacielu.

Velgon

PS. Daje ci pewien miecz… tobie się z pewnością bardziej przyda. W szkatule są informacje dotyczące go oraz trochę wiadomości od moich zwiadowców.


Sarevok wziął kolejny list.

Miecz Świtu
Legenda głosi, że była to broń dzierżona przez wielkiego wojownika, który w latach panowania Chaosu strzegł legendarnego miasta Vlari’der’athem zamieszkiwane ono było przez dziwne istoty niestety nie wiadomo jak one wyglądają i czym dokładnie były (rasa).
Przed śmiercią Wojownik rozmieścił swoje rzeczy w różnych zakątkach świata a były to:
Miecz, tarcza, hełm, rękawice, pas, buty, zbroja i płaszcz.
Po zebraniu wszystkich rzeczy prawdopodobnie będą tworzyły potężny zestaw magiczny.
Masz już miecz do odnalezienia kolejnego przedmiotu masz wskazówkę, aby ją zobaczyć wystarczy przyjrzeć się kryształowemu ostrzu i pomyśleć „gdzie jest ukryta reszta”.


Mężczyzna zrobił tak jak było w liście spojrzał na ostrze i w myślach wypowiedział przeczytane zdanie a po chwili jego oczom ukazał się złoty napis „W domu ognistym gdzie światło gwiazd i księżyca tylko dociera… Tarcza Mroku ukryta jest”.

– Za wiele to mi nie mówi – pomyślał poczym, zabrał się za ostatni list.

Sarevok’u!
Zapewne Derken nie powiedział ci jak zginął Dergolthar? Więc już ci mówię… Mieczem Świtu pozbawiłem go głowy a jego ciało zmieniło się w proch, który znikł po chwili.
50 lat po tym wydarzeniu moi zwiadowcy donosili mi, że coś się szykuje ich złe wiadomości przynajmniej ja tak je odebrałem bardzo mnie martwiły otóż… w północnych górach zbierają się Lodowe Trolle i nawet Smoki Lodu wraz z tamtejszymi orkami.
Na wschodzie i zachodzie jest podobnie nie wiemy, kto zbiera takie armie i w jakim celu jedynie na południu jest spokojnie jak na razie.
Nieumarli także się na coś szykują a na co to już wiesz, bo wspomniałem o ataku w pierwszym liście… to chyba wszystko.
Powodzenia w poszukiwaniach przyjacielu.


Sarevok długo siedział i rozmyślał nad listami a gdy zapadł zmrok w końcu przemówił do leżącego na łóżku Derkena.

– Dziękuje ci za to - wskazał ręką na miecz i listy.

– Nie dziękuj po prostu zrobiłem to, o co mnie proszono - odparł.

– No moje zadanie zostało wykonane i wraz z moimi ludźmi możemy wrócić do Portu Last – dodał po chwili z ulgą w głosie.

Nekromanta skiną tylko na pożegnanie głowa i wyszedł… Po cichu wszedł do pokoju zajmowanego przez niego i białowłosą jak najciszej zdjął z siebie ubranie poczym wślizgnął się do łóżka elfka uśmiechnęła się delikatnie przez sen i wtuliła się w swego ukochanego.

* * * * * * * * * * * * * * * * *

* - Skrót od Neverwinter
** - Riatha jest elfką specjalizującą się w łukach, dlatego nazywa się ją łuczniczką
*** - Jest to metal koloru białego bardzo lekki i niezwykle wytrzymały.

  PostWysłany: Wto 17:56, 14 Lis 2006   Temat postu: Świątynia Płonących Cieni
Aravan


ŚWIĄTYNIA PŁONĄCYCH CIENI


PROLOG

Odgłosy bitwy docierały do najwyższych części pałacu królewskiego, bitwy rozgrywającej się tuż pod murami Kermah-Ther.
Armie demonów, wampirów i innych plugawych istot z piekielnych czeluści zalewały ziemie ludzkiego króla Velgona wielkiego wojownika, który za swoich młodych lat poszukiwacza przygód i awanturnika pokonał samego Mrocznego Lorda… Dergolthara.

Velgon wyszedł na niewielki balkonik by sprawdzić jak toczy się bitwa… niestety nie toczyła się po jego myśli, jego ludzie przegrywali na całej linii hordy Dergolthara niszczyły i zabijały wszystko i wszystkich na swojej drodze pozostawiając za sobą śmierć i spustoszenie powoli zbliżali się do pałacu jego przodków… jego myśli powróciły do tego dnia, w którym pokonał swego wroga…

*~*~*~*

Był piękny ciepły i słoneczny dzień na niebie nie było ani jednej chmurki…

– Zapowiada się wspaniały dzień – rzekł stojący na balkonie młodzieniec na oko dwudziesto cztero letni – czyż nie ojcze?

– Masz rację chłopcze a wiesz, jaki dziś dzień? – spytał się mężczyzna w królewskich szatach.

– Eeee… siódmy maj?

– No tak, a dokładniej?…

– Yyy…

– Vel, Vel, Vel… ty mnie zadziwiasz – stwierdził ze śmiechem król – dziś są twoje urodziny – dodał po chwili.

– O rany! – wykrzykną młodzieniec – zupełnie zapomniałem.

– A twoja matka twierdzi, że to ja mam sklerozę – westchną Balthazar.

– A nie jest tak? – usłyszeli kobiecy głos.

– A jest? – zdziwił się król.

– A pamiętasz ten incydent z przed kilku tygodni? – spytała matka młodzieńca.

– To moja droga był tylko jeden taki przypadek z resztę nie warto tego rozpamiętywać – odparł zmieszany król w stronę pięknej kobiety, która właśnie weszła do komnaty.

– Opowiedz mi mamo? – poprosił młody Velgon.

– Gdy wyjechałeś na polowanie ze swoimi przyjaciółmi to następnego ranka twój ojciec przypomniał sobie o ważnym spotkaniu, na które oczywiście się spóznił. Był tak pochłonięty tym spotkaniem, że zapomniał założyć dolnej części garderoby… - uśmiechnęła się na samo wspomnienie o tym a Velgon parskną stłumionym śmiechem.

– Byłem porostu bardzo zamyślony i nie zwróciłem uwagi na braki w mej garderobie.

– Taak i nie zauważyłeś też jak biegł za tobą służący z resztą ubrania w rękach?

Po jej słowach komnatę wypełnił wesoły śmiech Velgona…

– Ale w końcu go zauważyłem.

– Tak zauważyłeś – zgodziła się Mivrelia – dopiero w tedy, gdy biedaczek wpadł na zbroje stojącą na samym rogu korytarza – dodała z nutą ironii, na co ich syn wybuchną jeszcze większym śmiechem.

– Czas na życzenia! – Balthazar szybko zmienił temat.

– Wszystkiego najlepszego synku niech się spełnia twoje marzenia… - zaczęła kobieta.

– …i zachcianki – dodał wesoło król.

– Dziękuje – mrukną chłopak (nigdy nie lubił urodzin sam nie wiedział czemu).

– Mamy coś dla ciebie – powiedział król wyciągając coś z pod łóżka i podał to swojemu synowi.

– Co to jest? – spytał chłopak.

– Zdobyłem go podczas jednej z wypraw po drodze natknęliśmy się na grobowiec jakiegoś wojownika weszliśmy tam a w środku była tylko jedna komnata zbudowana z kryształu a na samym jej środku stał podest a na nim leżał ten oto miecz – wskazał dłonią na broń trzymaną przez jego syna.

– Wspaniały – szepną z zachwytem młodzieniec.

– Tak masz rację, ale wróćmy do tematu, …kiedy chciałem dotknąć miecza pojawiła się bariera z błękitnego ognia a chwilę potem pojawił się człowiek jak się okazało strzegący owej broni dał mi do wyboru albo odejdę i zapomnę o tym miejscu albo zostanę i będę z nim walczył o miecz… wybrałem wariant drugi i tym sposobem stałem się właścicielem Miecza Świtu. Podobno ten miecz jest tylko jedną z części ekwipunku a wiem jedynie to, że jeśli ktoś odnajdzie cały komplet to będzie mógł się posługiwać magią ukrytą w nim (komplecie).

– Ciekawe gdzie reszta mogła zostać ukryta? – westchnął chłopak.

– Też chciałbym to wiedzieć – odparł jego ojciec.

– Ja już idę jestem umówiony dziś na polowanie…

– Powodzenia w takim razie Vel i uważaj na siebie – powiedziała Mivrelia.

– Dobrze mamo i dziękuje za prezent.

– Używaj go mądrze – rzekł cicho król – do zobaczenia wieczorem – dodał już głośniej.

* * *

Gdy zaczęło się ściemniać Velgon i jego towarzysze właśnie wracali z łowów do pałacu wyjechali na skraj lasu a po piętnastu minutach byli na drodze prowadzącej prosto do domu w pewnym momencie dostrzegli jeźdźca szybko podjechali do niego dopiero teraz zobaczyli, że jest ranny i ledwo utrzymuje się w siodle…

– Co się stało? – spytał Velgon na wstępie.

– Panie… był atak… nna pałac… - mówił mężczyzna ledwo łapiąc oddech – twój ojciec.. on… on j… essst… - tylko tyle zdążył powiedzieć nim zsunął się z konia.

– Jest martwy – stwierdził jeden z towarzyszy księcia – został raniony zatrutą strzałą.

– Ruszamy do pałacu! Szybko!! – wykrzykną Velgon.

Godzinę później po szaleńczym galopie dotarli do celu wparowali do środka i od razu podbiegł do nich jeden ze strażników.

– Panie dzięki bogom już jesteś.

– Co się stało?! Gdzie jest mój ojciec?!

– Jest w swoich komnatach ktoś się tam włamał i zablokował wejście przez chwilę słyszeliśmy odgłosy walki, lecz po chwili wszystko ucichło.

Młodzieniec ruszył biegiem do komnat swego ojca coraz bardziej się obawiając tego, co może zastać w środku.

– Jestem książę Velgon i… - nie zdążył nawet dokończyć zdania a drzwi się otworzyły… wszedł.

To, co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach jego matka leżała na ziemi martwa z wyrwanym kręgosłupem a obok niej leżał jego ojciec… pozbawiony kończyn i głowy.

– Przybyłem tu tylko po miecz, który nosisz przy sobie.

– Zabiłeś mi rodziców!!! – wrzasnął Velgon.

– Chcieli mi przeszkodzić, więc zginęli,… ale ty nie musisz zginąć wystarczy, że oddasz mi Miecz Świtu a odejdę a ty, ten pałac i wszyscy jego mieszkańcy oraz okolice będziecie mieć spokój chcę tylko miecz…

– Zdradź mi, chociaż swe imię – zażyczył sobie książę.

– Mroczny Lord Dergolthar do usług.

– Więc lordzie Derglotharze idź do diabła!!! – zawołał Velgon wyciągając miecz i nacierając na zaskoczonego przeciwnika.

Komnata wypełniła się odgłosami uderzających o siebie mieczy. Po dwudziestu minutach Velgon podniósł ojcowski miecz i zaczął atakować przeciwnika jego ciosy były, co raz szybsze aż Dergolthar zaczął się gubić w obronie w końcu księciu udało się wytrącić przeciwnikowi broń… ostrze jego ojca wbiło się w brzuch Mrocznego Lorda wychodząc z drugiej strony.

– Jak już powiedziałem idź do diabła.

Miecz Świtu błysną w świetle płonących świec pozbawiając głowy lorda jego ciało nim zdążyło upaść zmieniło się w proch, który po chwili znikł całkowicie…


*~*~*~*

– Panie – ze wspomnień wyrwał go głos kapitana Derkena – musisz uciekać lada chwila wróg wedrze się do pałacu!

– Nie przyjacielu nigdy przed nikim nie uciekałem i nie cofałem się przed niczym.

– Ale Panie jeśli tu zostaniesz… zginiesz.

– Kiedyś trzeba – odparł.

– Masz czas panie twoi ludzie zagwarantują ci bezpieczne przejście – Derken nie dawał za wygraną.

– Mam 106 lat czuje zimny oddech śmierci na karku nie będę czekał bez czynnie tylko wyjdę jej, naprzeciw jeśli bogowie wezwą mnie do siebie niech tak będzie odejdę tak jak zawsze chciałem odejść w walce za słuszną sprawę.

– Więc i ja także!

– Nie przyjacielu na ciebie przyjdzie czas, ale nie teraz… mam dla ciebie zadanie otóż musisz odnaleźć przyjaciela mojej rodziny Sarevoka jest on mrocznym elfem nie znam jego miejsca pobytu, ale musisz mu przekazać Miecz Świtu i te dokumenty dotyczące miecza i reszty ekwipunku, jakie udało mi się przez te lata zgromadzić.

– Odnajdę go – rzekł i skinął głową.

– A co z tobą? – dodał po chwili

– Sarevok nauczył mnie pewnego zaklęcia dla tego niech wszyscy opuszczą pałac.

– Mieszkańcy zostali ewakuowani w raz z eskortą do portu Last.

– Dobrze zbierz wszystkich ludzi i też tam ruszajcie.

– Nigdy nie zapomne o tobie Balthazarze… żegnaj!

– Żegnaj Derkenie.

Gdy pałac był pusty a ludzie Balthazara bezpieczni z dala od niszczycielskiej siły zaklęcia staną na środku komnaty i złożył ręce w geście modlitewnym poczym zaczął mówić formułę zaklęcia:

- Gallia estamonis divisa in partes tres… - uniósł ręce w górę a po między nimi powstała mała kula energii

- …quarum unam incolunt belgae aliamquitani tertiam quilipsorum… - opuścił ręce na wysokość klatki piersiowej i zaczął machać dłońmi tuż nad kulą energii, która z każdą chwilą robiła się coraz większa…

- lingua celtae nostragalli appellantur hiomnes lingua… - na ziemi w okuł niego pojawił się złoty krąg z jakimiś dziwnymi runami uniósł ręce nad głowę wraz już z ogromnych rozmiarów kulą energii, która uniosła się dwa metry w górę i zaczęła emanować jasnym błękitnym światłem w okuł mężczyzny pojawiły się biało-czerwone pierścienie a z kuli wydobyły się ogniste płomienie łączące się z kręgiem na podłodze.

- …institutis legibus interse differunt gallosab aquitanis garumna flumen – rozbłysło złote światło które widoczne było nawet dla ludzi będących daleko od pałacu następnie dotarł do nich ogłuszający huk a gdy wszystko ustało z pałacu zostały gruzy a pobliskie domostwa zostały zdmuchnięte jak domek z kart.


Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin