Ali Ali
Prefekt Naczelny
Dołączył: 09 Maj 2006
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z piekła
|
|
Ja jako człowiek chciwy łakne kometarzy. A wy ich nie dajecie. No to pomyśłałam sobie ( tak ja myśłe, moi drodzy!XD) , że wkleje tutaj opa a nie link i oto ono. Wkleje wszystko.
PROLOG
- Przyniosłeś go Glozdoogonie?
- Lucjuszu…Ja …. Co z nim zrobisz?
- Nic, co mogłoby interesować twoją osobę!
- Co z nim zrobimy?
- Powiemy, że to dziecko Bellatriks i Rudolfa.
- Przecież kiedy się dowiedzą, że Czarnego Pana już nie ma to wsadzą ich do Azkabanu!
- Narcyza ma rację i jakby tego było mało jest podobny do Potterów.
- Zmienimy trochę jego powierzchowność. Nie dużo…
- Kto się nim zajmie?
- My.
-Trzeba go jakoś nazwać..
- Będzie się nazywał Kieran Lastrange.
Rozdział I
Lucjusz Malfoy siedział w fotelu w swoim gabinecie. Naprzeciwko niego usiadła jego żona Narcyza. Wyglądali podobnie. Takie same włosy i oczy. Zwłaszcza teraz to podobieństwo było widoczne, kiedy mieli zamyślony i nieobecny wyraz twarzy.
Obydwoje sprawiali wrażenie wyniosłych i nieosiągalnych. Jak gdyby każde z nich było jakimś bóstwem. Tylko kiedy spoglądali na siebie ich oczy przestawały być na chwilę lodowato zimne i stawały się niemal wesołe.
- Niedługo dostaną listy z Hogwartu- Powiedziała kobieta wstając z wygodnego fotela. Popatrzyła za okno gdzie dwoje jedenastoletnich chłopców latało na mini miotłach. Jeden z nich bezsprzecznie był jej synem. Świadczyło o tym zarówno jego zachowanie jak i wygląd. Nawet teraz, gdy każde dziecko oddałoby się przyjemności latania on wciąż zachowywał się jakby był kimś ważniejszym od innych. Draco, bo tak też się nazywał miał krótkie blond włosy zaczesane do tyłu, szare oczy i zdecydowaną postawę.
Drugi chłopiec miał na imię Kieran. Był w pewnym sensie jego przeciwieństwem. Długie czarne włosy, opadające na ramiona, zielone oczy i diabelski uśmieszek na ustach. Latał nieco lepiej od blondyna, był bardziej beztroski na miotle.
- Dumbledore go nie pozna. Nikt go nie pozna. Owszem ma oczy tej szlamy, i włosy sterczące na wszystkie strony, ale jest podobny do Blacków, trochę…- odparł na to pewny głos jej męża.
- No, cóż jest z nimi spokrewniony.
- Nie martw się.-Rozkazał- Nic złego się nie wydarzy.
Promienie słońca łagodnie oświetlały dworzec Kings Cross. Słychać było turkot samochodów przejeżdżających, obok, które zdawały się wypowiedzieć wojnę ludziom, podjeżdżając pod samo wejście i zatarasowując przejście. Wśród tego tłoku nikt nawet nie zauważał przemykających po cichu dziwacznie ubranych ludzi, taszczących ogromne kufry i klatki z sowami. A szkoda, bo mogliby się nieźle bawić obserwując zagubienie niektórych z nich. Jedni przyszli w strojach wieczorowych inni w kąpielówkach, a jeszcze inni ubrali się w ogrodniczki i garnitur. Jednak mimo tej różnicy w strojach, wszystkich tu zebranych dziwaków łączył jeden cel. Przybyli na peron numer 9 i ¾ aby odprowadzić swoje dzieci na pociąg do Hogwartu- Szkoły Magii I Czarodziejstwa.
Jednym z takich ludzi był Lucjusz Malfoy. Wszedł właśnie na peron, nie zważając na zgorszone spojrzenia reszty tu obecnej czarodziejskiej społeczności, spowodowanej jego strojem, tak bardzo wyróżniającym się pośród tłumu mugoli. Pan Malfoy miał na sobie „ zwykłą” jedwabną szatę czarodziejska i tiarę na głowie. Na takie i inne objawy dezaprobaty reagował rzucając wszystkim pełne pogardy i wyższości, lodowate spojrzenie. Jednocześnie wydawał się zupełnie zaabsorbowany rozmową ze swoja młodszą kopią i towarzyszącym mu chłopcem.
Doszedłszy do Magicznej barierki pożegnał się z obojgiem i poczekał, aż znikną z jego pola widzenia, następnie ruszył z powrotem w kierunku wyjścia. W połowie drogi zatrzymał się jednak zauważając siedem rudych głów zmierzających nieświadomie w jego stronę. Na twarzy Lucjusza zagościł złośliwy i pełen drwiny uśmieszek.
- Arturze! – Powiedział z rozgłosem, kiedy wszyscy rudowłosi minęli go nie zauważając jego osoby.
- O Lucjuszu- Powiedział tamten z nieszczerym uśmiechem, patrząc na oddaloną o parę metrów barierkę otwierającą przejście do Hogwarckiego ekspresu - Jak miło cię zobaczyć. – na te słowa sam skrzywił się jak gdyby właśnie jadł cytrynę.
- Wiesz zastanawiałem się co tutaj robisz?- odparł Malfoy
- Nie rozumiem, przecież wiesz, ze moje dzieci chodzą do Hogwartu- Mruknął Artur Weasley zdezorientowany. Za nim jego żona i dzieci miały podobne miny .
- Źle mnie zrozumiałeś – Syknął Lucjusz- Zastanawiałem się, czym tu przyjechałeś, bo przed wejściem nie widziałem nigdzie wozu z zaprzężonymi końmi.
Na te słowa cała rodzina rudowłosych poczerwieniała ze złości tak bardzo, ze cudem byłoby odróżnić ich twarze od reszty. Malfoy zaszczycił ich pogardliwym wydęciem warg i pełnym satysfakcji uśmiechem, po czym oddalił się w swoja stronę.
Kiedy Kieran i Draco weszli na peron w wagonach było zaledwie kilku uczniów. Większość wychylała się przez okna poszukując wzrokiem kogoś znajomego, inni rozmawiali jeszcze ze swoimi rodzicami. Wśród panującej tam ciszy można było usłyszeć płacz jakiejś dziewczynki proszącej, żeby rodzice jej nie zostawiali, bo się boi. Na to użalanie się nad sobą Draco zareagował mówiąc:
- Do Gryffindoru to ona nie trafi- Powodując tym atak chichotu u dwóch innych pierwszorocznych przysłuchujących się ich rozmowie.
Draco chciał znaleźć wagon jak najdalej z tyłu, więc musieli przejść przez pół pociągu. Zajęło im to wystarczająco dużo czasu, żeby większość pociągu była pełna.
W końcu jednak po jakże długiej i wyczerpującej drodze dotarli do „tego jedynego” wagonu.
Kieran usiadł przy oknie i obserwował(czyt. przysłuchiwał się) rozmowom toczącym się na peronie.
- Ron, masz coś na nosie.- Powiedziała niska, pulchna kobieta o przyjaznych rysach twarzy do jednego ze swoich rudych synów. „Ron” był straszliwie chudy i wysoki, dzięki czemu wyglądał jak strach na wróble ubrany w szmaty.
- To co Weasleyowie, o których opowiadał nam ojciec. – Odezwał się Draco.
- „Zdrajcy Krwi” i „ Mieszkający w Norze” ?
- No, wszyscy w Domu Lwa, co do jednego.
Kieran znowu zapatrzył się w okno. Tym razem rodzice zegnali swoja córkę. Miała burzę brązowych włosów na głowie, przez co wydawało się, ze została porażona prądem.
Na jej twarzy gościł nieco zarozumiały wyraz twarzy.
Przstał o niej myśleć, bo w drzwiach stanął jakiś chłopiec.
- Widzieliście gdzieś moją ropuchę?- zapytał
Kieran już maił odpowiedzieć, kiedy ubiegł go Draco.
- No, była parę wagonów dalej, choć ci pokażę!- Odparł udając podekscytowanie.
Po czym obaj wyszli. Został sam. Właśnie miał się zniżyć do jak mawiał pan Manciar „ najniższego poziomu szkolnej egzystencji” ( czyt. Przeglądanie podrecznkiów.), kiedy drzwi wagonu otworzyły się ponownie.
- Mogę się dosiąść?- odezwał się chłopak. Kieran od razu go poznał. To był Weasley . Zaraz jak on miał na imię? Ach.. Ron!
- Właściwie to tu jest zajęte.
- Ale tutaj są jeszcze dwa wolne miejsca. To jak mogę?- Taktowny to on nie był, ale Kieranowi wydał się całkiem zabawny.
Powiedzieć, że podróż była niewypałem to niedopowiedzenie i to duże! Ron siedział skulony, od kiedy tylko w wagonie pojawił się Draco z jakimiś dwoma gorylami. Mimo ostrzegawczego spojrzenia Kierana nie mógł się powstrzymać od paru kąśliwych uwag, przez co atmosfera była koszmarna. Kieran starał się podtrzymywać rozmowę ze wszystkimi i nikogo nie urazić. Ron wydawał się być całkiem miły, ale strasznie nerwowy. Po tym jak Draco uraczył wszystkich opowieścią o zrobieniu Nevila w konia zrobił się czerwony ze wściekłości, czym tylko rozjuszył młodego Malfoya.
Stali teraz w Wielkiej Sali, czekając na przydział. Mieli usiąść na krześle i włożyć na głowę Tiarę Przydziału. Kierna był podenerwowany w przeciwieństwie do swojego kuzyna, który wydawał się być całkowicie rozluźniony.
Może nie jestem śliczna
Może łach ze mnie stary
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam, kim jesteś.
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało dzielna młodzieży.
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga,
I do czynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwart szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam plonie lampa wiedzy,
Tam będziesz mędrcem snadnie.
A jeśli chcesz zdobyć
Druhów wiernych i szczwanych
To czeka cię Slytherin,
Gdzie kpią sobie z Mugoli.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!
Cała sala rozbrzmiała oklaskami, kiedy Tiara zakończyła swój śpiew. Potem skłoniła się przed każdym z czterech domów i znieruchomiała.
Na środek wyszła profesor MacGonagall, trzymając w ręku długi zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i mię, dana osoba siada na stołku! Abbot Hanna!
Dziewczyna nałożyła tiarę na głowę, a ta opadła jej na czoło.
-Hufflepuff!
Następna była Susan Bonem, i tak jak poprzedniczka trafiła do domu Helgi. Potem „Bron, Levander” trafiała do Gryffindoru i oklaski rozległy się przy końcowym stole po lewej. Kieran zauważył tam dwie rude głowy, a kiedy przyjrzał się dokładnie spostrzegł jeszcze jedną.
Ron po chwili znalazł się wśród swoich braci.
- Draco Malfoy!
- Slytherin!!!!! – Krzyknęła Tiara gdy tylko głowa Dracona zetknęła się z materiałem.
Jego wyczytano przed ostatniego. Podszedł do stolka nieco niepewnym krokiem. Nie miał pojęcia, gdzie trafi.
- _ Hmmm – usłyszał w uchu cichy głosik- Trudne. Bardzo trudne. Mnóstwo odwagi, tak. Umysł też dość tęgi. To prawdziwy talent… och na Boga, tak… i zdrowe pragnienie sprawdzenia się… tak, to bardzo interesujące…
Więc gdzie mam cię przydzielić?
Byle nie do Hufflepuff!
- Nie, oczywiście, że nie… To może Slytherin? Tam możesz być kiś wielkim, tak to wszystko jest tu, w twojej głowie, a Slytherin pomoże ci w osiągnięciu wielkości.. Ale Gryffindoru też byłby dobry…
Slytherin błagam…
- Slytherin!!!! – rozległ się głos Tiary.
Kieran szedł powolnym krokiem w stronę stołu domu, do którego trafił. Wszyscy tam wyglądali ponuro i groźnie. Chciał usiąść obok Dracona, ale po obu jego stronach siedzieli ci chłopcy z którymi przyszedł do wagonu. Jemu przypadło więc miejsce obok czarnowłosego chłopaka z brązowymi oczami i na pół nieśmiałym a na pół diabelskim uśmieszku.
- Blaise Zambii- przedstawił się tamten
- Kieran Lastrange – odpowiedział cicho. Zdał sobie sprawę, ze jest bardzo głodny, a na stole nie ma nic do jedzenia. Spojrzał z niemym błaganiem na stół nauczycielski. Tam na podwyższeniu stał Albus Dumbledore. Miał długą siwą brode i błyszczące niebieskie oczy. Wydawał się być bardzo wysoki.
_ Witajcie! – powiedział – Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Zanim rozpoczniemy nasz bankiet, chciałbym powiedzieć wam kilka słów. A oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuje wam! – Usiadł, a w Sali rozległy się oklaski. Kieranowi jego nowy dyrektor wydał się BARDZO dziwną osobą. Co prawda od wuja Lucjusza słyszał wiele złego o tym człowieku. Pan Malfoy krytykował go pod każdym względem. Począwszy od jego zdania na temat mugoli i szlam, skończywszy na ubraniach starszego człowieka. Kieran nauczył się z czasem, że nie należy tego wszystkiego traktować poważnie, bo Lucjusz z natury pewne rzeczy wyolbrzymiał. Od kiedy tylko pamiętał karmił jego i Dracona opowieściami o wspaniałych czasach Czarnego Pana i jego ludzi, do których z resztą należał. Draco słuchał uważnie i z uwielbieniem w oczach. On z kolei wyłączał się. Dla niego było obojętne kto kim jest z pochodzenia. Wpłynęły na to zachowanie Malfoyów. Zawsze poświęcali więcej uwagi swojemu synowi, a jego traktowali nieco gorzej. Nie objawiało się to niczym szczególnym. To się po prostu czuło. Czasem nie pozwalali mu na coś, albo nie zabierali gdzieś gdzie zabierali Drya. Nie obchodziło go to za bardzo, ale mimo wszystko bolało. Chłopak podejrzewał, że to dlatego, że jego rodzice dali się złapać i zamknąć w Azkabanie. Może Malfoyowie mieli im to za złe i wyżywali się na nim? Nie wiedział. Kiedy oni wychodzili on potrafił zająć sobie czas. Zazwyczaj rozmawiał ze skrzatami domowymi. Albo czytał książki z prywatnej biblioteki Lucjusza, do której nikt oprócz właściciela nie miał wstępu.
Nie było mu źle w domu wujostwa. Zawsze dostawał to, czego chciał, nową miotłę, magiczny aparat i wiele innych gadżetów. A jednak zawsze czegoś mu brakowało. Nie traktowali go z… miłością?
Uświadomiło sobie, że brązowe oczy wbijają się w niego pytająco.
- Zamyśliłem się- powiedział i zabrał się do jedzenia, które już się pojawiło.
Wszystko smakowa wyśmienicie i Kieran zaczął się zastanawiać czy to nie dzieki magii.
Kiedy wszyscy najedli się do syta resztki po prostu znikły z talerzy, które znowu były czyste.
Dumbledore po raz kolejny wstał.
- Ekh… jeszcze tylko kilka słów. Mam nadzieję, że wszyscy się najedli i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych. Pierwszoroczniacy niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. Dobrze by było, żeby pamiętało o tym również kilku starszych uczniów.
Migocące oczy Dumbledore zwróciły się w stronę rudych bliźniaków.
- Pan Flach prosił też, żebym wam przypomniał, że między lekcjami, na korytarzach nie wolno używać żadnych czarów. Próby do quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. I ostatnia uwaga. Muszę was poinformować, że w tym roku korytarz na trzecim piętrze, ten po lewej stronie, jest zabroniony. Dla wszystkich, wszystkich ile nie chcą umrzeć w straszliwych męczarniach.
Kierna i parę osób ze Slytherin roześmiało się na te słowa, ale byli jednymi z niewielu.
- On żartuje?- zapytał jakiś trzecioklasista
- Nie powiedziałbym- odrzekł na to jego starszy kolega- wygląda całkiem poważnie, a poza tym musi tam być teraz coś ważnego, bo nie pamiętam, żeby w tym korytarzu było jakieś tajne przejście, albo coś niebezpiecznego…
niebezpiecznego Sali roległ się hymn szkoły. Wszyscy śpiewali, nawet ślizgoni:
Hogwart, Hogwart, Pieprzo- Wieprzy Hogwart
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy ktoś młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna,
Maucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsype!
Każdy kończył śpiewać w trochę innym czasie. W końcu tylko bliźniacy Weasleyowie śpiewali powolną melodię marsz żałobnego. Dumbledore dyrygował nimi za pomocą swojej różdżki, aż do ostatniej nuty.
Pierwszoroczni ślizgoni ustawili się za wysokim blondynem, który miał ich zaprowadzić do pokoju wspólnego. Kieran czuł jak nogi się pod nim uginają, był zmęczony i senny.
Szli w stronę ciemnego korytarz, który prawdopodobnie prowadził do lochów.
Po paru minutach, które zdawały im się wiecznością doszli do kamiennej ściany. Nie różniła się niczym od tych poprzednich, ale kiedy prefekt powiedział „Czysta Krew”, kamienne bloki rozsunęły się ukazując ogromne pomieszczenie w srebrno- zielonych barwach.
Blondyn wskazał dziewczętom jedne schody a im drugie. Powiedział, ze pokoje są dwu i trzy osobowe. Kierna wylądował w pokoju z Blaisem. Ten od razu walnął się na łóżko i po chwili już spał. On postąpił tak samo.
Rozdział II
W Szkole było około sto czterdzieści różnych schodów. Niektóre prowadziły w zupełnie inne miejsca w piątki, a w inne w poniedziałki. Inne miały znikające stopnie, a jeszcze inne zmieniały miejsca. Nie był to koniec zasobu niespodzianek Hogwarckich. Kolejnymi były drzwi. Były takie, które za nic w świecie nie chciały się otworzyć, były też takie, które otwierały się jeśli się je poprosiło, a także takie które drzwiami w ogóle nie były drzwiami, jedynie iluzją lub miejscem w murze przypominającym drzwi.
Takie pułapki nie pomagały uczniom pierwszego roku w wędrówkach do klas i dormitoriów. Nie inaczej było z Kieranem i Blaisem. Spóźniali się na prawię każda lekcję, w każdej możliwej części zamku. I nie była to wina tylko wcześniej wymienionych, ale także duchów. Najgorszy według chłopców był Irytek Poltergiest. Oblał wszystkich pierwszorocznych lodowatą wodą trzy razy w ciągu pierwszego tygodnia, umyślnie podpowiadał im fałszywe stopnie, w które się zapadali i wiele innych.
Oprócz tego, każdy dom miał swojego ducha w Slytherinie był to Krwawy Baron. Większość ślizgonów skrycie zazdrościło gryfonom ich ducha- Prawie Bezgłowego Nicka, który kiedy ci byli w potrzebie pomagał im w znalezieniu korytarza, lub ostrzegał, przed złośliwym Irytem.
Jedyną lekcją na którą ślizgoni się nie spóźniali były eliksiry, których uczył opiekun ich domu Severus Snape. Działo się tak głównie dlatego, że do korytarza obok Sali Eliksirów prowadził tajny korytarz z pokoju wspólnego, który znali wszyscy ślizgoni, od najmniejszych do największych.
Severus Snape był podłym nauczycielem – tak głosiły szkolne mury, pod warunkiem, że nie byłeś ślizgonem. Mistrz eliksirów miał czarne oczy, zimne i puste, przywodzące na myśl puste tunele, jego ciemne włosy sięgały ramion a na ustach gościł zawsze drwiący uśmieszek. Mieszkańcy Domu Węża lubili profesora, ponieważ był dla nich pobłażliwy i nigdy ich nie karał. Zawsze wszystko uchodziło im na sucho, pod warunkiem, że w pobliżu nie było MacGonagall. Pierwszego dnia, kiedy w dormitoriach byli tylko pierwszoroczni ( lekcje zaczynali od dziewiątej) przyszedł do nich i poinformował ich, że nie obchodzi go gdzie chodzą i z kim, ani nawet, o której godzinie, lub też z kim się pojedynkują. Ważne, żeby nich ich nikt nie złapał, najlepiej żeby on też o tym nie wiedział.
Potem wyszedł pozostawiając ich osłupiałych. Już w ciągu pierwszego tygodnia parę osób dało się złapać, za co dostali ostrą reprymendę od nauczyciela. Snape był może dla nich milszy, ale tylko kiedy zachowywali się „ jak na ślizgonów przystało”.
Po pierwszej lekcji eliksirów wiedzieli, że muszą się, chociaż trochę uczyć, żeby zdać. Nawet Mistrz Eliksirów nie mógł im dawać ocen za nic. Dzięki Merlinowi na lekcji gnębił tylko uczniów z innych domów. W ich wypadku z Gryffindoru.
Jednak natknęła się kosa na kamień,- czyli natknął się Snape na Granger.
Hermiona Granger była gryfonką. Była doskonała we wszystkim. Tak twierdzili ślizgoni. Uczyła się bez przerwy i zawsze zdobywała najlepsze oceny. I byłaby może kimś w ich oczach gdyby nie fakt, ze była mugolskiego pochodzenia. I w ten oto sposób zamiast ją szanować ( jako – tako, ale jednak) drwili sobie z jej włosów, które wyglądały jak po burzy z piorunami i z za dużych zębów. W jej obronie od pierwszego dnia stawało dwóch chłopców: Nevil Longbottom i Ronald Weasley. Podpadli tym bardzo Malfoyowi i jego dwóm gorylom. Z tego co Kieran i Blaise się zorientowali to wczoraj mieli się pojedynkować, ale chyba coś nie wypaliło.
Oni dwaj trzymali się raczej z tyłu. Nie wzniecali żadnych bójek, ani nie robili ekscesów na lekcjach. Nie dali się też jeszcze złapać na nocnych wycieczkach, bo też nie było ich zbyt wiele.
Zdążali właśnie na lekcję Obrony Przed Czarną Magią, kiedy to po raz kolejny stanęli w obliczu zagrożenia utraty punktów, czyli natknęli się na gryfońskie trio kłócące się z Dragonem.
- Ty durna szlamo patrz jak łazisz!!
- Co żeś powiedział Malfoy?!
- To co słyszałęś!
Kieran stał za gryfonami razem z Blaisem, z którym zresztą ostatnio wszędzie chodził. Podejrzewał, ze to co ich łączyła można by nawet nazwać początkującą przyjaźnią.
Wiedział, że krzyki na pewno ściągną tu ich nauczyciela- Quirrella. Nie miał ochoty na bliższe spotkania z typem, który nosił turban na głowie i śmierdział czosnkiem. Nie chciał również aby jego domowi odebrano punkty, ani nie przepadał za wdawaniem się w bójki.
- Weasley, jak tam rodzinka? Jeszcze żyją? Nie umarli przypadkiem z głodu?- zapytał z drwiną Draco.
Kieran niegdy nie pałał do kuzyna szczególnie przyjaznymi uczuciami. Owszem przywiązał się do niego, ale nigdy nie czuł, że za nim tęskni, albo że chce z nim porozmawiać ja z bratem ani nic podobnego. Teraz w Hogwarcie też tak było. Nie wchodzili sobie wzajemnie w drogę, można było powiedzieć że mieli taką cichą solidarność. On nie przeszkadzał Malfoyowi w jego wybrykach i nie donosił na niego nauczycielom, a jego kuzyn odwdzięczał się tym samym. Czasem Kieran czuł się za Draca odpowiedzialny, chociaż był młodszy o dwa miesiące. Tak było i tym razem.
- Draco, zaraz przyjdzie nauczyciel! Skończ! – warknął
Malfoy natychmiast przeniósł swoją uwagę na niego i popatrzył mu w oczy. Potem po prostu poszedł w stronę klasy zostawiając gryfonów osłupiałych.
Widać było, ze nie był zadowolony, ale nawet on musiał przyznać Kieranowi rację
Chłopcy postąpili tak samo jak młody Malfoy- odeszli. Na odchodnym tylko Granger popatrzyła się na nich dziwnie, jakby z cienką nicią sympatii? Nieważne.
Nie była to ich pierwsza lekcja Obrony. Kieran i Blaise nie przepadali za profesorem.
Wszyscy uczniowie właśnie na te lekcje oczekiwali z największym zniecierpliwieniem, ale tylko na początku. Okazało się że Quirrell boi się sam tego o czym miał uczyć, nie wspominając o jego strachu przed uczniami. Jednakże żeby utrzymać w klasie porządek nałogowo odejmował punkty.
Tego dnia lekcja nie wyróżniała się niczym specjalnym. Nauczyciel chodził po klasie, rozglądając się ze strachem i jąkał się coraz bardziej. Kiedy zaczęła się przerwa odetchnął z ulgą i szybko wypuścił wychowanków na korytarze.
Była to ich ostatnia lekcja tego dnia. Musieli jeszcze tylko odrobić zadania, co zresztą całkowicie zlekceważyli i wyszli na błonia. Były puste, ponieważ to oni kończyli zajęcia najwcześniej. Skierowali się w stronę Zakazanego Lasu i przysiadali pod drzewami. Nie powinni się tak bardzo do niego zbliżać, ale gwarantował on przyjemny cień, jednocześnie nie niwelując ciepła.
Dokoła otaczały ich sylwetki ogromnych drzew, i chatki ich szkolnego gajowego Rebusa Hagrida. Hagrid został wyrzucony ze szkoły, ale dyrektor pozwolił mu zostać w szkole.
- Trzeba będzie pójść do biblioteki – mruknął sennie Blaise
- No… Może później? Musimy jeszcze iść popatrzeć na nabory do drużyny.
- Tak, ale ja koniecznie potrzebuję napisać referat na eliksiry.
- Ciebie to naprawdę ciekawi? Jakieś oślizgłe rośliny i kociołek?- zapytał Kieran.
- Nie znasz się – fuknął tamten- Co ty byś beze mnie zrobił? Miałbyś same O!
- Raczej minus O. jestem beztalenciem w tej dziedzinie.
To była prawda. Kierna, co prawda nie radził sobie najgorzej, ale do najlepszych nie należał.
W przeciwieństwie do swojego nowego przyjaciela, którego Snape wywyższał pod niebiosa stawiając za przykład dla całej klasy.
Przestał rozmyślać na ten temat. Popatrzył w stronę małej drewnianej chatki.
Chciał krzyknąć, ale było już za późno. W jego stronę biegł ogromny pies. Był zdecydowanie większy od jego dobermana i wyglądał o wiele groźniej. Po chwili już dyszał ciężko przy ich głowach i warczał nieprzyjaźnie. Własnie zaczął się nad nimi nachylać, aby prawdopodobnie, jak myślał Kierna pożreć ich w całości, kiedy na horyzoncie pojawił się gajowy. Rebus Hagrid sprawiał wrażenie miłego człowieka. Miał ogromne ( jak zresztą wszystko co było jego), czarne oczy. Błyskały w tej chwili tak samo jak oczy Dumbledore, tylko o ile to możliwe były jeszcze cieplejsze. Podszedł do nich szybkim krokiem i odciągnął psa. Był trochę zmieszany.
- To.. Tego… Ykm… Mam nadzieję, że wam nic nie zrobił cholibka…- mamrotał szybko- bo on … chyba was polubił… Naprawdę…
- W porządku- odparł Balise, bo Kieran wciąż jeszcze był w szoku.
Po chwili otrząsnął się jednak i przerwał niezręczną ciszę, która nastała po słowach przyjaciela.
- Czy ten … pies… nie jest zbyt niebezpieczny, żeby chodził sam po błoniach?
- Ykhmmm… Kieł nie jest niebezpieczny – powiedział stanowczi- , a poza tym to nie chodził po błoniach tylko był w Zakazanym Lesie… A wy co tu robicie- Hagrid wyraźnie nie chciał ciagnąć rozmowy na temat psa i szybko zmienił temat.
- Leżymy – odpowiedział lakonicznie Blaise
- Tak… To może wstąpicie na herbatkę?- zapytał niepewnie. Kieran pomyślał, że może olbrzym wcale nie miał ochoty i ch zapraszać i zrobił to tylko z grzeczności, ale przyjaciel już przyjął propozycję. Zmuszony był pomaszerować za pozostałą dwójką.
Chatka Hagrid była duża, ale miała tylko jedno pomieszczenie. Gajowy wydawał się czymś takim usatysfakcjonowany i widać nie narzekał, bo lokum mu jeszcze nie zmieniono. Wszystko było duże, krzesła, łóżko, okna, drzwi, a nawet kubki do herbaty.
Kieł położył się obok Kieran kiedy ten usiadł na ogromnym krześle. Wywalił jęzor na wierzch i złożył łeb na stopach, chłopca, które ledwie dotykały ziemi.
- Ile słodzicie?
- Dwie
- Trzy, proszę pana ten pies nazywa się Kieł tak?
- Hagrid, mam na imię Hagrid. Mówcie mi po imieniu i tak, wabi się Kieł
- Jest piękny…- szepnął Blaise.
Hagrid zrobił nieufną minę i patrzył na nich podejrzliwie.
Kieran przyzwyczaił się już do pewnych dziwactw swojego przyjaciela.
W pierwszy dziń szkoły rozpoczął z nim rozmowę o smokach i mówił o nich przez całą długą przerwę na obiad. Nie jedząc oczywiście ani kęsa. Przegadał o nich całą lekcję zaklęć i historię magii. Od czasu do czasu zmieniając temat to na wampiry to na hopogryfy, a końcu zaciągną Kierna do biblioteki i omawiał różne rysunki z książek. Wyglądało na to że wie BARDZO Dużo o magicznych stworzeniach. To też Kieran nie dziwił się, kiedy Blaise powiedział, że pies jest piękny, choć jego zdanie wcale taki nie był.
Owszem duży i majestatyczny, ale nie piękny.
Domyślał się jednak, że przyjaciel patrzył na to pod innym kątem i nie komentował.
Ni zauważył nawet kiedy ten wdał się w jakąś fascynującą konwersację z Hagridem, oczywiście na temat smoków.
- Ja tam zawsze chciałem mieć smoka.. Znaczy się wiem, że to zabronione, ale taki śliczny smoczek nie zrobiłby przecież nikomu krzywdy…- Mówił gajowy
- Oczywiście, naprawdę nie rozumiem tego zakazu hodowli smoków! – Odparł Zambii
Kieran poważnie zastanawiał się czy wszystko jest z nimi w porządku. Hodować smoki! Też coś to może od razu całe stado, a nie tylko jednego! No, bo przecież to takie śliczne stworzonka! SZALEŃCY- pomyślał.
Nie słuchał uważnie ich rozmowy. Owszem lubił magiczne stworzenia, ale wszystko ma swoje granice.
Poddał się nastrojowi chatki. Było tutaj tak przytulnie, że chłopiec poczuł, że mógłby tu zostać na zawsze i siedzieć i pić herbatkę z szurniętym gajowym i szalonym Blaisem. Poczuł, że lubi to miejsce i obiecał sobie, ze jeszcze je kiedyś odwiedzi. Niedługo.
Pomyślał o swoim domu, a właściwie o Malfoy Monor. Nigdy nie czuł się tam jak w domu. Sprawiał wrażenie zimnego i niedostępnego. Kieran, kiedy był mały bał się być sam choćby w pokoju, bo wydawało mu się, że zaraz zamarznie. Choć oczywiści było tam zawsze bardzo ciepło.
Tak , to był jego dom. Teraz to czuł. Hogwart był tym, czego mu brakowało u wuja.
Nawet nie zauważył kiedy zrobiło się ciemno. Do rozmowy włączał się tylko chwilami, ale podobało mu się przysłuchiwanie jej.
- Musimy już iść, jest już po dziesiątej. Wolę nie myśleć, co się stanie ja ktoś nas złapie- powiedział, leniwie wstając.
Wrócili do domitoriów dopiero po godzinie, ponieważ zgubili się i wylądowali przy wieży astronomicznej.
Wcześniej obiecali Hagridowi, ze niedługo wpadną.
Rozdział III
Kieran nie lubił włóczyć się po nocach razem z Blaisem, ale nie miał innego wyjścia, bo chłopak codziennie wyciągał go do Hagrida i siedzieli tam czasem nawet do północy. Potem jak gdyby nie byli już dość zmęczeni, Blaise stwierdzał, że jest wcześnie i mogą sobie jeszcze pospacerować, po błoniach, lub po lochach. Kieran podejrzewał, że jego przyjaciel nie jest do końca normalny. Oprócz tego zauważył jak bardzo on z Balisem różnią się pod niektórymi względami.
Zaczynając od początku.
On nie lubił Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, był tego pewien już teraz, chociaż nie mieli jeszcze tych lekcji,( parę popołudni spędzonych w towarzystwie Rebusa Hagrida i wszystko jasne) Blaise wręcz przeciwnie. Kochał opowieści o smokach i jednorożcach.
On nie przepadał za eliksirami, i szło mu tragicznie, mimo, że jak zauważył, Snape zdawał się darzyć go odrobiną sympatii, Blaise natomiast kochał ten przedmiot i był w stanie siedzieć nawet w wolne dni i uczyć się go.
On czuł pociąg do Obrony Przed Czarną Magią, Zaklęć i Quidditcha, Blaise uwielbiał Zielarstwo i Transmutację, a Quidditcha traktowałby jak powietrze gdyby nie Kieran.
Następnie.
On był bardzo towarzyski i szybko zyskiwał sobie przychylność innych, choć byli dla niego co najwyżej znajomymi, czasem nawet nie zapamiętywał ich imion, Blaise był raczej samotnikiem i z nikim oprócz Kierana się nie kolegował, chociaż lubił kiedy o się o nim mówiło.
On czytał tylko to, co konieczne i to, do czego zmuszał go przyjaciel, a Blaise ubóstwiał książki. Mówił, że dają wiedzę, a wiedza to potęga.
On był leniwy i próżny i czasami wolał się wyręczać innymi, Blaise był pracowity jak na ślizgona i dążył do celu za wszelką cenę, po trupach.
On, u wuja nauczył się traktować innych z wyższością, a samemu być nonszalanckim i wyniosłym, Blaise na początku krytykował go za to i był po prostu sobą. Potem, kiedy uświadomił sobie, że to system obronny Kieran, przestał na niego naskakiwać.
W końcu.
Blaise mimo swojej samotniczej natury i bardzo wygórowanych ambicji, czasami lubił być w centrum uwagi. Kieran miał wyćwiczony taki sam urok jak, Draco czym mimowolnie zyskiwał ją sobie - ównocześnie obdarzano ją jego przyjaciela.
Było jeszcze parę rzeczy, które uczniowie mogliby zauważyć gdyby przyjrzano się obydwu chłopcom.
Blaise spokojny, opanowany, ale ciągle wrażliwy i prawdziwy na swój sposób, od czasu do czasu drwiący. Nie lubił kiedy mu przeszkadzano i wpadał we wściekłość, gdy ktoś mu przerywał. Łobuzerski, ale cichy charakter, i aura tajemniczości, która zawsze go otaczała były niemal jego znakami rozpoznawczymi. Wzbudził „skandal” rozmawiając z niektórymi gryfonami. Nie wspominając o jego cichej rywalizacji z Granger.
Kieran wybuchowy i nieprzewidywalny, innym razem ostoja spokoju. Uroczy. Nieświadomie zachowywał się bardzo podobnie do swojego kuzyna. Te same wyćwiczone ruchy. Twarz pozbawiona wyrazu, kiedy ktoś go zaczepiał i drwiący uśmiech błąkający się po jego twarzy.
Nie wspominając o byciu wyjątkowo nieskromnym i beztroskim.
Takie połączenia nie wróżyło niczego dobrego. Można by się spodziewać, że będą najgorszymi wrogami, a jednak stało się zupełnie inaczej.
Już po dwóch tygodniach stali się nieodłącznym hogwardzkim duetem. Siedzieli i jedli razem. Nawet oceny mieli podobne.
Kieran szedł cichutko przez jeden z ciemnych lochów do Sali eliksirów, gdzie miał na niego czekać Blaise, który chciał uwarzyć jakiś eliksir i stwierdził, że zdąży w trzy godziny, które pozostały do świtu.
Szaleniec – myślał chłopak.
Blaise nie zrezygnował z wizyty u Hagrid, nawet dzisiaj. W ten sposób zaliczyli kolejną nieprzespaną noc. Kieran zastanawiał się, czy nie udawać jutro chorego i opuścić lekcje, ale zdał sobie sprawę, że jutro są eliksiry, co oznacza, iż nie ma na to szans, bo Blaise byłby wściekły.
Ostatnio odkryli dwa tajemne korytarz prowadzące z lochów na błonia. Blaise wpadł na pomysł, aby szukać innych. Kieran zastanawiał się, dlaczego nikt ich jeszcze nie złapał. Kręcili się po szkole niemal, co noc. Raz powodowały to wycieczki do Hagrida, innym eliksir, który Blaise chciał uwarzyć, a jeszcze innym nowo zapoczątkowana tradycja szukanie tajemnych przejść.
To wszystko sprawiało, że od zapoznania się z gajowym Kieran nie przespał ani jednej nocy spokojnie i odsypiał w soboty, w dzień ma się rozumieć. To z kolei powodowało, że nie nadążał z nawałem prac domowych i tak bez przerwy. Katorga. Chłopka od kilku dni był bliski załamania. Zasypiał na Zielarstwie - dostał za to szlaban ( ciekawe, kiedy, w takim razie ma odrabiać zadania?!). Na lekcjach starał się zachować jako taką przytomność umysły, ale nie wystarczającą, żeby robić notatki. Dlatego już po paru dniach zamówił sobie samopiszące pióro, a właściwie dwa.
- No, wreszcie! Ile można czekać?- warknął zirytowany Blaise, kiedy chłopak wszedł do komnaty- Przyniosłeś?
- Tak – odparł mu zaspanym głosem Kieran. Wyłożył książkę do eliksirów i ułożył się wygodnie w niewidocznym dla nikogo kącie klasy. Zrobił tak z jednego prostego powodu. Gdyby postąpił inaczej to jego przyjaciel bez przerwy kazałby mu coś przynosić i dodawać, kiedy sam patrzył w przepis, a tak wolał zrobić to osobiście, gdyż inaczej nie wyrobiłby się.
- Mógłbyś mi podać…? – zaczął Zambii -Anie, nie nic. Siedź na swoim miejscu…
Kieran zmrużył oczy, które niemal natychmiast opadły do końca i zapadł w głęboki sen.
Mało nie krzyknął, kiedy zdał sobie sprawę, że coś leży ściśnięte obok niego. Potem dopiero uświadomił sobie, że tym czymś jest nie kto inny jak Blaise, który wciąż jeszcze spał.
Zimny mur niewygodnie ocierał mu plecy, a od strony klasy uchodziły tu nieprzyjemne zapachy eliksirów.
- Blaise – potrząsnął lekko chłopakiem. Ten otworzył oczy i popatrzył nań zdezorientowany.
- Czemu mnie nie obudziłeś – zapytał Kieran. Zambini wciąż nie do końca kontaktował ze światem i na odpowiedź musiał zaczekać parę minut.
- Ja yyy… Tak jakoś – mruczał niezdarnie- spać mi się chciało i…- ziewnięcie- położyłem się obok ciebie…
- Aha.
Spojrzał na zegarek i wydał z siebie zduszony jęk.
- Mamy właśnie Zaklęcia! – szepnął z wyrzutem, co Blaise skwitował obojętnym wzruszeniem ramion
- I przepadły nam dwie transmutacje – dodał z jeszcze z uciechą Kieran. Tym razem to Blaise jęknął.
- Czy mi się zdaje, czy leżymy właśnie w najbardziej zaśmierdziałej części tego lochu, a Snape prowadzi lekcje z…- przysłuchał się uważnie odgłosom- szósta klasą?
- Tak, yyyhh na to wychodzi.
- Za ile koniec?
- My mamy lekcje za trzydzieści minut, czyli jesteśmy następni.
Tak jak przewidywali, po pół godziny klasa opustoszała. Ale pozostał im jeden problem. Obydwaj wyglądali jak obraz nieszczęścia i rozpaczy. Nie umyci i nie uczesani, przemknęli się do swojego dormitorium i starali się ukryć te „ niedoskonałości” w czasie około 5 minut. Powidło się raczej źle niż dobrze, a do tego spóźnili się na zajęcia. Snape skwitował to tylko uśmiechem pełnym politowania.
Oczywiście, znał przyczynę ich niestosownego wyglądu, ale pozostawiał to bez komentarza i tylko w duchu uśmiechnął się z rozbawieniem.
Kolejne dwa tygodnie minęły bardzo szybko. Deszcz stał się już teraz nieodłącznym czynnikiem pogody, a liście na drzewach były prawdziwą rzadkością.
Blaise i Kieran spędzili jeszcze dwie noce w Sali Eliksirów, ale do Hagrid chodzili nadal bardzo często. Dzięki bogu Blaise dał sobie spokój z akcją „ Tajne Hogwardzkie Korytarze” i poszukiwali ich już tylko międzyczasie innych zajęć.
Okazało się, że na lekcji transmutacji przerabiali zaklęcia przemieniające ciała stałe, do dwóch centymetrów w większe.
W związku z brakami obywu chłopców związanymi z tym zagadnieniem, Blaise postanowił poświęcić na nie całą sobotę i niedzielę. Oczywiście opanował je do perfekcji już po godzinie, ale stwierdził, że nie może się okazać gorszy od Granger. Kieran odrabiał w tym czasie prace domowe i po raz kolejny odsypiał zarwane noce.
W piątek na przykład natknęli się na Krwawego Barona i nie mogli zasnąć przez pól nocy, wspominając swoją pierwszą w życiu szkolnym ucieczkę.
Spacerowali właśnie okazjonalnie bezchmurnymi błoniami, kiedy zaciekawiły ich dochodzące z nad jeziora dźwięki. Nie wydawały się być przyjaznymi, jednakże wrodzona ciekawość obydwu chłopców nie pozwoliła im przejść koło tego obojętnie.
Na krawędzi jeziora stała Granger, a przed nią piętrzyły się cielska Crabba i Goyla- osobistych goryli Dracona. On sam stał z tyłu z szerokim uśmiechem, który stawał się coraz większy im gryfonka była bliżej wody. Hermiona krzyknęła, kiedy zabrakło jej gruntu, ale i tak się cofnęła. Jeszcze w locie złapała ją oślizgła macka kałamarnicy mieszkającej w jeziorze.
Malfoy niestety nie zauważył, że za jego plecami momentalnie pojawili się Longbottom i Weasley. On i jego dwaj przyjaciele byli bez szans. Ron i Neville trzymali mu różdżki na karku.
Ani Kieran, ani Blaise nie mięli ochoty ładować się w bójki, a już bynajmniej z niedorozwiniętymi umysłowo gryfonami. Jednakże szalę przeważyło pokrewieństwo Kierana z Draco i solidarność domowa.
Zrobili dokładnie to co wcześniej dwaj gryfoni. Ci znieruchomieli przerażeni, a na twarzy młodego Malfoya wykwitł szyderczy uśmiech. Odwrócił się w ich stronę rzucając im spojrzenie, które zrozumieli tylko oni: Dzięki- Ale- Nie- Wyobrażaj- Sobie- Że- Się- Odwdzięczę, na które nie zwrócili większej uwagi, gdyż w tym samym momencie Granger została postawiona na ziemi około dwadzieścia metrów dalej, trochę zmoczona, a jej włosy utworzył włochaty kokon na głowie.
-I co teraz powiesz Weasley?- zapytał Draco- Chyba miałeś okazję poznać osobiście mojego kuzyna i jego przyjaciela, co ?
- Wystarczy, ze to twoja rodzina a już wiem, że nie mam na to najmniejszej ochoty na bliższą znajomość! – odwarknął tamten.
W Kieranie zagotowało się ze złości.Gniew sprawił, że wszystko w okolicy zrobiło się czerwone, ale twarz dalej miał bez wyrazu, chociaż wiedział, że Draco dokładnie wie, co się dzieje.
Jak Weasley śmie tak go obrażać?- Myślał. Jego, który w przeciwieństwie do tego rudego imbecyla potrafi się zachowywać jak człowiek, a nie ja zwierze przy jedzeniu i który jeszcze mimo swojej narastającej irytacji na widok tego durnia nie obraził go ani razu?! Jego, który ratował niedawno sytuację w pociągu, kiedy Draco na niego naskakiwał?!
Tego było za wiele!!!
- Weasley – wysyczał z furią – Wiesz zastanawiam się czy teraz cię nie puścić, żebyś pomógł swojej szlamowatej przyjaciółce się podnieś, bo sama chyba nie potrafi!
Miał świadomość, że trafił w sedno, bo twarz chłopaka przybrała barwę czerwieńszą niż jego włosy, a pięści zacisnęły się. Z drugiej strony było mu przykro, bo był pewien, że dziewczyna go usłyszała, a do niej nic nie miał. Po co mu więcej wrogów, skoro może zyskać sobie ich przyjaźń? Zawsze postępował według tej zasady. Aż do dzisiaj.
- Najlepiej jeszcze Longbottoma, bo Wiewiór sam sobie nie poradzi, niedołęga- dodał Blaise.
Przezwisko „Wiewiór” wymyślił Draco po swojej pierwszej sprzeczce z Ronem w pociągu.
Kieran już po chwili zorientował się, że zareagował zbyt gwałtownie i nie powinien tak napadać na chłopaka, ale złość jeszcze mu nie przeszła. Bezczelny Wiewiór!
- Co się tu dzieje? – Rozległ się lodowaty głos Mistrza Eliksirów…
|
|